Otwarcie siedziby Organizacji Jedności Afrykańskiej w Addis Abebie w styczniu 2012 r. było aktem bardzo symbolicznym. Siedziba organizacji skupiającej wszystkie państwa kontynentu, „afrykańskiej ONZ", miała tylko jednego sponsora: Chiny. Zbudowany kosztem 200 mln dolarów kompleks składa się z biurowca – drapacza chmur górującego nad etiopską stolicą – i sąsiadującego z nim okazałego centrum konferencyjnego.
Gromadzący się regularnie w tym miejscu afrykańscy przywódcy nie powinni mieć wątpliwości, kto dziś jest dobroczyńcą ich kontynentu. Obecny na uroczystości inauguracyjnej Jia Qinglin, główny doradca Hu Jintao, ówczesnego przywódcy Chin, nie omieszkał zaznaczyć, że „ten kompleks mówi wiele o naszym przyjaznym stosunku do narodów Afryki i dowodzi siły naszego postanowienia, by wspierać rozwój kontynentu".
Rzeczywiście w Afryce trzeba się bardzo starać, by nie zauważyć dróg, linii kolejowych, szpitali czy elektrowni i zakładów zbudowanych przez chińskie firmy i za chińskie pieniądze albo przynajmniej opakowań z chińskimi znakami po towarach „made in China" docierających nawet tam, gdzie jedynym środkiem transportu jest grzbiet osła. W Afryce działa dziś ponad 800 firm i korporacji z ChRL, które łącznie zatrudniają milion Chińczyków.
W 2014 r. wolumen wzajemnych obrotów handlowych osiągnął historyczny rekord, sięgając 200 mld dolarów – skalę wzrostu widać najlepiej, biorąc jako punkt odniesienia rok 1980, kiedy obroty te ledwo przekraczały miliard dolarów, i rok 2000, gdy zanotowano 10 mld.
Chińczycy pojawiali się jako dobroczyńcy „młodej", uzyskującej niepodległość Afryki już w latach 60. Wtedy tak naprawdę ich dochód na głowę mieszkańca był realnie niższy niż w wielu państwach afrykańskich. Pierwszym chińskim przywódcą, który zainteresował się Afryką, był premier Zhou Enlai, który w 1964 r. odwiedził kilka od niedawna niepodległych państw kontynentu.
Opera w Algierze
Wówczas chodziło jednak bardziej o efekt propagandowy i o współzawodniczenie zarówno z dawnymi dominiami kolonialnymi, jak i z ZSRR, który szukał przyczółków w „rewolucyjnych" państwach postkolonialnych. Demonstrując, że Sowieci nie mają patentu na szerzenie komunizmu, Chińczycy zafundowali Afryce kilka dużych inwestycji – jak choćby słynną, 1800-kilometrową linię kolejową Tazara z Zambii do Tanzanii.
Co więcej, Pekin dla zachęty nadal jest gotowy do rozdawania hojnych prezentów – i to bynajmniej nie perkalu czy paciorków. Od 2000 r. Chińczycy darowali najbiedniejszym państwom Afryki długi na łączną sumę 10 mld dolarów. Kontynuowana jest też pomoc rozwojowa – od początku XXI wieku jej wartość sięga już 90 mld dolarów – to połowa wszystkich środków, jakie rosnące w siłę chińskie mocarstwo przeznacza na walkę z biedą na świecie. Chińczycy wysyłają do Afryki lekarzy i nauczycieli, budują szkoły i obiekty kulturalne (sztandarowym przykładem jest choćby nowa opera w Algierze).