„Trzeba przeczekać co najmniej jedno pokolenie" – mówili.
Dziś ówcześni pesymiści dodają kilka pokoleń do swoich rachunków, a optymiści podzielili się na tych, którzy mają za złe społeczeństwu, że nie chce robić tego, co mu się nakazuje, i na tych, którzy mają za złe społeczeństwu, że nie widzi, jak mu jest dobrze. Ale spór jest widoczny przede wszystkim między „oldboyami" – politykami i publicystami, którzy walczą między sobą już od kilku pokoleń.
Bardzo trudno się zorientować, jakiego zdania o polityce jest to właśnie pokolenie, które mieliśmy przeczekać, a które miałoby dzisiaj nie więcej niż 35 lat. Niemożliwe, żeby wszyscy wyjechali do Irlandii. Wiem, że są młodzi ludzie w Polsce – na przykład widziałam setki, a może i tysiące uśmiechniętych młodych rolkarzy w Warszawie, widziałam wielu młodych wolontariuszy w Lublinie i studentów w Krakowie. I zastanawiałam się czasem, czy porozmawiać z nimi o polityce, ale krępuje mnie, że nie wiedziałabym nawet, jakich używać słów. Nie dlatego, że od dawna mieszkam w USA, ale dlatego, że kategorie polityczne, w których ja i moje (i to wcześniejsze, i to późniejsze) pokolenie myślimy i mówimy, wydają się tak różne od tych używanych przez ich.
Wbrew różnym rozpowszechnionym ostatnio opiniom poglądów politycznych się nie dziedziczy, nie są one zapisane w naszych genach. Dzieci komunistów bywały komunistami, ale bywały nimi też dzieci kapitalistów, chłopów i nawet rabinów. Dziedziczy się zaś często religię, o której czasami pisze się, jakby była objawiona każdemu człowiekowi z osobna i jakby każdy mógł dokonać wolnego – złego lub dobrego – wyboru.
Młodzi dorośleją często poprzez bunt przeciw rodzicom. Przeciwko komu i czemu buntuje się pokolenie urodzone po 1989 roku? Badaniom opinii publicznej specjalnie już nie ufam, odkąd ci, co ją badają, przechodzą na stronę tych, co ją tworzą, i na odwrót.