Niektóre były do siebie podobne (na przykład demonstracje studenckie), czasem zapamiętałam jakiś szczegół – jakby kadr filmowy. Na przykład w Bukareszcie w 1990 roku spędziłam wiele dni na demonstracjach studenckich (studentów nazywano chuliganami – po rumuńsku Golani), ale któregoś dnia siedziałam w restauracji najbliższej Piata Universitate, gdy nagle z kilku ulic wysypali się rumuńscy zomowcy i zaczęli na naszych oczach pałować manifestantów. Błyskawicznie, zanim nawet zdążyłam się podnieść od stołu, przez salę przemaszerowało spokojnym szybkim krokiem kilku starszych, przedwojennych kelnerów z długimi (również przedwojennymi) drągami zakończonymi hakami i zaczęło zaciągać kurtyny na oknach wychodzących na plac. I siedzący w restauracji „democracy workers" i „democracy businessmen" odetchnęli z ulgą i mogli dalej jeść obiad bez obawy narażenia się na utratę apetytu.
Kilka lat później w Tbilisi zobaczyłam niewielką, ale doraźnie skuteczną manifestację. Kilkadziesiąt kobiet stało w deszczu na torach kolejowych, protestując, jak się okazało, przeciwko temu, że władza zaczęła wyłączać prąd „nie wedle grafiku". Prądu prawie tak czy owak nie było, ale istniał „grafik", coś na kształt nieformalnej umowy społecznej, wedle którego można się było spodziewać prądu na przykład między północą i pierwszą rano. Właśnie podczas tej demonstracji zobaczyłam upadek ówczesnej Gruzji. Już nie chodziło o to, że kraj był w całkowitym zastoju, ale o to, że władza nie wywiązuje się nawet z rzucania ochłapów, co do tej pory czyniła. Do tego, że trzeba iść po wodę do studni i wnosić ją na dziesiąte piętro czy że trzeba spać w ubraniu, paląc w piecyku porąbanymi meblami, ludzie już przywykli, ale „nie wedle grafiku" było nowym uderzeniem.
Prowadzi to do refleksji nad odwiecznym pytaniem: kiedy ludzie zaczynają się buntować? Czy wtedy, gdy poziom biedy i nieszczęścia spada poniżej jakiegoś pułapu, czy gdy poziom zaczyna rosnąć; a może powstanie wybucha, gdy ludzie widzą jakąś nadzieję, albo na odwrót – gdy nie widzą już żadnej perspektywy? A może odpowiedź leży w przywódcach buntu, może potrzebni są prawdziwi, odważni liderzy? A może odpowiedź zależy od tego, jaka jest władza: silna? Słaba? Gotowa użyć siły czy uciec za granicę, by połączyć się ze swoim kontem bankowym? Politolodzy próbują znaleźć na te pytania jedną odpowiedź, zwykle uogólniając dwa czy trzy znane sobie powstania czy rewolucje. Ale odpowiedzi jest pewnie tyle, ile było i będzie buntów, powstań i rewolucji.
Nawet bierność, o której piszę powyżej, może być myląca. Mój przyjaciel Gruzin komentował w październiku 2003 roku z placu Azadlyg (Wolności) w Baku dla niszowej wówczas telewizji w Tbilisi, że miną lata, zanim Gruzini zbuntują się przeciwko dyktaturze, tak jak to robią dziś Azerowie. Minęło kilka miesięcy i Gruzini obalili rząd Szewardnadzego, a Azerowie pogrążyli się w ponurej dyktaturze Ilhama Alijewa, hołubionego dziś w demokratycznym świecie, tak jak hołubiony był kiedyś Nicolae Ceausescu – rumuński dyktator, prawie dosłownie rozszarpany przez swój lud (a właściwie przez przychodzących po nim „miękkich" komunistów).
Wszystkie te kraje dalekie były i są od Polski. Ale przypomniały mi się, gdy rozmawiałam kilka dni temu z grupą „prostych ludzi", przypadkowym towarzystwem w przydrożnym barze niedaleko Krakowa. Zmieniał się skład rządu, ale nikogo poza mną to nie interesowało. Dzienników w sklepiku nie było, a tygodniki – tylko kobiece i sensacyjne, ale też nikt ich przy mnie nie kupował. W telewizorze u pani O. ważny pan X kłócił się z jeszcze ważniejszym panem Y, ale nikt na nich nie patrzył. Moi rozmówcy widzieli politykę w cenie benzyny i ruskich pierogów, w bezrobociu i w tym, że za dwa tysiące nie można utrzymać rodziny. – Myśmy się już do wszystkiego przyzwyczaili – powiedział jeden z moich rozmówców – ale tylko dlatego, że u nas z każdej wsi ludzie wyjeżdżają za granicę zarabiać, nawet na Słowację, ale jak już nie będą mogli wyjeżdżać, to chyba powariują.
Jakub Karpiński, socjolog, optymistyczny sceptyk, lubił przypowiastkę, którą uważał za ważki przypis do socjologii komunizmu. Mały Jakub zaprotestował, kiedy zobaczył służącą obdzierającą ze skóry żywego okonia. – Ależ one są do tego przyzwyczajone – odpowiedziała Tereska.