"Chciwość jest dobra" – mówił Gordon Gekko w nakręconym w 1987 roku przez Olivera Stone'a „Wall Street". Ćwierć wieku później w „Wall Street: Pieniądz nie śpi" dodawał: „A dzisiaj jest też legalna", na balu finansjery zaś zauważał: „Gdyby rzucić tu bombę, nie miałby kto rządzić światem". Na polskie ekrany wszedł właśnie film Marcina Ziębińskiego „Banksterzy". Jego bohaterowie, bankierzy, mogliby się pod tymi zdaniami podpisać.
Kariera po polsku
Ponad 750 tysięcy polskich rodzin zaciągnęło kredyty we frankach szwajcarskich. Ich łączna wartość to 250 miliardów złotych. Polska gospodarka straciła około 56 miliardów złotych na toksycznych opcjach walutowych. Do 2018 roku z powodu niespłacanych kredytów frankowych eksmitowano ponad 30 tysięcy rodzin. Kolejne wyroki sądowe potwierdzają nieuczciwość praktyk sektora bankowego w Polsce w latach 2004–2008. Nie doszło jednak do skazania osób bezpośrednio odpowiedzialnych za tworzenie i wprowadzanie niekorzystnych dla klientów ofert bankowych. Takie napisy pojawiają się po ostatnim kadrze „Banksterów".
Marcin Ziębiński na początku lat 90. był jednym z czterech reżyserów serialu „Bank nie z tej ziemi", w którym mieszkańcy zaświatów postanowili odkupić swoje winy, reaktywując przedwojenny bank i niosąc pomoc „dobrym ludziom w słusznych sprawach". Ponad ćwierć wieku później reżyser wrócił do banku, przenosząc na ekran scenariusz Piotra Starzaka oraz Adama Guza, autora książki, która pojawiła się w księgarniach teraz, pod koniec września. Pokazują ludzi, którzy promowali w bankach kredyty we frankach, mając pełną świadomość, że ich klientów doprowadzi to do niewypłacalności i życiowych tragedii.
Pierwsza scena: prezes proponuje młodej pracownicy, która w ciągu pół roku zarobiła dla banku 6 milionów złotych, stanowisko szefowej oddziału. „Zaczniesz od przyszłego tygodnia, tu masz plan sprzedaży do końca roku. Dobierzesz nowych pracowników, mają być młodzi, ładni i skuteczni" – mówi jej przełożona i wychodzi z gabinetu. Prezes wstaje i Karolinie szepcze do ucha: „Ona dała ci tę robotę, ale o zwolnieniach i awansach decyduję ja".