Radziecki tydzień
Klukowski opisuje wiele innych rzeczy, niezbyt zgodnych z naszym obecnym widzeniem czasów okupacji.
Z jego dziennika wyłania się m.in. obraz zasadniczo dobrych stosunków między AK i szerzej - ludnością polską a silną w tym rejonie partyzantką radziecką. Pisze np. o śmierci „komendanta sowieckiego oddziału partyzanckiego, popularnego Miszki", który zginął w obronie polskiej wsi (w jego pogrzebie uczestniczyli żołnierze AK); o ceremonialnym wymienianiu się bronią polskich i radzieckich dowódców; o wysyłaniu do przechodzących przez rejon radzieckich oddziałów partyzanckich przez dowódców akowskich oficerów łącznikowych i przewodników.
Z dziennika dowiadujemy się też o masowym przechodzeniu polskich chłopów na prawosławie – gdy Niemcy wysiedlali Zamojszczyznę, a prawosławnych nie ruszali. Dodajmy, że te okolice kilkadziesiąt lat przedtem były jeszcze przeważnie unickie – społeczna pamięć o wyznawaniu przez przodków „wschodniej wiary" była względnie świeża i mogła takie decyzje ułatwiać, choć z drugiej strony potomkowie unitów, zmuszanych przez Rosjan do przechodzenia na prawosławie, żywili tez często silniejszą niż Polacy z rdzennie rzymskokatolickich rejonów awersję wobec prawosławia.
Jeśli jednak chodzi o niezgodne z powszechnym obecnym wyobrażeniem aspekty czasów okupacji, to niestety wymienić trzeba przede wszystkim relacje polsko – żydowskie. Klukowski poświęca im wiele miejsca. I nie jest to, łagodnie mówiąc, obraz z patriotycznych czytanek.
Doktor zamieszkał w Szczebrzeszynie w 1919 roku. Pisze, że Żydzi zdecydowanie górowali umysłowo nad miejscowymi Polakami. „Rozmaite kursy wieczorowe, odczyty, wykłady publiczne cieszyły się nawet powodzeniem, lecz prawie 75 procent słuchaczy stanowili Żydzi – pisze. „Trzeba przyznać, że zainteresowania umysłowe były wśród Żydów bez porównania większe niż wśród Polaków. Znałem choćby sporo rzemieślników żydowskich – szewców, krawców, którzy zadziwiali mnie swoją inteligencją, bystrością umysłu i sumą wiadomości zdobytych najróżniejszymi drogami... Jeszcze w 1927 roku poczta (w Szczebrzeszynie) dostarczała czasopisma zaledwie dwudziestu osobom (Polakom – PS), kiedy w tym czasie prenumeratorów pism żydowskich było przeszło pięćdziesięciu".
Odnotowuje usunięcie z miejscowych szkół nauczycielek-Żydówek (bez zarzutów – domagała się tego endecko nastrojona ludność. Opisuje, jak w pobliskim Zamościu starosta mocno zaangażował się w organizowanie gospodarczego bojkotu Żydów. Gdy odchodził, rada miejska uchwaliła dla niego honorowe obywatelstwo. Zaprotestował przeciw temu pewien żydowski radny, argumentując iż „odżydzenie handlu w Zamościu nie leżało w interesie wszystkich mieszkańców miasta, które liczyło około 40 procent Żydów". Za sprzeciwienie się wnioskowi radny ów został... wyrzucony z Rady.
W 1939 roku Szczebrzeszyn został na tydzień zajęty przez Rosjan. Żydowska młodzież – tak jak wszędzie – witała Armię Czerwoną entuzjastycznie. Spowodowało to oczywiście zrozumiały resentyment wśród Polaków. Gdy potem Niemcy zaczynali prześladowania Żydów, pewien miejscowy weteran Legionów powiedział – i Klukowski odnotowuje tę wypowiedź jako typową – że nie żałuje ich wcale, bo pamięta jak rozbrajali polskich żołnierzy.
Zarazem warto zauważyć, że bolszewicy gospodarowali w Szczebrzeszynie tylko tydzień. Nie zdążyły zatem nastąpić tam żadne wywózki czy w ogóle represje, w których zdążyliby zauczestniczyć żydowscy komuniści.
Co więcej, Klukowski opisuje epizod, jak to bezpośrednio po wejściu Rosjan do szpitala przywieziono kilkudziesięciu rannych żołnierzy WP. Doktora odwiedzili wtedy przywódcy miejscowego Komitetu Rewolucyjnego (z kontekstu wynika, że co najmniej w części byli to Żydzi, choć zarazem warto podkreślić, że do Komitetu i jego organów wchodziło też sporo Polaków – doktor z niesmakiem konstatuje m.in. obecność w czerwonej milicji członków przedwojennego Związku Rezerwistów) deklarując pełną pomoc tymczasowych władz radzieckich dla żołnierzy, i jako zadatek przywożąc z sobą wory mąki.
Już w 1940 roku Klukowski odnotowuje pogłoskę, iż przez zieloną granicę w okolice Szczebrzeszyna powróciło dwóch liderów miejscowych komunistów, którzy odeszli na wschód wraz z wojskami radzieckimi a potem rozczarowali się radziecką rzeczywistością.
W całym mieście silne podniecenie
Po wejściu Niemców niemal natychmiast zaczynają się prześladowania Żydów. Zaczynają zresztą Polacy – chłopi zaczynają rabować żydowskie sklepy. Interweniuje... Wehrmacht, niemieccy żołnierze rozpędzają tłum i zatrzymują rabusiów.
Ale to oczywiście jedynie epizod, niebawem Niemcy zaczynają prześladować Żydów. Z czynnym i nie wymuszonym udziałem Polaków.
– Wczoraj pod wieczór uderzeniem w głowę kamieniem został zabity jedenastoletni Izrael Grojser. Dziś wieczorem przyprowadzono do szpitala Żydówkę również z rozbitą głową – pisze Klukowski 11 sierpnia 1940 roku. A dzień później, w związku z wezwaniem żydowskich mężczyzn do udziału w pracach przymusowych „zaczęła się obława na mieście i pobliskich wsiach. Brali w niej udział oprócz policji i dwóch milicjantów dość liczni obywatele miasta na ochotnika, z burmistrzem Boruckim na czele".
Dwa dni później „od północy zaczęło się szukanie i łapanie Żydów... Na naszej ulicy w „robocie" tej brali udział woźny z magistratu i dwóch młodych cywili na ochotnika....".
Grozę wśród Żydów wzmacniało jeszcze i to, że „kupcy chrześcijańscy przeważnie nie chcą im nic sprzedawać. Zwłaszcza mieszczanki szczebrzeskie odpędzają Żydówki na targu od bab wiejskich, sprzedających produkty spożywcze".
Emocje antyżydowskie, specyficzne antyżydowskie poruszenie ewidentnie było wtedy dominującym zbiorowym przeżyciem – mówiąc ostrożnie - sporej części szczebrzeszynian i mieszkańców okolicy. W tej sytuacji trudno się dziwić, że kiedy rozeszły się plotki iż rejon ma znowu zmienić przynależność państwową i Niemcy przekażą go z powrotem ZSRR Klukowski odnotowuje przejawy niepokoju. „Jak wrócą Rosjanie, to Żydzi będą się mścić" - powtarzano. Doktor nie wierzy w to. Uważa, że rację ma niemiecki komendant miasta, który powiedział że „Żydzi umyślnie rozpuszczają takie wiadomości, żeby zasugerować społeczeństwo i spowodować łagodniejsze obchodzenie się z nimi"....
Wczytajmy się w to zdanie niemieckiego komendanta. Polacy i Niemcy są w nim postawieni na jednej płaszczyźnie, jako wrogowie Żydów. Przy czym Polacy (społeczeństwo) są najwyraźniej postrzegani jako aktywnie realizujący prześladowania.
Mówimy o Szczebrzeszynie. Ale zjawiska te nie ograniczały się do Lubelszczyzny, ani do terenów gdzie jesienią 39 roku bodaj na jeden dzień dotarli Rosjanie. W styczniu 1940 roku Klukowski notuje:
- Wezwano mnie dzisiaj do chorego Żyda z odmrożonymi stopami. Jechał z Warszawy koleją z zakupionym towarem. Opowiadał z płaczem, jak jeszcze na dworcu w Warszawie wyrzucili go z wagonu pasażerowie-Polacy, zabierając część towaru... Metody niemieckie znajdują podatny grunt w niektórych sferach społeczeństwa polskiego.
Wreszcie rusza machina Holocaustu.
„Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zachowaniu się części ludności polskiej i rabowaniu opuszczonych żydowskich mieszkań" - pisze doktor. W Szczebrzeszynie, kiedy Niemcy mordowali Żydów, „śmiano się i żartowano".
Gdy rozpoczęto wywózki do Bełżca, „sporo ludności polskiej, zwłaszcza chłopaków, gorliwie pomaga przy wyszukiwaniu Żydów. W całym mieście silne podniecenie".
Nielegalny ubój
„Ludność polska nie zachowywała się poprawnie... – komentuje doktor przy następnej, finalnej fazie ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w Szczebrzeszynie. „Niektórzy brali czynny udział w tropieniu i wynajdywaniu Żydów... Chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi żydowskimi, które policjanci zabijali na oczach wszystkich.... Popisywał się też młody policjant z Sułowa, Matysiak. Woźny (miejski) Skórzak, nie mając karabinu ani rewolwru, siekierą rąbał głowy wyciąganych z kryjówek Żydów. Przez cały dzień jedni tropili tych nieszczęśliwych, drudzy zwozili trupy i kopali na kirkucie doły".
„Byłem świadkiem, jak usuwano Żydów z kryjówki w domu powroźnika Dyma. Naliczyłem około 50 Żydów wziętych do więzienia. Tłum patrzył, śmiał się, a nawet bił Żydów; inni przeszukiwali domy, szukając następnych ofiar" – notuje doktor.
Klukowski widzi grupy Żydów, pędzone na rozstrzelanie. „Po bokach szli żandarmi, policjanci i Polacy zaciągnięci do pomocniczej służby wartowniczej, bez broni, w czarnych niemieckich mundurach. Ci pałkami wciąż walili Żydów po plecach, po głowach i gdzie się dało".
I w ogóle – podsumowuje Klukowski – „w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury i tak dalej."
Znów – wczytajmy się w te zdania. Klukowski pisze, że „psychoza ogarnęła ludzi". Po prostu ludzi, nie – niektórych ludzi. Autor dziennika, świadek wydarzeń używa tu wielkiego kwantyfikatora...
Niektórzy młodzi żydowscy mężczyźni uciekli do lasu. Doktor pisze:
- Właśnie ci odgrażali się, że będą się mścić i podpalą miasto za takie zachowanie się ludności cywilnej.
Klukowski notuje to bez zdziwienia.
O Polakach, czynnie uczestniczących w Holocauście, doktor pisze co najmniej kilkanaście razy, przy czym większość tych wypadków dotyczy więcej niż jednego człowieka. O Polakach, przechowujących Żydów, pisze dwukrotnie.
Czy Szczebrzeszyn i okolice były jakimś ewenementem? Czy też ewenementem nie były, tylko po prostu gdzie indziej nie było kronikarza Klukowskiego?
Kilka lat później na Zamku w Lublinie, gdzie Klukowski siedział w 1946 roku, w gwarze aresztantów (głównie politycznych) tych więźniów, którzy siedzieli za zabijanie Żydów nazywano „skazanymi za nielegalny ubój".
Ale od Klukowskiego (który, powtórzmy był cały czas zaangażowany w walkę i codziennie ryzykował życiem) dowiadujemy się czegoś nie do końca radosnego nie tylko na temat ówczesnych szczebrzeszyńskich Polaków, ale chyba i w ogóle o człowieku jako gatunku.
Gdy zaczyna się mordowanie Żydów na masową skalę, doktor pisze kilkakrotnie o tym, jaki jest poruszony, wstrząśnięty. Jak dobija go fakt, że nie może nic zrobić. Jak nie może sobie znaleźć miejsca, niczym się zająć. Jak nie potrafi spać, myśleć o niczym innym.
A kilkanaście dni później notuje:
- Widziałem, jak starą Żydówkę, która już nie mogła iść o własnych siłach, gestapowiec zabił wystrzałem z karabinu. Mierzył dość długo, strzelił raz, lecz nie zabił, strzelił ponownie i dopiero poszedł dalej, dopędzając prowadzoną grupę. Ludzie patrzyli na to jak na rzecz zwykłą, codzienną.
I konkluduje:
- Nie wiem dlaczego, ale i na mnie nie sprawiło to już tak silnego wrażenia, jak dawniej...