Kilka tygodni temu, jeszcze przed obaleniem Wiktora Janukowycza, spotkanie Klubu Ronina poświęcono najnowszej książce ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego „Personalnik subiektywny". To rodzaj alfabetu, w którym znany krakowski kapłan opisuje osoby, z którymi zetknął się w swoim bogatym w wydarzenia życiu. Nic kontrowersyjnego.
Miałem przyjemność prowadzić to spotkanie. Wiedziałem, że dyskusja będzie stonowana, póki nie pojawi się temat ukraiński. Miałem rację. Temat nieuchronnie wypłynął, wywołany przez kogoś z publiczności. W ciągu kilkunastu minut wcześniej nieco ospała debata zmieniła się w gorący, skrajnie emocjonalny spór.
Część widowni obstawała przy stanowisku, że racje strategiczne każą chwilowo odłożyć na bok kwestię ludobójstwa na Kresach i obecności ukraińskich nacjonalistów wśród aktywistów na Majdanie. Część wzięła stronę ks. Isakowicza-Zaleskiego, który stanowczo i ostro deprecjonował nie tylko nacjonalistyczne organizacje, ale cały ruch ukraińskiego protestu, za punkt wyjścia przyjąwszy fatalne dziedzictwo OUN-UPA.
Niedługo później konflikt wokół podejścia Ukraińców do własnej przeszłości stał się powodem zerwania przez duszpasterza Ormian współpracy z „Gazetą Polską Codziennie", a następnie „Gazetą Polską". Dla obu stron różnica zdań w sprawie wydarzeń na Ukrainie okazała się nie do pokonania.
Na poziomie osobistego spojrzenia trudno się dziwić ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu. Chyba każdemu, w czyj życiorys kresowe ludobójstwo zostało w jakiś sposób wplecione, niełatwo spojrzeć na dzisiejsze relacje polsko-ukraińskie całkowicie na zimno, przez geopolityczną lunetę. A nawet jeżeli tragedia z lat 40. nie dotknęła nikogo z naszych bliskich, będziemy mieli problem, aby spojrzeć na nią z dystansu, natknąwszy się na relacje świadków.