Zastępy użytecznych idiotów

Marksiści i ich sympatycy wcale nie zniknęli. Zmienili tylko trochę zewnętrzną powłokę. Cele i treść, a nawet większość haseł pozostały te same, co 30 lat temu.

Publikacja: 19.07.2013 14:44

Zastępy użytecznych idiotów

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Czasami nie ma to jak dobre stare leninowskie kategorie. Zdumiewające – ale i przygnębiające, oczywiście – jak bardzo jeszcze dziś okazują się przydatne. Na przykład dobrze nam znane, stare pojęcie użytecznych idiotów. Jest to kategoria, która w identyfikowaniu, określaniu i ocenie problemów i plag dzisiejszego świata okazuje się niezwykle pomocna. Mamy wrażenie, że po upadku Związku Sowieckiego, po końcu zimnej wojny, po bankructwie komunizmu wszystko się zmieniło. Ale gdy zastanowimy się, czy – i do kogo – kategoria ta dziś pasuje, kogo dziś można by takim mianem określić, okazuje się, że zmieniło się nieco mniej, niż na pozór by się wydawało.

Przed upadkiem Związku Sowieckiego sprawa była jasna: użyteczni idioci byli na Zachodzie i co do ich identyfikacji nikt nie miał wątpliwości. Kategoria ta była nam wszystkim znana. Byli to ludzie, którzy – najogólniej mówiąc – nieświadomie, z głupoty czy naiwności, pomagali Związkowi Sowieckiemu w osiąganiu swoich celów, na różne sposoby dając się przez niego wykorzystywać. Niekoniecznie byli to świadomi apologeci ZSRR. Byli to raczej – znów najogólniej mówiąc – naiwni pokojowcy. Protestowali przeciwko broni jądrowej (na Zachodzie), przeciwko „imperializmowi" (zachodniemu), przeciwko agresji (zachodniej), nawet przeciwko zachodniej „cenzurze".

Na cenzurę (tu dygresja) najgłośniej może narzekał Chomsky – jeden z największych i najsłynniejszych użytecznych idiotów okresu zimnej wojny, choć na szczęście nie wśród najbardziej wpływowych, prawdopodobnie ze względu na skrajność swoich poglądów, które nawet innym idiotom, użytecznym czy nie, mogły się wydawać nieco przesadne. Otóż Noam Chomsky – prócz tego, że zniszczył kilka pokoleń lingwistów, którzy zamiast uczyć się języków, a następnie je badać i pochylać się nad ich historyczną analizą i gramatyką porównawczą, snuli całkowicie bezpodstawne, wyssane z palca teorie o „uniwersalnych strukturach" – był także (i bardzo możliwe, że jest nadal) miłośnikiem rządów Pol Pota, narzekał uporczywie (i bardzo możliwe, że nadal narzeka), iż wskutek swoich poglądów jest w Ameryce niebywale wprost prześladowany i cenzurowany. (Tu koniec dygresji).

Gra do jednej bramki

Znamienne było, że ci naiwni pokojowcy jakoś nie protestowali nigdy przeciwko cenzurze ani prześladowaniom w innych krajach – na przykład w Chinach,  w Związku Sowieckim albo w Kambodży. Agresją dla nich była „agresja" Stanów Zjednoczonych w Grenadzie; sowiecka okupacja Afganistanu dla nich taką nie była i nikt z nich nigdy słowem o niej nie pisnął. Ta ich nieświadomość nie była jednak całkowita: w ogromnej większości przypadków – mimo że niekoniecznie zdawali sobie sprawę, iż faktycznie działają na rzecz Związku Sowieckiego – głosili oni tezę tak zwanej ekwiwalencji moralnej między Ameryką a Związkiem Sowieckim (i to w najlepszym wypadku: na ogół okazywało się bowiem, że Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej wypadały w tym porównaniu o wiele gorzej. Tak było w przypadku Chomskiego). Należeli też do tej grupy „anty-antykomuniści", głośni w Ameryce w latach 70. I należą do niej dziś anty-antykomuniści głośni w dzisiejszej Polsce.

Choć piszę o Zachodzie, trudno przy tej okazji o nich nie wspomnieć: są oni jednym z bardziej groteskowych zjawisk postkomunistycznej Polski. Podczas gdy anty-antykomuniści na Zachodzie dawno przekształcili się w coś innego – przynajmniej w pozornie innego, o czym za chwilę – w Polsce, ponad 20 lat po upadku muru berlińskiego, teraz oto się pojawili, dumnie wznosząc to stare hasło, które nawet na Zachodzie wydałoby się dziś kompromitujące, jakby po raz pierwszy je odkrywając i niepomni, jak sami kiedyś zachodnich anty-antykomunistów zwalczali i wyśmiewali.

Kim więc są użyteczni idioci naszych czasów i czy w ogóle są dziś tacy? Gdzie się podziali dawni apologeci ZSRR, orędownicy jednostronnego rozbrojenia, propagandziści ekwiwalencji moralnej? Gdzie są marksiści, maoiści, antyimperialiści dawnych lat? Czy się zmienili? Czy bankructwo komunizmu wpłynęło na ich poglądy? Kogo dziś popierają, komu się przydają, przez kogo dają się wykorzystywać z właściwą sobie naiwnością i ślepotą?

Po części są tam, gdzie zawsze byli. Był Eric Hobsbawm, brytyjski marksistowski historyk i komunista. Był E.P. Thompson, też brytyjski historyk i marksista, pokojowiec i zwolennik jednostronnego rozbrojenia. Jest Chomsky. Marksiści starej daty i apologeci ZSRR typu „hardcore" albo umarli, albo zastygli, skamienieli w swoich przekonaniach. „Bankructwo komunizmu", o którym od 1989 r. ciągle mówimy – niestety chyba pochopnie – nie zmieniło ich poglądów. Ale tych jest (już) stosunkowo mało. Trzeba poza nimi rozróżnić dwie inne kategorie: teoretycy, którzy działają na uniwersytetach, i młode pokolenie aktywistów, którzy nazywają się już inaczej i działają po części pod nowymi hasłami, ale po części pod tymi samymi, starymi. Nadal są użyteczni, ale komuś innemu.

Towarzysze się cieszą

Choć też niekoniecznie: w dużej mierze z ich idiotyzmu nadal, jak dawniej, korzysta Rosja, której niezmiennym celem, dziś tak samo jak za komunizmu, jest destabilizacja Zachodu, wszędzie, gdzie tylko może, jak tylko może. Świadczy o tym prawie wszystko, co putinowska Rosja czyni. W wielu przypadkach – na przykład poparcie dla Syrii, dla Iranu i dla Korei Północnej, a ostatnio goszczenie pana Snowdena w strefie tranzytowej na lotnisku w Moskwie – jest to jedyne wytłumaczenie jej zachowania. Należy przy okazji zauważyć, że Snowden nie jest nieustraszonym, szlachetnym bohaterem wolności słowa i swobód obywatelskich, zagrożonych przez imperialistyczne, represyjne amerykańskie państwo policyjne; jest on – tak samo jak założyciel WikiLeaks, Julian Assange – cynicznym autopropagandzistą, wrogim Ameryce i Zachodowi, służącym przez swoje działania głównie Rosji, Chinom i wszystkim niedemokratycznym reżimom, które chętnie by Ameryce i Zachodowi zaszkodziły.

Powszechne na lewicy – i niestety nie tylko – peany dla heroizmu Snowdena są dobrym przykładem użytecznego idiotyzmu. To samo można powiedzieć o obrońcach „praw człowieka", którzy zajęli się jego sprawą. Czytam dziś w brytyjskiej prasie, że według Amnesty International i Human Rights Watch, Snowden ma solidne podstawy do ubiegania się o tymczasowy azyl w Rosji, mianowicie uzasadnioną obawę „prześladowania politycznego" w Stanach Zjednoczonych.

Gramsci triumfuje

Dwie powyższe kategorie, teoretyków i działaczy, oczywiście pokrywają się, dziś nie mniej niż kiedyś: zachodnie uniwersytety zdają się dzisiaj służyć, prócz inżynierii społecznej, głównie ideologizacji młodzieży, i ci sami pracownicy uniwersyteccy, którzy na wykładach wpajają swoim studentom antyzachodnią propagandę, pisują wpływowe artykuły w prasie i uczestniczą w organizacji antyglobalistycznych ruchów.

Są jednak dziedziny czy nurty bardziej akademickie, które skupiają duże rzesze młodych – i starszych – marksistów. Postmodernizm, czy raczej postmodernistyczne podejście w prawie wszystkich wyobrażalnych dziedzinach humanistyki, feminizm tzw. trzeciej fali i wszystkie związane z nim modne dziedziny i teorie (ponoć istnieje nawet coś, co cieszy się mianem „ekofeminizmu"), gender studies czy postkolonializm. Wszystkie te nurty zawierają w sobie, w sposób konieczny, silny element ideologii (mówiąc oględnie: należałoby raczej powiedzieć, że są to po prostu ideologie, zgodnie z którymi interpretuje się świat) i we wszystkich z nich marksizm odgrywa bardzo znaczącą rolę, w formie mniej lub bardziej zawoalowanej.

Nie jest tak, że po upadku ZSRR i „bankructwie komunizmu" marksiści zniknęli czy doznali głębokiej przemiany. Owszem, przekształcili się, ale nie w coś naprawdę odległego; raczej zmienili trochę zewnętrzną powłokę. Cele i treść, a nawet większość haseł – „antykapitalizm", „antyimperializm", antyantyamerykanizm, antyglobalizm, antysemityzm (kryjący się za hasłami „antysyjonizmu" i obrony praw Palestyńczyków), do których doszły jeszcze ekologia, zwalczanie globalnego ocieplenia i „antyislamofobia" – pozostały takie same.

Znamienne jest, że w ostatnich latach na zachodnich uniwersytetach, na wydziałach humanistycznych, gdzie wyżej wymienione ideologiczne nurty wywierają duży wpływ, a niektóre dziedziny całkowicie przejęły – w tym przede wszystkim literaturę, filozofię, psychologię, socjologię i oczywiście „gender studies", tudzież wszystko, co w swojej nazwie zawiera słowo „studies" – wielkim powodzeniem cieszy się Gramsci. Nic w tym dziwnego: nadal chodzi przecież o zyskanie „hegemonii" nad burżuazyjną kulturą większościową i narzucenie nowej, pozbawionej burżuazyjnych przesądów; słowo „hegemonia" w postmodernistycznym, feministycznym i multikulturowym dyskursie pojawia się regularnie.

O to właśnie chodzi, na przykład, ideologom multikulturalizmu na uniwersytetach i w życiu politycznym, którzy w celu zniszczenia tej „wspólnej burżuazyjnej kultury", to znaczy kultury zachodniej, trudzą się wymyślaniem grup mniejszościowych (określanych etnicznie, religijnie, rasowo, przez płeć albo przez orientację seksualną), definiowaniem ich jako prześladowanych, a więc jako „ofiary", a następnie narzucaniem im tożsamości grupowej i domaganiem się dla nich przywilejów, tym samym umieszczając ich poza prawem. Wreszcie – wykluczaniem i piętnowaniem (jako „rasizm", czy „ksenofobia", czy „islamofobia", czy „mowa nienawiści") wszelkiej krytyki ich zachowań, religii czy „kultury" i podsycaniem w nich poczucia krzywdy i prześladowania, niezależnie od tego, czy jakaś krzywda faktycznie została im wyrządzona.

Mamy tu dominującą dziś kulturę: kulturę ofiary, kulturę tożsamości, kulturę zawiści i resentymentu. Słowo „hegemonia" nie jest słowem neutralnym; jest nacechowane niechęcią do Zachodu i zachodniej kultury. Zawsze chodzi o hegemonię zachodnią, o hegemonię imperializmu, kolonializmu i kapitalizmu. Innego rodzaju hegemonii zresztą być nie może, bo przecież hegemonią cieszą się z definicji ci uciskujący i prześladujący, kolonialiści, imperialiści, kapitaliści itd., nie zapominając o patriarchacie, a pod jej ciężarem uginają się prześladowane mniejszości.

Cztery kolumny

Mówi się, że nie ma już ideologii, że marksizmem nikt już się nie interesuje, że zbankrutował komunizm, że nie ma już zimnej wojny, że Rosja stała się normalnym „partnerem". Tymczasem prawie wszystko jest jak dawniej (czytałam w angielskiej prasie, że w Anglii jest obecnie więcej rosyjskich szpiegów niż podczas zimnej wojny). Tylko że teraz na uniwersytetach modny jest bardziej Gramsci niż Marks, a na ulicach i w ruchach antyglobalistycznych – anarchizm. A na ustach wszystkich lewicowych użytecznych idiotów, od uczestników antyglobalistycznych zamieszek przez lewicowe „elity" po Adama Michnika i Magdalenę Środę jest jak dawniej, stare hasło antyfaszyzmu, wznoszone przeciwko każdemu, kto ośmiela się kwestionować jakiś element obecnej politycznie poprawnej ortodoksji. Plus ça change...

Przechodząc od teorii do sfery działania: cztery są dziś, wydaje mi się, główne rodzaje użytecznych idiotów, odgrywających istotną rolę w życiu politycznym. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić arbuzy. Nie pamiętam, kto ich tak nazwał. Chodzi o zielonych: ekologów wszelkiego rodzaju i aktywistów w sprawie globalnego ocieplenia. Na zewnątrz zieloni, w środku czerwoni, stąd nazwa. Na drugim miejscu – ideolodzy multikulturalizmu i tępiciele „islamofobii". Na trzecim – nowi antysemici, „antysyjonistyczni" wrogowie Izraela. Na czwartym wreszcie – miłośnicy Rosji czy też – trudno ich zwięźle nazwać – zwolennicy traktowania jej jak normalne demokratyczne państwo.

W co najmniej trzech z tych dziedzin – pierwszej, drugiej i czwartej, lecz po części także w trzeciej – najważniejszym, najbardziej zagubionym i najbardziej wpływowym jest Obama (przypomnijmy, jako przykłady prezydenckich inicjatyw, słynny „reset" w stosunkach z Rosją, przodującą rolę Obamy w walce z globalnym ociepleniem czy wreszcie jego poparcie dla Braci Muzułmańskich w Egipcie). Należy też dodać, że gdy zadajemy pytanie, na które musimy odpowiedzieć, jeśli mówimy o użytecznych idiotach, mianowicie pytanie: Cui bono?

We wszystkich tych dziedzinach – w ostatniej z definicji, w pierwszej w sposób dość widoczny, w drugiej i trzeciej w sposób pośredni – odpowiedź brzmi: Rosja.

To Rosja (a także Chiny) najbardziej korzysta z przemysłu globalnego ocieplenia (pomijam tu ogromne partykularne interesy z tym przemysłem związane: etaty, wpływy, pozycje uniwersyteckie, fundusze dla naukowców, instytucji i komitetów, interesy doradców, ekspertów i propagandzistów, pośredników w handlu emisjami, przedsiębiorstw produkujących wiatraki czy komórki słoneczne, organizacji pozarządowych – zależnych od funduszy z Brukseli, polityków – którym zależy na głosach Zielonych itd.). Po pierwsze, z handlu emisjami, dzięki któremu miliony naszych podatków wędrują prosto do jej kieszeni w postaci kredytów (to samo w przypadku Chin, gdzie były przypadki fikcyjnego budowania fabryk, by potem fikcyjnie je zamykać i korzystać z kredytów za zmniejszanie emisji). Po drugie, w sposób oczywisty, z propagandy antyłupkowej; to dziedzina, w której użyteczni idioci są – wszystko jedno, czy z ideologii czy (jak w Polsce) ze strachu i służalczości wobec Rosji, która to służalczość z kolei może mieć wiele przyczyn – wybitnie użyteczni i jaskrawie idiotyczni. Po trzecie, z antyzachodniej, antykapitalistycznej i antyglobalistycznej ideologii arbuzów, która zawsze jest dla niej korzystna w mierze, w jakiej destabilizuje i osłabia Zachód – politycznie, ekonomicznie i moralnie.

Wdzięczność mułłów

Podobnego rodzaju korzyści Rosja czerpie z wpływów ideologii multikulturalizmu i propagandy przeciwko „islamofobii", choć przecież sama jest przez islamizm zagrożona. Na islamistów u siebie ma własne, bezwzględne sposoby i żaden multikulturalizm – możliwy przecież tylko w liberalnej demokracji, i to w jej (jak sądzę) schyłkowej, dekadenckiej fazie – Rosji nie grozi. Tymczasem z satysfakcją i rozbawieniem obserwuje, jak islamiści manipulują zachodnimi demokratycznymi instytucjami i swobodami obywatelskimi, od wewnątrz je podważając, osłabiając i niszcząc; z uciechą patrzy, jak zachodnie państwa reagują na islamski terroryzm przeprosinami, przestrogami przed „histerią" i „islamofobią", podkreślaniem „racji" muzułmanów i zaprzeczaniem, jakoby akty terroryzmu, w których padają okrzyki „Allah akhbar", miały cokolwiek wspólnego z pokojową religią islamu.

Islamiści zaś z równą satysfakcją i rozbawieniem przyjmują pomoc ideologów „multikulturalizmu" i „różnorodności", użytecznych idiotów, dzięki którym coraz bardziej się zbliżają do swego celu – wielokrotnie i całkiem otwarcie głoszonego – wchłonięcia Europy w ummę i wprowadzenia w niej prawa szariatu. Gdy ten cel zostanie osiągnięty i zachodni użyteczni idioci uświadomią sobie, że w islamskiej republice europejskiej na żaden multikulturalizm ani różnorodność, nie mówiąc o prawach kobiet ani małżeństwach homoseksualnych, nie należy raczej liczyć, będzie już za późno.

Płyną też dla Rosji satysfakcjonujące korzyści z destabilizacji Bliskiego Wschodu i ataków na Izrael – jedyną demokrację w tym rejonie. Tu też niewiele się zmieniło. Związek Sowiecki od początku szkolił i zbroił palestyńskich terrorystów; dziś Rosja w naturalny i oczywisty sposób kontynuuje tę tradycję. Interesy Rosji leżą tam, gdzie zawsze leżały, i broni ich ona w ten sam sposób co zawsze – między innymi wspieraniem terroryzmu tam, gdzie uważa to za korzystne dla siebie. Każdy idiota, który jest na to ślepy, jest dla niej użyteczny. Póki tak jest, użyteczna jest dla niej (prócz Obamy) Unia Europejska i właściwie cała obecna klasa polityczna zachodnich liberalnych demokracji.

Spośród wszystkich dzisiejszych użytecznych idiotów, którzy przejęli dziedzictwo marksizującej lewicy, adaptując je do naszych czasów, może najdoskonalsi w swoim idiotyzmie, najgłupsi, najbardziej naiwni i szkodliwi (choć niekoniecznie w sposób bezpośredni najużyteczniejsi dla czyichś, rosyjskich czy innych, konkretnych, poszczególnych interesów), to dziś obrońcy Palestyńczyków jako prześladowanych ofiar Izraela – w tym różne organizacje praw człowieka i organizacje pozarządowe, tudzież większość mediów. Nie wszyscy z nich są po prostu naiwni i podatni na manipulację: zwłaszcza organizacje pozarządowe i media często są w pełni świadome przekłamań, przemilczeń cynicznych taktyk terrorystów Hamasu, sfałszowanych zdjęć, fałszywych statystyk, fikcyjnych morderstw, zmontowanych scen izraelskiej brutalności. Ale są też po prostu idioci.

Nie wszyscy użyteczni są idiotami. Zwłaszcza w przypadku Rosji i przemysłu globalnego ocieplenia może chodzić o czysto cyniczne interesy: pieniądze, normalny biznes, nie żadna lewicowa, pokojowa, postmarksistowska ideologia. Ale tacy zawsze byli i zawsze będą (zwłaszcza wśród rządzących i politycznych elit). Zawsze też będą użyteczni idioci. I zawsze ktoś będzie z ich głupoty czerpał korzyść.

Agnieszka Kołakowska jest eseistką, filologiem klasycznym, tłumaczką, Na stałe mieszka w Paryżu

Czasami nie ma to jak dobre stare leninowskie kategorie. Zdumiewające – ale i przygnębiające, oczywiście – jak bardzo jeszcze dziś okazują się przydatne. Na przykład dobrze nam znane, stare pojęcie użytecznych idiotów. Jest to kategoria, która w identyfikowaniu, określaniu i ocenie problemów i plag dzisiejszego świata okazuje się niezwykle pomocna. Mamy wrażenie, że po upadku Związku Sowieckiego, po końcu zimnej wojny, po bankructwie komunizmu wszystko się zmieniło. Ale gdy zastanowimy się, czy – i do kogo – kategoria ta dziś pasuje, kogo dziś można by takim mianem określić, okazuje się, że zmieniło się nieco mniej, niż na pozór by się wydawało.

Przed upadkiem Związku Sowieckiego sprawa była jasna: użyteczni idioci byli na Zachodzie i co do ich identyfikacji nikt nie miał wątpliwości. Kategoria ta była nam wszystkim znana. Byli to ludzie, którzy – najogólniej mówiąc – nieświadomie, z głupoty czy naiwności, pomagali Związkowi Sowieckiemu w osiąganiu swoich celów, na różne sposoby dając się przez niego wykorzystywać. Niekoniecznie byli to świadomi apologeci ZSRR. Byli to raczej – znów najogólniej mówiąc – naiwni pokojowcy. Protestowali przeciwko broni jądrowej (na Zachodzie), przeciwko „imperializmowi" (zachodniemu), przeciwko agresji (zachodniej), nawet przeciwko zachodniej „cenzurze".

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą