Eurowirus

W tym tygodniu trzy największe koncerny handlujące ropą odmówiły Grecji i Hiszpanii podpisania w europejskiej walucie długoterminowych umów na dostawy

Publikacja: 17.08.2012 20:00

Rozczuliłem się. Przypomniało mi się, jak 20 lat temu kupowałem ziemię. Ceny były wyłącznie w dolarach. Nikt nie wiedział i nawet nie próbował się dowiedzieć, ile kosztowałby metr kwadratowy w złotych. Bo i po co? Jutro rano i tak będzie inaczej.

Ach ci eurostrefowcy, nawet nie wiedzą, ile czeka ich jeszcze radości i wspomnień walutowych, którymi będą mogli się dzielić z następnymi pokoleniami. Wnukom, które przez przypadek w starym pudełku po cygarach dziadka znajdą śmieszny eurobanknot, opowiedzą, jak się czuje człowiek, którego parzy gotówka. Jak na gwałt wydaje się pieniądze ze spadku czy z dobrej transakcji. Kupić ziemię, dom, a przynajmniej inną walutę, byle nie trzymać w tych czasach pieniędzy zrodzonych w wierze, że kryzys nigdy nie nadejdzie.

Portal Market Watch ogłosił w zeszłym tygodniu, że agenci zajmujący się nieruchomościami w Londynie i w Nowym Jorku nie nadążają z odbieraniem telefonów od bogatych klientów ze strefy euro, którzy chcą na gwałt upchnąć gdzieś gotówkę. Ciągły napływ euro do szwajcarskich banków stał się już tam narodowym problemem. Co robić z taką ilością pieniędzy, które za chwilę mogą wybuchnąć w rękach?

Tym wszystkim, którzy zadają sobie pytanie, czy to już początek końca pięknej idei wspólnej waluty, radzę zapamiętać ten moment. To, co widzimy – banknoty, euromonety wciąż na pozór wyglądają i zachowują się jak pieniądze. Płacimy w Atenach za obiad. Kupujemy whisky na lotnisku. Dajemy banknot, oddają nam miedziaki. Kantory, bez problemu, w tę i z powrotem wymieniają nam je na złote. Ba, nawet długi państw liczone są wciąż w euro, choć długoterminowe kredyty instytucjonalne coraz częściej podpisywane są ze wskaźnikiem eurodolara w aneksie.

Ale czy euro faktycznie wciąż jest walutą równorzędną z innymi? Wyobraźmy sobie sytuację, że te same bony skarbowe można kupić  5?razy taniej w Warszawie niż w Lublinie. Bo do tego sprowadza się różne oprocentowanie obligacji w euro w Niemczech na poziomie 1,4 proc., a w Hiszpanii blisko 7 proc., nie mówiąc o 24 proc. w Grecji. Ta sama waluta – inne warunki.

A teraz wróćmy do naszych doświadczeń z lat 90. i zaufania do waluty. Wyobraźmy sobie, że ktoś chce od nas wynająć mieszkanie, dogadujemy się co do ceny, a na koniec okazuje się, że osoba przyjechała z Lublina i chce płacić lubelskimi złotymi. O nie kochany, albo w dolarach, albo panu dziękuję. Lublin, za duże ryzyko.

W tym kontekście zabawne jest straszenie, że po upadku euro zapanuje w Europie jeden wielki chaos. A co mamy dziś? To jest dopiero istny bigos społeczno-rynkowy. Całe mnóstwo bajpasów, sztucznych regulacji, niespełnionych obietnic, przelewanie wirtualnego pieniądza z miejsca w miejsce, niepewność na rynku pracy. Euro jest jak wirus, który szybciej się mutuje, niż uczeni potrafią wynajdywać szczepionkę. Po każdym zastrzyku pieniędzy odradza się, żeby infekować kolejne kraje i kolejne obszary życia.

Im dłużej trwa choroba, tym boleśniejsza będzie kuracja. To, co trzyma dziś eurowalutę na powierzchni, to determinacja polityków, żeby utrzymać piękną ideę przy życiu. A konkretnie gwarancje Berlina, Paryża i Brukseli, zaufanie do rządów. Każdy kolejny dowód słabnącego zaufania do euro. Ucieczki inwestorów w nieruchomości, odmowa podpisywania kontraktów w euro, osłabiają nie tylko samą walutę, ale też zaufanie do państw, które ją żyrują. Wypala się wiarygodność.

Kiedy już Hiszpanie, Grecy, Włosi odzyskają swoje dawne waluty, po załamaniu się ich wartości w stosunku do dawnego euro, będą stopniowo stabilizować system fiskalny. Pytanie tylko, jak wielki będzie ten spadek wartości. Jak tanio będą musieli sprzedawać swoje nowe obligacje? A to będzie zależeć właśnie od tego zaufania, które rządy dziś trwonią na projekt umierający im na rękach.

Rozczuliłem się. Przypomniało mi się, jak 20 lat temu kupowałem ziemię. Ceny były wyłącznie w dolarach. Nikt nie wiedział i nawet nie próbował się dowiedzieć, ile kosztowałby metr kwadratowy w złotych. Bo i po co? Jutro rano i tak będzie inaczej.

Ach ci eurostrefowcy, nawet nie wiedzą, ile czeka ich jeszcze radości i wspomnień walutowych, którymi będą mogli się dzielić z następnymi pokoleniami. Wnukom, które przez przypadek w starym pudełku po cygarach dziadka znajdą śmieszny eurobanknot, opowiedzą, jak się czuje człowiek, którego parzy gotówka. Jak na gwałt wydaje się pieniądze ze spadku czy z dobrej transakcji. Kupić ziemię, dom, a przynajmniej inną walutę, byle nie trzymać w tych czasach pieniędzy zrodzonych w wierze, że kryzys nigdy nie nadejdzie.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy