W erze Snowdena, WikiLeaks, Twittera i Facebooka dyplomacja zmieniła się nie do poznania.
Jeden młody, niepozorny mężczyzna, mający dostęp do milionów tajnych plików, może zachwiać stosunkami między USA a Unią Europejską.
W Hawanie jedna blogerka – Yoani Sánchez – stanowi większe zagrożenie dla komunistycznego reżimu niż tysiące opozycjonistów na uchodźstwie, leniwie popijających rum w Miami.
Arabska wiosna przetaczała się przez ulice Tunisu, Trypolisu i Kairu, ale równoległe toczyła się w Internecie.
Portal Kavkaz Center, piszący m.in. o przypadkach łamania praw człowieka w Czeczenii, jest dla Władimira Putina większym zmartwieniem niż wywiady i publicystyczne teksty Garriego Kasparowa ukazujące w anglojęzycznych dziennikach.
Gabinetowi politycy, wtopieni na stałe w swoje garnitury, znający na wyrywki prawo międzynarodowe, posługujący się kilkoma językami i wyćwiczeni w wielogodzinnych kuluarowych negocjacjach, stanęli twarzą w twarz z zupełnie nową rzeczywistością. Obcą i zagadkową. Do niedawna chełpili się, iż są po imieniu z prezydentami Afganistanu i Kolumbii, że pili whisky z premierami Indii i Turcji, że pamiętają numery wszystkich rezolucji ONZ z ostatnich 10 lat i że są w stanie przejść gładko z angielskiego na rosyjski, a z rosyjskiego na francuski. Nie byli jednak na „ty" ani z Edwardem Snowdenem, ani z Julianem Assange'em, ani z Bradleyem Manningiem, choć takie znajomości zapewne pozwoliłyby im lepiej zrozumieć współczesny świat.
Heroicznie walczyli o „strefy wpływów", lecz nie zauważyli, że wyrosła im u boku jeszcze jedna strefa, której nie znajdziemy w żadnym atlasie. Wirtualna, nieokiełznana, nieuznająca żadnych hierarchii.
Przez długi czas myśleli, że najważniejszym i najskuteczniejszym narzędziem w polityce zagranicznej są sankcje. Gospodarcze, polityczne, wizowe. Jak pozbawić władzy Fidela Castro? Sankcjami. Jak obalić Łukaszenkę? Sankcjami. Jak zatrzymać program nuklearny Korei Północnej? Za pomocą sankcji. Jak zaszkodzić irańskim ajatollahom? Nałóżmy na nich sankcje. Wkrótce okazało się, że jeden mały, niewidoczny gołym okiem, choć bardzo złośliwy wirus komputerowy, wpuszczony do ośrodka wzbogacania uranu w Natanz, wyrządził Iranowi więcej szkód niż wieloletni dyplomatyczny i handlowy ostracyzm. Ale Stuxnet nie został wymyślony przez amerykańskich czy izraelskich dyplomatów. Ba, większość z nich dowiedziała się o wszystkim po fakcie. W tej grze dyplomaci się nie liczyli.
Ta nowa rzeczywistość jest groźna i dla jasnej, i dla ciemnej strony mocy. Chińscy komuniści mogą dziś zorganizować wolne demokratyczne wybory, które i tak by wygrali, i to bez szachrajstw przy urnach. Nie mogą sobie jednak pozwolić na to, by wszyscy obywatele mieli nieograniczony dostęp do Internetu. To m.in. dlatego Hillary Clinton swego czasu tak zawzięcie walczyła o interesy Google w Państwie Środka. I to dlatego w styczniu bieżącego roku, gdy były ambasador USA przy ONZ Bill Richardson pojechał z wizytą „dobrej woli" do Korei Północnej, towarzyszył mu Eric Schmidt, prezes koncernu z Mountain View.
Kiedyś mocarstwa wysyłały w zapalne regiony swoje kanonierki, potem lotniskowce. Dzisiaj: bezzałogowe samoloty i wyszukiwarki internetowe.