Bliski krewny Herberta

Tomas Tranströmer, poszukiwacz głębszych źródeł kultury, cywilizacji i duchowości, stał się narodowym bardem Szwedów

Publikacja: 02.06.2012 10:09

Bliski krewny Herberta

Foto: PRESSENS BILD/FORUM

Red

Afazja i poezja. Głuchota i muzyka. Niemy poeta – głuchy kompozytor. Porównanie sytuacji, nie egzystencjalnej, ile raczej twórczej Beethovena i 

Tranströmera

narzuca się natrętnie. Mowa nie jest wprawdzie zmysłem, ale darem, który można tak jak zmysł utracić. Beethoven pytał Boga, dlaczego pozbawił go właśnie słuchu. Czy Tomas Tranströmer wypytywał Boga o swój wylew, z 1990 roku, który obok częściowego paraliżu prawej połowy ciała( poeta mógł odtąd grywać na fortepianie tylko lewą ręką) przyniósł mu niemotę? Nie wiemy i nikt nam tego nie powie, a wiersza na ten temat poeta nie napisał! I w ogóle niewiele już napisał po ataku choroby; wspomnienia przerwał i dotąd do nich nie wrócił. Wynika stąd logicznie i chronologicznie, że wylew – jeśli nawet nie postawił kropki w pisaniu Tranströmera, to, z pewnością, je wyhamował – nie może być żadnym kluczem do tej twórczości.

Zobacz na Empik.rp.pl

Chociaż, czy w „Czarnych widokówkach" z tomu „Dziki rynek" z 1983 roku, nie napisał proroczo:

Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi:

bierze miarę z człowieka. O tej wizycie

zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur

szyje się cichcem

Tranströmer nigdy nie pisał aforyzmów lecz – jak postać u Moliera niewiedząca, że mówi prozą – tworzył je nieświadomie, budując z nich wiersze, jak ten powyżej.

Prorokiem we własnym kraju nie jest nikt i nigdy. Göran Greider, skrajnie lewicowy krytyk szwedzki, wyznaje: „Osobiście zawsze miałem ambiwalentny stosunek do Tranströmera: podziw dla precyzji poetyckiego warsztatu i jednocześnie pewną niechęć do układności jego wierszy: poezji urzędniczej. Nikt się nie wścieka na poezję Tranströmera, jest ona w gruncie rzeczy niekontrowersyjna, a on sam stał się z czasem wręcz narodowym bardem; każdy (czytający poezję) Szwed uważa, że znajduje u niego koncentrat swojej narodowej duszy (...). W czasie transmitowanej w telewizji uroczystości żałobnej Anny Lind (minister zamordowana przez szaleńca w domu towarowym w Sztokholmie) we wrześniu 2003 r., premier odczytał fragment jednego z wierszy Tranströmera".

Tranströmer w swoim kraju był i jest, w pewnym sensie, odpowiednikiem Zbigniewa Herberta u nas (jeśli chodzi o pozycję i stopień zrozumienia rodaków, bo stopień stylistycznego podobieństwa między nimi wynosi zero). Był wykorzystywany politycznie i patriotycznie, przeciwko czemu nie mógł zaoponować.

Greider, lewak z tych, co to się martwili, że rozwalenie muru berlińskiego zniweczy szansę na spełnienie się lewackiej utopii, potrafił jednak tak o Tranströmerze napisać: „Kiedy wszyscy byli radykalni (w lewo) – trzymał się swoich pozycji. Kiedy inni stali się reakcjonistami i gdy liberalizm rynkowy został jedyną obowiązującą ideologią, on pozostał tam, gdzie stał zawsze i objawił się jako twardo nieugięty, by nie powiedzieć cokolwiek radykalny ze swoimi humanistycznymi wartościami". I nie jest to żaden hagiograficzny albo zdawkowo uprzejmy tekst ponoblowski tylko komentarz, wiele lat przed Noblem, z ułożonej przez Greidera antologii poezji politycznej.

Jednak Tranströmer, kiedy już zajmował się polityką, to każdy jego polityczny utwór określano jako mniej odpowiedni wiersz. Tak właśnie brzmi tytuł tekstu Greidera. Tym mniej odpowiednim dla politycznej atmosfery czasu wierszem, którym zajmował się lewicowy krytyk, był trzyzwrotkowy list „Do przyjaciół za granicą". Zagranica to Europa Wschodnia.

Oto list u cenzora. Cenzor zapala lampę.

W świetle moje słowa wyskakują jak małpy na kratę

potrząsają, zamierają, pokazują zęby!

Co tak zirytowało krytyków w tym wierszu? Chyba przede wszystkim niepewność, gdzie właściwie siedzi ten cenzor: za granicą czy w Szwecji.

W antywojennym wierszu „Wieczór grudniowy 72" pisze o sobie: „A oto ja niewidzialny człowiek, zatrudniony może / przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz". Wyobraża sobie zamknięty na cztery spusty biały kościół (element bardzo charakterystyczny dla szwedzkiego krajobrazu), w kościele zaś drewnianego świątka, który: „Jest samotny. Wszystko inne jest teraz, teraz, teraz. Prawo ciążenia, które wtłacza nas / w pracę za dnia a w łóżko nocą. Wojna". Kluczowe słowo „wojna" pojawia się w wierszu napisanym w czasie wojny wietnamskiej tylko jeden raz.

30 lat później wyszła w Szwecji antologia wierszy potępiających wojnę USA z Irakiem. Tranströmer dał tam ten właśnie wiersz, co można odbierać jako przejaw politycznego konformizmu: pod rygorem ostracyzmu należało włączyć się w potępianie woj-

ny prowadzonej przez USA. Ale w szwedzkich realiach można ten gest – umieszczenie uniwersalnie antywojennego wiersza w antyamerykańskiej antologii – odbierać również jako wyraz odwagi i niezależności.

Jak po Herberta w Polsce, tak i po Tranströmera w Szwecji sięgała nie tylko lewica. Powstała np. teologiczna analiza poezji Tranströmera pt. „Wiersz jako laicka modlitwa". Nie wiem, czy można to nazwać modlitwą, ale poruszający utwór „Łuki romańskie" pięknie pokazuje przeżycie religijne, które otwiera podmiot liryczny nie tyle na Boga, ile na człowieka.

We wnętrzu ogromnego kościoła romańskiego (...)

Otwierało się sklepienie za sklepieniem,

nieobjęte.

Drgało kilka płomyków świec.

Objął mnie anioł bez twarzy

i zaszeptał przez całe ciało:

„Nie wstydź się tego że jesteś człowiekiem,

bądź dumny!

W twoim wnętrzu otwiera się sklepienie za sklepieniem bez końca.

Nigdy nie będziesz gotowy i tak jest

słusznie.

Po chwili poeta patrzy na towarzyszy swojego przeżycia – wychodzących z kościoła turystów, w jakimś włoskim mieście: a we wnętrzu ich wszystkich otwierało się sklepienie za sklepieniem bez końca.

I w tym wierszu widać pokrewieństwo (bo chyba nie wpływy) z Herbertem. Tranströmer – północny barbarzyńca – podobnie jak Herbert w poszukiwaniu duchowości, źródeł kultury wyjeżdża do Włoch. Napisał też kilka wspaniałych wierszy i próz portugalskich, w których zdał sprawozdanie z poszukiwań jeszcze głębszych źródeł kultury, cywilizacji i duchowości. Ale Boga szuka przede wszystkim u siebie, na Północy. Jednak nie w kościele: w lesie – niedotkniętym ręką człowieka, w monumentalnej przestrzeni zbudowanej z morskich fal, dramatycznych chmur i wiatru.

Wydany właśnie przez Wydawnictwo A5 duży tom „Wiersze i proza 1954 – 2004" obejmuje prawie całą twórczość Tomasa Tranströmera, ubiegłorocznego laureata literackiego Nobla. Takie książki u nas są dość niezwykłe. Trudno znaleźć przykład innego obcego poety współczesnego, którego twórczość została przyswojona polszczyźnie w całości.

Jest to niewątpliwie zasługa Leonarda Neugera, profesora Uniwersytetu Sztokholmskiego, który już 20 lat temu rozpoczął tłumaczenie i wydawanie, najpierw w cienkich tomikach, Tranströmera po polsku. Wydany teraz tom składa się mniej więcej w połowie z jego przekładów. Drugą połowę zawdzięczamy Magdalenie Wasilewskiej-Chmurze.

Tranströmer był w Polsce wielokrotnie: na spotkaniach autorskich i festiwalach poetyckich. Wielu polskich czytelników poezji znało więc fragmentarycznie jego twórczość jeszcze przed Noblem. Inni zainteresowali się nią dopiero po nagrodzie. Dopiero jednak ten zbiór wszystkich wierszy szwedzkiego poety pokaże, czym ta twórczość naprawdę jest. Wielką twórczość powinno się zresztą zawsze czytać nie w żadnych wyborach czy pojedynczych książeczkach, lecz w jednym tomie. Wtedy widzimy odzwierciedlenie kolejnych etapów życia: naturalną ewolucję i poezji, i autora.

Debiut poety z 1954 roku, „17 wierszy", został w Szwecji uznany za wydarzenie, może największe po wojnie. Młody autor przemówił dojrzale, zachowując wolny wiersz wprowadził doń na nowo metrykę i z czasem stało się dla większości krytyków i czytelników jasne, że mają do czynienia nie z kolejnym, niechby nawet wyjątkowo utalentowanym i mówiącym własnym głosem autorem, ale z odnowicielem szwedzkiej poezji.

Podobnie jak w grubej powieści, tak i w grubym tomie wierszy dobry początek jest znaczący, bardzo ważny. Pierwszy wiersz z debiutanckiego tomiku, bez tytułu, który otwiera też oczywiście omawianą książkę Wydawnictwa A5, zaczyna się tak: Przebudzenie jest skokiem spadochronowym ze snu. To przebudzenie to metafora narodzin, początku życia, podróży.

Uwolniony od duszącego wiru podróżny

opada ku zielonej strefie poranka.

Pierwsze tomiki Tranströmera demonstrują podziw poety dla nieobjętego świata, oszołomienie przyrodą, kosmosem. Są opisowe, podmiot liryczny, czyli ja autora trzyma się skromnie, nieśmiało w cieniu. To dzieciństwo i młodość tej poezji. „Ja", mowa w pierwszej osobie przebija się do głosu, coraz energiczniej, dopiero później.

Szwedzki krytyk Staffan Bergsten zbadał użycie słowa „ja" w poszczególnych tomikach Tranströmera. Stwierdził, że w debiutanckim tomie „ja" użyte jest zaledwie cztery razy. W książce „Dziki rynek" – prawie 30 lat po debiucie – 58 razy.

Paradoksalnie: „ja", którego Trans-trömer z czasem przestaje się wstydzić, nie jest u niego przejawem egotyzmu, bo całą tę poezję przepaja niezwykłe poczucie wspólnoty:

Każdy człowiek to półotwarte drzwi prowadzące do jednego pokoju dla wszystkich.

Afazja i poezja. Głuchota i muzyka. Niemy poeta – głuchy kompozytor. Porównanie sytuacji, nie egzystencjalnej, ile raczej twórczej Beethovena i 

Tranströmera

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy