Socrealizm w architekturze jest dziś coraz częściej rehabilitowany. Po latach został wyzuty z kontekstu, młodszym pokoleniom nie kojarzy się już z opresyjnym systemem władzy.
Warto by zapytać o to pokolenie projektantów, którzy pracowali nad socrealistycznymi budynkami. Znałem ich. Socrealizm był stylem odgórnie narzuconym przez władze. U jego podstaw leżało to samo totalitarne przekonanie co u podstaw modernizmu. Drogą do szczęścia miała być standaryzacja i typizacja budynków. Zaczęto od okien. Typ okna C2 jest rozpoznawalny jak Polska długa i szeroka.
Ideowa treść tych dwóch nurtów, socrealizmu i totalizmu, jest zatem taka sama. Przekonanie o tym, że społeczeństwo jest wszystkim, a jednostka jest niczym, przekładało się na bardzo konkretne rozwiązania. Szerokie klatki schodowe i halle powstawały kosztem mieszkań, których przedsionki były tak malutkie, że można się w nich już tylko obracać wokół własnej osi. Przestrzeń publiczna wygrywała kosztem przestrzeni prywatnej. Zapominamy o tym dzisiaj, bo wpadliśmy z jednej skrajności w drugą.
Ale już socrealistyczna urbanistyka mogłaby się obronić. Ulice tworzą zwarte pierzeje, jest dużo miejsca na zieleń. Czy socrealistyczna część krakowskiej Nowej Huty nie jest całkiem porządnym projektem w porównaniu z blokowiskami z późniejszych lat?
Dwie części Nowej Huty, socrealistyczna i późniejsze blokowiska, rzeczywiście różnią się przestrzennie. Ale co z tego, skoro Nowa Huta pozostaje sypialnią Krakowa? Nie ma w niej żadnego miejskiego życia poza jakimś obumierającym kinem i kilkoma sklepami spożywczymi. Tymczasem w Krakowie na Rynku Głównym intensywne życie miejskie toczy się nieustannie, a ludzie wypełniają historyczną przestrzeń współczesnymi funkcjami. Kilka kilometrów dalej modelowy projekt socrealistyczny wciąż pozostaje zupełnie martwym kawałkiem miasta, mimo kolejnych prób reaktywacji. Dzieje się tak dlatego, że w socrealizmie nie budowano miast, tylko dekoracje dla marszów, wieców i pochodów.
Czy koncepcje miasta idealnego mogą jeszcze odżyć?
Po dość opłakanej w skutkach dwudziestowiecznej przygodzie z utopistami, którzy zdołali wprowadzić w życie swoje projekty, jedno wiemy już na pewno. Prawdziwe miasto idealne to takie, które nie jest idealne. Przestrzeń miejska musi być pluralistyczna, wielowątkowa, zróżnicowana. Musi mieć strefy metropolitalne i kameralne, budynki-ikony obok zwykłych domów. Miasto nigdy nie będzie czymś na kształt rzeźby wyciosanej przez architekta. Dobre miasto powstaje najczęściej etapami. Kolejne generacje budynków opowiadają historię następujących po sobie epok. Następuje stopniowa wymiana tkanki miejskiej z zachowaniem najbardziej wartościowej spuścizny historii. Akurat plac Trzech Władz Niemeyera jest takim współczesnym zabytkiem, który pozostanie w dziejach architektury niezależnie od dalszego rozwoju Brasilii.
Co zatem dobrego po modernistach takich jak Niemeyer zostanie w architekturze i urbanistyce?
Jeśli chodzi o urbanistykę, to raczej nic dobrego. Projekty architektoniczne Niemeyera są natomiast świadectwem niebywałej wyobraźni plastycznej i na pewno będą jeszcze długo zachwycać turystów. Plac Trzech Władz prawdopodobnie na zawsze pozostanie jedną z ikon architektury. Ale miasto nie może być po prostu pomnikiem architektury, bo mało kto chce w takim pomniku mieszkać. Jak mówił jeden z wielkich polskich socjologów Marcin Czerwiński, są piękne miasta brzydkich domów i brzydkie miasta pięknych domów. Takim właśnie nieprzyjaznym miastem paru pięknych gmachów okazała się Brasilia.
Czesław Bielecki jest architektem i publicystą, autorem m.in. książek „Gra w miasto" i „Więcej niż architektura. Pochwała eklektyzmu". Był posłem na Sejm III kadencji z ramienia Akcji Wyborczej Solidarność, a w 2010 roku kandydował na prezydenta Warszawy.