słusznie.
Po chwili poeta patrzy na towarzyszy swojego przeżycia – wychodzących z kościoła turystów, w jakimś włoskim mieście: a we wnętrzu ich wszystkich otwierało się sklepienie za sklepieniem bez końca.
I w tym wierszu widać pokrewieństwo (bo chyba nie wpływy) z Herbertem. Tranströmer – północny barbarzyńca – podobnie jak Herbert w poszukiwaniu duchowości, źródeł kultury wyjeżdża do Włoch. Napisał też kilka wspaniałych wierszy i próz portugalskich, w których zdał sprawozdanie z poszukiwań jeszcze głębszych źródeł kultury, cywilizacji i duchowości. Ale Boga szuka przede wszystkim u siebie, na Północy. Jednak nie w kościele: w lesie – niedotkniętym ręką człowieka, w monumentalnej przestrzeni zbudowanej z morskich fal, dramatycznych chmur i wiatru.
Wydany właśnie przez Wydawnictwo A5 duży tom „Wiersze i proza 1954 – 2004" obejmuje prawie całą twórczość Tomasa Tranströmera, ubiegłorocznego laureata literackiego Nobla. Takie książki u nas są dość niezwykłe. Trudno znaleźć przykład innego obcego poety współczesnego, którego twórczość została przyswojona polszczyźnie w całości.
Jest to niewątpliwie zasługa Leonarda Neugera, profesora Uniwersytetu Sztokholmskiego, który już 20 lat temu rozpoczął tłumaczenie i wydawanie, najpierw w cienkich tomikach, Tranströmera po polsku. Wydany teraz tom składa się mniej więcej w połowie z jego przekładów. Drugą połowę zawdzięczamy Magdalenie Wasilewskiej-Chmurze.
Tranströmer był w Polsce wielokrotnie: na spotkaniach autorskich i festiwalach poetyckich. Wielu polskich czytelników poezji znało więc fragmentarycznie jego twórczość jeszcze przed Noblem. Inni zainteresowali się nią dopiero po nagrodzie. Dopiero jednak ten zbiór wszystkich wierszy szwedzkiego poety pokaże, czym ta twórczość naprawdę jest. Wielką twórczość powinno się zresztą zawsze czytać nie w żadnych wyborach czy pojedynczych książeczkach, lecz w jednym tomie. Wtedy widzimy odzwierciedlenie kolejnych etapów życia: naturalną ewolucję i poezji, i autora.
Debiut poety z 1954 roku, „17 wierszy", został w Szwecji uznany za wydarzenie, może największe po wojnie. Młody autor przemówił dojrzale, zachowując wolny wiersz wprowadził doń na nowo metrykę i z czasem stało się dla większości krytyków i czytelników jasne, że mają do czynienia nie z kolejnym, niechby nawet wyjątkowo utalentowanym i mówiącym własnym głosem autorem, ale z odnowicielem szwedzkiej poezji.
Podobnie jak w grubej powieści, tak i w grubym tomie wierszy dobry początek jest znaczący, bardzo ważny. Pierwszy wiersz z debiutanckiego tomiku, bez tytułu, który otwiera też oczywiście omawianą książkę Wydawnictwa A5, zaczyna się tak: Przebudzenie jest skokiem spadochronowym ze snu. To przebudzenie to metafora narodzin, początku życia, podróży.
Uwolniony od duszącego wiru podróżny
opada ku zielonej strefie poranka.
Pierwsze tomiki Tranströmera demonstrują podziw poety dla nieobjętego świata, oszołomienie przyrodą, kosmosem. Są opisowe, podmiot liryczny, czyli ja autora trzyma się skromnie, nieśmiało w cieniu. To dzieciństwo i młodość tej poezji. „Ja", mowa w pierwszej osobie przebija się do głosu, coraz energiczniej, dopiero później.
Szwedzki krytyk Staffan Bergsten zbadał użycie słowa „ja" w poszczególnych tomikach Tranströmera. Stwierdził, że w debiutanckim tomie „ja" użyte jest zaledwie cztery razy. W książce „Dziki rynek" – prawie 30 lat po debiucie – 58 razy.
Paradoksalnie: „ja", którego Trans-trömer z czasem przestaje się wstydzić, nie jest u niego przejawem egotyzmu, bo całą tę poezję przepaja niezwykłe poczucie wspólnoty:
Każdy człowiek to półotwarte drzwi prowadzące do jednego pokoju dla wszystkich.