Najpierw był „Rozkaz numer 00485", wydany 11 sierpnia 1937 roku. Zapoczątkował on gigantyczny w skali pogrom, przez samych oprawców zwany eufemistycznie „operacją polską". Jego celem była – jak pisano w tekście rzeczonego rozkazu – „likwidacja lokalnych polskich grup szpiegowsko-dywersyjnych", co w praktyce sowieckiego żargonu lat ówczesnych oznaczało nakaz całkowitego zniszczenia skupisk etnicznych Polaków na całym terytorium ZSRR. Rozkaz wydał osobiście szef NKWD Mikołaj Jeżow, ale nie ma wątpliwości, iż rzeczywistym jego autorem był Józef Stalin.
Brać z rodzinami
Zbrodnicze wytyczne uzupełniono niebawem o „rozkaz numer 00486". Dotyczył on wszystkich obywateli sowieckich, ponieważ jednak wydano go zaledwie miesiąc po rozpoczęciu „operacji polskiej", jego pierwszymi masowymi ofiarami padli właśnie Polacy. O ile dyrektywa poprzednia, wymierzona w „aktywnych polskich szpiegów", siłą rzeczy uderzała w dojrzałych, pracujących mężczyzn, o tyle mocą następnego rozkazu dobrano się do ich rodzin. Odtąd Polaków aresztowano razem z żonami i dziećmi. Kobiety kierowano do obozów pracy, dzieci – do karnych ośrodków wychowawczych. Jeżeli w rodzinie znajdowały się osoby starsze, oba rozkazy – pozostawiając je bez pomocy i środków do życia – praktycznie skazywały je na śmierć głodową.
„Operacja polska" rozpoczęła się 20 sierpnia i od razu ruszyła z impetem. W miastach pełną parą pracowały „trójki", świeżo powołane trójosobowe komisje NKWD, które w trybie przyspieszonym wydawały wyroki śmierci. W praktyce wiele z nich wydano już po zastrzeleniu ofiar. Polaków zamieszkałych w miastach wyławiano indywidualnie. Na terenach wiejskich, szczególnie na Białorusi i zachodniej połowie Ukrainy, gdzie polska bywała nierzadko ludność całych wiosek i zaścianków, akcję przeprowadzano w typowym stylu okupacyjnej pacyfikacji.
Polską osadę znienacka otaczał oddział NKWD. Mieszkańców gromadzono na placu, gdzie dokonywano pobieżnej selekcji. Mężczyzn, z reguły prostych rolników, jako szpiegów i dywersantów (zapewne nikt nie zastanawiał się nawet nad absurdem tego zarzutu) odprowadzano na stronę i rozstrzeliwano albo też zabierano do miasta na „sąd", który w przygniatającej większości przypadków również oznaczał dla nich wyrok śmierci. Resztę wyganiano z wioski do najbliższej stacji kolejowej, skąd droga wiodła za kolczaste druty.
Gorze wszystkim stanom
Milionowa polska diaspora w ZSRR była społecznością zróżnicowaną. Oczywiście zabrakło już ziemian i bogatych przedsiębiorców, ale do lat 30. wszystkie pozostałe stany nadal były tu bogato reprezentowane. W dużych miastach zachodniej części kraju mieszkała polska inteligencja, jak również całkiem liczna polska klasa robotnicza. W mniejszych ośrodkach zachowały się polskie środowiska małomiasteczkowe i rzemieślnicze. Jednak najwięcej było tutaj – całkiem podobnie jak w nieodległej, macierzystej Rzeczypospolitej – średniorolnych chłopów, posiadaczy kilku-, najwyżej kilkunastohektarowych gospodarstw.
To właśnie oni, przez swoją przewagę liczebną, kształtowali stereotyp „sowieckiego Polaka". Pod względem cywilizacyjnym była to grupa wyróżniająca się od ogólnosowieckiej średniej. Jednocześnie cechował ją konserwatyzm, połączony z silnym przywiązaniem do Kościoła katolickiego. Zamożny, obyty z „wyższą kulturą" katolik: takim wówczas widział Polaka przeciętny mieszkaniec ZSRR.
Stereotyp ten zawierał jeszcze jeden ważny element: „za plecami" każdego Polaka wyczuwano obecność państwa polskiego. Warto zdać sobie sprawę, że ówczesna granica sowiecko-polska liczyła bez mała półtora tysiąca kilometrów, zawierając w sobie pokaźny odcinek granicy ZSRR z demokratyczną Europą. Był to więc ważny punkt odniesienia. I chociaż w rzeczywistości państwo polskie miało minimalne – by nie powiedzieć: żadnych – możliwości oddziaływania na położenie Polaków w państwie sowieckim, z punktu widzenia sowieckiej władzy i większości sowieckich obywateli wyglądało to inaczej. Polaków traktowano więc nie tylko jako „piątą kolumnę" II RP, lecz także wpływowy przyczółek całego „burżuazyjnego" świata.