Politycy i analitycy Zachodu zgodnie przyznają: Władimir Putin stracił głowę. Jest nerwowy, sprawia wrażenie zaskoczonego biegiem wypadków na Majdanie. Wydaje irracjonalne decyzje, działając na własną niekorzyść. Oceny te streszczają się w słowach kanclerz Angeli Merkel, która po rozmowie telefonicznej z przywódcą Rosji powiedziała: „Nie jestem pewna, czy on ma nadal kontakt z rzeczywistością. Jest w innym świecie".
Nie podzielam tych opinii. Podejrzewam nawet, że Putin ma lepszy kontakt z rzeczywistością niż większość polityków zachodniej Europy. Jakże łatwo dali się nabrać na proste chwyty starego kagiebisty! Na jego „emocje", surowe miny, grożenie palcem przed kamerami...
W rzeczywistości ten rzekomy frustrat odgrywa rolę dawno już w szczegółach zaplanowaną. Jego „nerwowość" ma odciągnąć uwagę obserwatorów od konstatacji, która raz uświadomiona, poraża swą oczywistością. Działania Rosji na Krymie wpisują się konsekwentnie w schemat ekspansji na Zachód, która trwa nieprzerwanie już od kilku wieków. Nie mówię tu o ekspansji politycznej – byłby to banał. Zresztą w wymiarze politycznym nie widać tu ciągłego postępu: Rosja raz parła do przodu, innym razem – jak w latach 1914–1921 i 1989–1991 – robiła taktyczny odwrót. Chodzi mi o potencjał cywilizacyjny. O to, że z każdym pokoleniem przybywa w Europie miast, w których dominuje ludność rosyjskojęzyczna. A zasięg tej strefy powoli, lecz z nieubłaganą konsekwencją posuwa się w stronę zachodnią.
Do gołej ziemi
Filigranowy hełm ratusza wznosi się samotnie ponad jednostajną linię typowych sowieckich blokowisk. Wygląda to na jakąś pomyłkę. Trudno uwierzyć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu Narwa była perłą architektury, porównywalną ze starym Gdańskiem czy też Rygą. To estońskie miasto stanowiło najdalej na północ wysunięty pomnik baroku w Europie. Jego kres nadszedł w marcu 1944 r. Wtedy to pyszną starówkę zmieniły w perzynę sowieckie bombowce.
Narwa zawsze była miastem pogranicza. Tamtego przedwiośnia znów znalazła się na linii frontu. Miasta broniły oddziały niemieckie oraz estońska samoobrona. Mieszkańcy dobrze zapamiętali poprzednie rządy sowieckie w latach 1940–1941. Dlatego z desperacją walczyli o utrzymanie Narwy.
Marcowe naloty rozstrzygnęły losy batalii. Obrońcy miasta wycofali się na zachód.
Rodowici mieszkańcy nigdy tu nie wrócili. Zabronili im tego nowi okupanci. Oficjalnym powodem było Sillamäe. W tym niewielkim miasteczku, sąsiadującym z Narwą od zachodu, rozpoczęto w 1946 r. wydobycie tlenku uranu, substancji używanej do produkcji broni jądrowej. Narwę ogłoszono więc strefą zamkniętą – ale tylko od strony zachodniej.