Reklama

Murzyński Żyd Lassalle

Awantura we Wrocławiu zaczęła się od Ferdynanda Lassalle'a.

Publikacja: 05.07.2013 14:00

Pretekstem do zaproszenia na tamtejszy uniwersytet Zygmunta Baumana z odczytem pod tytułem „Dylematy socjaldemokracji: od Lassalle'a do płynnej nowoczesności" (cokolwiek to może znaczyć) była 150. rocznica powstania socjaldemokracji niemieckiej, dla której uczczenia Fundacja Eberta dała (tak to zwykle bywa) grant Ośrodkowi Myśli Społecznej imienia Ferdynanda Lassalle'a. Klamrą spinającą całość jest fakt, że Lassalle urodził się w Breslau w 1825 roku i tam też został pochowany po (nieudanym, jak widać) pojedynku w wieku 39 lat.

O Lassalle'u można pisać, ale lepiej go nie czytać. Choć miał on jednak kilka zalet. Po pierwsze pieniądze (od ojca i od pewnej zamożnej kobiety), a Karolowi Marksowi, guru proletariatu mieszkającemu w Londynie, zawsze ich brakowało. Nie wystarczały nawet sumy, które dostawał od swojej matki i od Engelsa, więc zwracał się do Lassalle'a (i wielu innych). Znalazłam na przykład pokwitowanie na 14 funtów i zmarnowałam sporo czasu, by przeliczyć, że ta nieistotna dla Marksa suma („wybacz, że zapomniałem Ci podziękować") była równowartością 280 12- i 14-godzinnych dniówek górników, których Marks i Lassalle chcieli wywlec na barykady.

Dodajmy przy okazji, że Marks nie przepadał za Lassalle'em, i to nie tylko z powodów ideologicznych (Marks w ogóle był pieniaczem, co odziedziczył po nim Lenin), ale nie podobała mu się też uroda Lassalle'a (co wtedy uchodziło za całkiem poprawne politycznie). Nazywał go więc „murzyńskim Żydem", którego czarnoskórzy przodkowie przyplątali się pewnie do Żydów wyprowadzanych z Egiptu przez Mojżesza.

Po drugie, choć Lassalle był ponoć płomiennym mówcą, to jednak pisał w stylu poetycko-postmodernistycznym (stąd zapewne jest popularny wśród ziżkowców): „Rąbek szkarłatu barwi krwistoczerwony horyzont, łącząc nowe światło, mgła i chmury zbierają się razem, rzucając się przeciwko jutrzence i chwilami zatrzymują jej promienie – ale siły nie ma na świecie, która sama mogłaby powstrzymać wolny, majestatyczny wschód słońca, które godzinę później świecąc radośnie całemu światu, ogrzewając, błyszczy na firmamencie" (za Ośrodkiem Myśli Społecznej imienia Ferdynanda Lassalle'a).

Głębia myśli socjaldemokratycznej (która bardziej przypomina satyrę Janusza Szpotańskiego „Traktory zaorzą słońce" niż jakiekolwiek eseje „Krytyki Politycznej") powinna być oczywiście jak najszerzej omawiana na seminariach opłacanych przez zachodnie fundacje, ale być może Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego powinno się zainteresować, kto tym lasalowcom daje doktoraty i czego oni uczą na swoich wykładach. Na pewno byłoby to zabawniejsze niż demaskowanie profesora Andrzeja Nowaka jako promotora pracy magisterskiej Pawła Zyzaka.

Ośrodek, „którego celem jest upowszechnianie idei sprawiedliwości społecznej, pokoju, praw człowieka i zrównoważonego rozwoju", chyba rzeczywiście kocha tego swojego Lassalle'a i ceni jego umysł. Świadczy o tym na przykład poniższy fragment zamieszczony na stronie wizytówce „filozofia [Hegla] »absolutnego idealizmu« dała Ferdynandowi wszystko, czego potrzebował: światopogląd, sens i znaczenie przeszłości i teraźniejszości, wyczucie przyszłości, a do tego cały aparat dialektyki umożliwiający uporanie się ze wszystkimi problemami jego świata. Dała mu też wiarę, nową wiarę".

Reklama
Reklama

Brzmi to już nie tylko jak postmodernizm, ale jak nowa religia, której broszury rozdawane są pod centrami handlowymi. Któż by nie chciał w tak prosty sposób uporać się ze wszystkimi problemami świata? Kupić aparat dialektyki na raty? Ale jak uporać się z neomarksistowskim bełkotem? Dialektyką wal w dialektykę?

Trzecią zaletą Lassalle'a było to, że umarł młodo, nie zdążył więc zostać wyrzucony z marksistowskich salonów, a lud, po romantycznej śmierci, wyniósł go na sztandary. I wpisał (nie lud, ale też nie wiadomo kto) do „Warszawianki" 1905 roku:

Cześć Lassalle'owi, Marksowi sława,

Precz z burżuazją, ludowi cześć!

Niech do szeregu każdy z nas stawa,

by ich naukę wszędy nieść!

Reklama
Reklama

A po czwarte – co też jest zabawne: Lassalle nie został nigdy zlustrowany. Jego korespondencja z Bismarckiem ujrzała światło dzienne dopiero w latach 20. ubiegłego wieku, a słowa kanclerza wygłoszone w parlamencie kilkanaście lat po śmierci Lassalle'a zostały zbagatelizowane przez towarzyszy, ponieważ był on już spiżowym pomnikiem. A Bismarck powiedział, że nigdy nie uważał Lassalle'a za polityka, ale bardzo go cenił jako błyskotliwego rozmówcę: „Miał dużą klasę. Nie był żadnym republikaninem. Był narodowcem i monarchistą. Miał wizję cesarstwa niemieckiego. To był nasz punkt wyjścia".

A więc galimatias na potęgę. Po prostu wpuszczono Baumana w maliny i przywleczono go na obchody jakiegoś podejrzanego faceta: syna bogatego kupca, amanta i rewolucjonisty, grafomana i oratora, heglisty i monarchisty, człowieka o podejrzanych kontaktach z paskudną władzą i na dodatek – o zgrozo – Żydo-Murzyna nielubianego przez Marksa. I jak tu się nie zdenerwować?

Pretekstem do zaproszenia na tamtejszy uniwersytet Zygmunta Baumana z odczytem pod tytułem „Dylematy socjaldemokracji: od Lassalle'a do płynnej nowoczesności" (cokolwiek to może znaczyć) była 150. rocznica powstania socjaldemokracji niemieckiej, dla której uczczenia Fundacja Eberta dała (tak to zwykle bywa) grant Ośrodkowi Myśli Społecznej imienia Ferdynanda Lassalle'a. Klamrą spinającą całość jest fakt, że Lassalle urodził się w Breslau w 1825 roku i tam też został pochowany po (nieudanym, jak widać) pojedynku w wieku 39 lat.

O Lassalle'u można pisać, ale lepiej go nie czytać. Choć miał on jednak kilka zalet. Po pierwsze pieniądze (od ojca i od pewnej zamożnej kobiety), a Karolowi Marksowi, guru proletariatu mieszkającemu w Londynie, zawsze ich brakowało. Nie wystarczały nawet sumy, które dostawał od swojej matki i od Engelsa, więc zwracał się do Lassalle'a (i wielu innych). Znalazłam na przykład pokwitowanie na 14 funtów i zmarnowałam sporo czasu, by przeliczyć, że ta nieistotna dla Marksa suma („wybacz, że zapomniałem Ci podziękować") była równowartością 280 12- i 14-godzinnych dniówek górników, których Marks i Lassalle chcieli wywlec na barykady.

Reklama
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Diana Brzezińska: Bachata i morderstwa
Plus Minus
„Gra w kości”: Święte kości
Plus Minus
„Przyjaciele muzeum”: Sztuka zdobywania darczyńców
Plus Minus
„Mafia: The Old Country”: Wyspa jak z krwawego obrazka
Plus Minus
„Lato 69”: Edukacja seksualna
Reklama
Reklama