Niejaki Aleksiej Spirydonow, rosyjski siatkarz skandalista, najpierw nazwał Polaków na Twitterze „pszekami" (popularne na Wschodzie pogardliwe określenie Polaków podkreślające szeleszczenie naszej mowy), a potem, zanim poszedł do szatni, opluł jednego z kibiców, tylko przypadkiem zapewne senatora Prawa i Sprawiedliwości. Kilka dni po finale dołożył nam jeszcze komentarzem, że Polacy to „zgniły naród".
Niegodne sportowca? Niewątpliwie, ale to chamstwo miało – niestety – swoją odwrotną stronę. Była nim wyjątkowo przykra postawa polskich kibiców, którzy zbyt mocno wczuwając się w rolę dodatkowego zawodnika, buczeli i gwizdali na naszych przeciwników: nie tylko Rosjan zresztą, ale i również Niemców, Brazylijczyków i właściwie wszystkich, po których przetaczał się polski siatkarski walec. Czy były to dowody wsparcia? W żadnym wypadku. Buczenie miało zdekoncentrować i speszyć przeciwnika. Rosjanom dostało się przy okazji za Krym i Donieck, a że po rosyjsku mówi się nad Wisłą odrobinę lepiej niż w innych językach, rosyjscy sportowcy nasłuchali się, co Lachy o nich naprawdę myślą. Spirydonow nie błysnął więc taktem mistrza sportowej elegancji, ale nie można przy tym zapomnieć, że mógł się poczuć sprowokowany. A że jest daleki od poprawności politycznej i dysponuje odpowiednimi narzędziami, obraził nas śmiertelnie.
Właśnie; te narzędzia. Warto się nad nimi chwilę zastanowić. Współczesny prostak ma cudowne instrumentarium w postaci plejady portali społecznościowych. Niegdyś wystarczyło nie wpuszczać chama na salony, na łamy gazet czy do studia telewizyjnego, by chronić się przed jego nikomu niepotrzebnymi komentarzami. Skazany był więc – pomijając okolice budki z piwem czy pralni – na milczenie. Dziś prostak trafia na strony „fejsa", okrasza swój profil kilkoma efektownymi fotkami (wakacje na Dżerbie, okulary D&G, selfie z Dodą lub Stachurskym) i nagle staje się może jeszcze nie celebrytą, ale przynajmniej człowiekiem cywilizowanym. A potem grzeje, co mu ślina na język przyniesie. Odreagowuje świat, daje upust frustracjom czy – nie daj Boże – nieco głębszym refleksjom.
Jeszcze bardziej wyrafinowanym instrumentem w rękach chama jest Twitter. Ów wynalazek szatana prowokuje nie tyle do subtelności, ile dosadności. Myśl (choć czasem trudno tak nazwać niektóre z tweetów) musi być wyrażona jasno i lakonicznie, a zarazem na tyle barwnie, by się przebić. Poczytałem komentarze tweetujących po aferze ze Spirydonowem. To, co pisali Polacy, nie było budujące. Na miejscu Spirydonowa nie tylko obraziłbym się na „pszeków" śmiertelnie, ale na dodatek wymógł na W.W. Putinie natychmiastową inwazję na Warszawę w celu zakazania Twittera.
Niestety, wszystkie portale społecznościowe wraz z przydatną do wpisów klawiaturą są w zasięgu palców chama przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, także po północy. Wtedy powstają te „najszczersze" wpisy. Pani dyrektor legendarnego teatru z Poznania nazywa nowo wybranego papieża słowem teoretycznie zastrzeżonym dla określenia intymnej części męskiego ciała. Wybitna pani reżyser z innego, tym razem wrocławskiego, teatru wyzywa lokalną polityk (i żonę byłego ministra) i w obelżywych słowach każe jej wynosić się do Brukseli. Nie trzeba być wybitnym znawcą psychologii, by się domyślić, że w trakcie „procesu twórczego" obok klawiatury nie stał wyłącznie kubek z kawą. Użycie było podyktowane spożyciem i nawet jeśli autorki przytoczonych wypowiedzi później (na trzeźwo) bardzo ich żałowały, tego, co opublikowane, żadną mocą cofnąć się już nie da.
Nie chciałbym być źle zrozumiany; nie to, że alkohol jest wrogiem pisania (geniusze od tysiąca lat dowodzą, że jest odwrotnie), ale do momentu wynalezienia internetu twórca mógł rankiem zapoznać się na trzeźwo ze swoimi nocnymi wypocinami, to i owo zmienić, poprawić, wyrzucić. Dziś słowa pędzą w świat online i może rzeczywiście jedynym ratunkiem jest wymuszenie na producentach komputerów, by wyposażyli swoje maszyny w obowiązkowy alkomat. Taki wynalazek pewnie by nieco pomógł, ale nie mam złudzeń, że skutecznie wyruguje chamstwo z sieci. Bo chamstwo zagościło w naszej rzeczywistości na dobre. Sprzyjają mu okoliczności, moda na demagogię, celebrytyzm, postępująca karykaturalizacja rzeczywistości – oraz tabloidy, które opisując świat, prześcigają się w wywoływaniu negatywnych emocji.