Kino kontra finansjera. Od „Wall Street” po „Banksterów”

„Banksterzy" to pierwszy polski film o ludziach wplątanych w tryby dzisiejszego systemu finansowego. Takie obrazy na świecie powstają od ponad dekady. I pokazują nowe oblicze finansjery. Nowe oblicze świata.

Publikacja: 23.10.2020 18:00

Karolina Zawadzka i Tomasz Karolak w „Banksterach” Marcina Ziębińskiego

Karolina Zawadzka i Tomasz Karolak w „Banksterach” Marcina Ziębińskiego

Foto: Fotorzepa, Tomasz Paczkowski

"Chciwość jest dobra" – mówił Gordon Gekko w nakręconym w 1987 roku przez Olivera Stone'a „Wall Street". Ćwierć wieku później w „Wall Street: Pieniądz nie śpi" dodawał: „A dzisiaj jest też legalna", na balu finansjery zaś zauważał: „Gdyby rzucić tu bombę, nie miałby kto rządzić światem". Na polskie ekrany wszedł właśnie film Marcina Ziębińskiego „Banksterzy". Jego bohaterowie, bankierzy, mogliby się pod tymi zdaniami podpisać.




Kariera po polsku

Ponad 750 tysięcy polskich rodzin zaciągnęło kredyty we frankach szwajcarskich. Ich łączna wartość to 250 miliardów złotych. Polska gospodarka straciła około 56 miliardów złotych na toksycznych opcjach walutowych. Do 2018 roku z powodu niespłacanych kredytów frankowych eksmitowano ponad 30 tysięcy rodzin. Kolejne wyroki sądowe potwierdzają nieuczciwość praktyk sektora bankowego w Polsce w latach 2004–2008. Nie doszło jednak do skazania osób bezpośrednio odpowiedzialnych za tworzenie i wprowadzanie niekorzystnych dla klientów ofert bankowych. Takie napisy pojawiają się po ostatnim kadrze „Banksterów".

Marcin Ziębiński na początku lat 90. był jednym z czterech reżyserów serialu „Bank nie z tej ziemi", w którym mieszkańcy zaświatów postanowili odkupić swoje winy, reaktywując przedwojenny bank i niosąc pomoc „dobrym ludziom w słusznych sprawach". Ponad ćwierć wieku później reżyser wrócił do banku, przenosząc na ekran scenariusz Piotra Starzaka oraz Adama Guza, autora książki, która pojawiła się w księgarniach teraz, pod koniec września. Pokazują ludzi, którzy promowali w bankach kredyty we frankach, mając pełną świadomość, że ich klientów doprowadzi to do niewypłacalności i życiowych tragedii.

Pierwsza scena: prezes proponuje młodej pracownicy, która w ciągu pół roku zarobiła dla banku 6 milionów złotych, stanowisko szefowej oddziału. „Zaczniesz od przyszłego tygodnia, tu masz plan sprzedaży do końca roku. Dobierzesz nowych pracowników, mają być młodzi, ładni i skuteczni" – mówi jej przełożona i wychodzi z gabinetu. Prezes wstaje i Karolinie szepcze do ucha: „Ona dała ci tę robotę, ale o zwolnieniach i awansach decyduję ja".

Jak ułożą się dalej relacje prezesa i bezwzględnej, nastawionej na sukces za wszelką cenę młodej kobiety? Łatwo się domyślić. Ale to dopiero pierwszy schemat, który pojawia się w filmie. Potem będą następne. Marcin Ziębiński równolegle prowadzi kilka wątków: młodego mężczyzny mieszkającego u wścibskiej teściowej i marzącego o przeniesieniu się z żoną i córką do własnego lokum, a także jego przyjaciela, który prowadzi firmę i na jej rozwój potrzebuje miliona dolarów. Z drugiej strony są bankowcy. Amerykański boss za namową pracującego dla niego Polaka uruchamiający w Polsce kredyty we frankach, bezwzględni, nastawieni na maksymalny zysk, uwikłani w polityczne układy prezesi. A także urzędnicy, którzy zdając sobie sprawę z zagrożeń, sprzedają promowane „produkty", uciszając własne sumienia.

No jest jeszcze właśnie młoda dziewczyna Karolina, która „wyrabia" rekordy sprzedaży, mając świadomość oszustwa, jakiego dopuszcza się w stosunku do klientów. Wszystko – zresztą sprawnie wyreżyserowane – w szybkim tempie zmierza ku thrillerowi niestety wśród stereotypów, scenariuszowych płycizn i czarno-białych postaci. Żaden z głównych bohaterów niczym nie zaskakuje, żaden nie nosi w sobie tajemnicy. Choć w filmie są i samobójstwo, i seks, i szantaż, „Banksterzy" nie budzą emocji. Trzeba jednak pamiętać, że to pierwszy polski film o ludziach wplątanych w tryby dzisiejszego systemu finansowego.

Kamera na Wall Street

W 1987 roku Gordon Gekko ze znakomitego „Wall Street" Olivera Stone'a był wśród bohaterów kina wyjątkiem. Bank wydawał się filmowcom nudnym miejscem, bo cóż może być fascynującego w obrazie pracy urzędników w białych koszulach? Przez dziesiątki lat na ekranach królowali artyści, niebieskie ptaki, arystokraci, politycy albo odwrotnie – zwykli ludzie przeżywający swoje dramaty. Bankowcy co najwyżej ze strachem wykładali na biurko pieniądze, kiedy bandyta przyciskał im lufę do skroni.

Przed pół wiekiem diagnozując kondycję elit rządzących światem, filmowcy pokazywali polityków, potem też wielki biznes. W Stanach twórcy demaskatorskich filmów w latach 70. ubiegłego wieku przekraczali bramy Białego Domu, jak choćby Alan Pakula, który we „Wszystkich ludziach prezydenta" opowiedział o aferze Watergate czy David Miller odkrywający w „Zamachu na prezydenta" kulisy morderstwa Kennedy'ego. W okresie reaganowskiego prosperity kino polityczne zeszło na dalszy plan. Wybuchło znów z wielką siłą po tragedii 11 września, wojnie w Iraku, kryzysie bankowym 2008 roku. Ale inne.

Już nie politycy, lecz wielcy biznesmeni pociągali w tym świecie za sznurki, budując z ludźmi władzy korupcyjne powiązania. Na ekranie pojawili się bohaterowie wtłoczeni w tryby korporacyjnej machiny. Stephen Gaghan opowiadał w „Syrianie" o manipulacjach amerykańskiego koncernu paliwowego na Bliskim Wschodzie, Tony Gillroy w „Michaelu Claytonie" o nowojorskiej kancelarii, która naginając prawo, zapewniała bezkarność wielkiej firmie z premedytacją zatruwającej środowisko. Nawet w kinie popularnym agenci w stylu Bourne'a mierzyli się z gigantami biznesu. Reżyserzy sugerowali wręcz, że wojny na świecie mają podłoże ekonomiczne, a stoją za nimi korporacyjni bossowie.

Pojawili się więc w końcu na ekranie ci, którzy pracują w branży finansowej. Ci, którzy powinni zapewniać stabilność państwa i bezpieczeństwo naszym pieniądzom, a często stają się wielkimi graczami, nastawionymi wyłącznie na własne zyski. Giełdowi maklerzy, bankowcy. Już w 2009 roku Tom Tykwer zrealizował „The International" zainspirowany dramatycznymi wydarzeniami, które ponad ćwierć wieku temu towarzyszyły upadkowi pakistańskiego banku w Karaczi. Przeniósł tę historię w czasy współczesne, opowiadając o banku, który dla zysku finansuje terroryzm.

– Nie każdy bank jest złem – mówił mi Tom Tykwer. – Ale próbowałem przestrzec przed wynaturzeniami globalnej gospodarki. I uzmysłowić widzom, że istnieją dziś wielkie organizacje finansowe, które kontrolują wszystko. Mają wpływ na politykę, gospodarkę i życie każdego z nas.

Na Wall Street wrócił Oliver Stone. Syn zamożnego brokera, sam kiedyś miał pracować na giełdzie, ale pewnego dnia stwierdził, że dusi się w dobrze skrojonym garniturze, wśród rzędów cyfr. Gdy w 1987 roku zrealizował „Wall Street", zaserwował widzom opowieść o bezwzględności i amoralności ludzi, którzy tworzą wielką finansjerę. O chciwości, korupcji, braku jakichkolwiek zasad i sentymentów. Wtedy wyprzedził czas. Jego film był świeży i demaskatorski. Zrealizowane po blisko ćwierć wieku „Wall Street: Pieniądz nie śpi" nie było już dla nikogo szokiem.

– Dawno myślałem o powrocie do „Wall Street" – mówił wtedy Oliver Stone. – Moją decyzję przyspieszył kryzys finansowy. Największy od 1929 roku, rozszerzający się jak rak. Dzisiaj już nie rządy, tylko banki i giełdy rządzą światem.

Była w nowym filmie Stone'a refleksja, która przerażała. Gdy Gordon Gekko po wyjściu z więzienia postanowił wrócić na giełdę i odnowić tam swoją pozycję, umowa, zasady, lojalność znów przestały się liczyć. W nowym pokoleniu, które dziś pracuje na giełdzie, amoralność stała się normą. Nikogo już nie dziwi. Nas też. I ten brak zdziwienia jest chyba najgorszy.

– W ostatnim ćwierćwieczu skomputeryzowana giełda się zmieniła. Ameryka stała się gigantycznym kasynem, w którym rządzą banki – twierdził Stone. – Gdy kręciliśmy „Wall Street", zyski z instytucji finansowych stanowiły w ogólnych przychodach korporacji 17 proc. Dziś jest to 47 proc. To finansiści rozdają karty w gospodarce, chroniąc wyłącznie własne interesy.

Przyczyny kryzysu

W tym samym roku pojawił się głośny dokument „Inside Job", w którym Charles Ferguson analizował przyczyny kryzysu 2008 roku. Rozmawiał z politykami, dziennikarzami, naukowcami o przyczynach załamania, o meandrach systemu kredytowego, o presji, jaką instytucje finansowe wywierają na politykę. Także dlatego, że wielu polityków zarabia jednocześnie ogromne sumy w sektorze finansowym. Ferguson wylicza, ile rekiny finansjery zarobiły w czasie, gdy ich firmy sprzeniewierzyły oszczędności setek tysięcy ludzi.

Do tych twórców dołączyli inni. Bezpośrednio do ostatniego kryzysu nawiązuje znakomita „Chciwość" J.C. Chandora. Jej akcja rozgrywa się w 2008 roku, w ciągu jednej doby, która poprzedziła ogłoszenie bankructwa przez wielki bank inwestycyjny.

– Opowiadam historię małej grupy osób, które były w samym centrum narastającego kryzysu i w ogóle nie czuły zbliżającej się katastrofy – mówi J.C. Chandor. – Maszyneria, w jakiej tkwili, była tak potężna i złożona, że nikt nie dostrzegł jej destrukcyjnej siły, dopóki na wszystko nie było zbyt późno.

Do tego samego nurtu kina należała „Żądza bankiera" Costy-Gavrasa, zainspirowana książkami „Totalny kapitalizm" Jeana Peyrelevade'a i „Le Capital" Stéphane'a Osmonta. – Krach finansowy odbił się na życiu zwyczajnych obywateli. Po 2008 roku tysiące ludzi straciło domy i oszczędności życia, tysiące zostało oszukanych przez banki. A mało kto rozumie, co się w istocie stało, za jakie machlojki i spekulacje zapłaciliśmy wszyscy tak wysoką cenę – twierdził Costa-Gavras.

Pokazał stosunek elity do pieniądza. Jego bohater zostaje powołany na stanowisko dyrektora dużego europejskiego banku inwestycyjnego z roczną pensją 1,8 miliona euro, ale wykłóca się jeszcze o jej wysokość. Bo – jak mówi żonie – w tym świecie pieniądz decyduje o szacunku dla urzędnika. Wkrótce staje się graczem na międzynarodowym rynku. I jedno jest pewne: pieniądz nie jest tu narzędziem, lecz celem samym w sobie.

Nie pozostał obojętny na tę tematykę wielki Martin Scorsese, który w „Wilku z Wall Street" sięgnął po wspomnienia brokera Jordana Belforta. Założona przez niego firma Stratton Oakmont zajmowała się obrotem pozagiełdowym. Zatrudniała ponad tysiąc maklerów, a łączna wartość wyemitowanych akcji wyniosła ponad miliard dolarów. Ale działalność korporacji nie była transparentna. Belfort prał brudne pieniądze, sprzedawał bezwartościowe akcje śmieciowe, dokonywał ogromnych, nieuczciwych manipulacji. I szalał, zresztą razem ze swoimi pracownikami. Urządzał w firmie orgie, kupował samoloty, a jego oczkiem w głowie był jacht „Nadine" za 37 milionów dolarów, oryginalnie zbudowany dla Coco Chanel. „W 26. roku życia, zarobiłem 49 milionów dolarów, co mnie mocno wkurzyło, bo zabrakło mi 3 milionów, żeby mieć średnią milion tygodniowo" – mówił Belford bez ogródek.

Z pełną świadomością żerował na naiwności ludzi, a swoim pracownikom powtarzał: „Oszukujcie, bądźcie bezwzględni, liczą się tylko dolary w naszej kieszeni". Scorsese pokazał ten rodzaj deprawacji, który mógł doprowadzić do kryzysu 2008 roku. Śledził też upadek Belforta. W 2008 roku został on skazany na 22 miesiące więzienia. Tylko tyle, bo współpracował z FBI, sypiąc swoich przyjaciół i współpracowników.

Mechanizm spekulacji

I wreszcie „Big Short", jeden z najciekawszych filmów, jakie na temat finansjery powstały. Tytułowy short to w języku bankowości forma spekulacji: gdy wartość akcji spada, ich właściciel zyskuje na korekcie.

W 2005 roku ekscentryczny menedżer z San Jose Michael Burry przeanalizował setki wniosków pożyczkowych i kredytów hipotecznych i zrozumiał, że rynek przeładowany jest zalegającymi ratami pożyczek, co musi w ciągu kilku lat doprowadzić do upadku systemu. I wymyślił narzędzie zabezpieczające w przypadku niewywiązywania się z warunków umowy kredytowej, zwane „credit default swap".

Scenarzysta i reżyser Adam McKay, przedtem twórca głównie komedii, nominowany do Nagrody Tony reżyser broadwayowskiego „You're Welcome America" i współtwórca „Saturday Night Live", mówi to samo co Stone, Gavras czy Chandor:

– Moim obowiązkiem jako obywatela jest pokazać ludziom, jak działa polityka finansowa, do której nie mają dostępu. Ludzie powinni poznać ten mechanizm, bo jej skutki odczuliśmy wszyscy. Ale kiedy słyszysz te skomplikowane terminy, jakimi posługują się bankowcy, czujesz się głupi, bo oni robią wszystko, abyśmy jak najmniej rozumieli.

McKay zrobił film eksperyment, stworzył nowy język kina, połączył akcję z publicystyką i niemal naukowymi wykładami wygłaszanymi przez modelki w jacuzzi czy sławnego szefa kuchni. A przy tym zatrudnił w swoim ekscentrycznym projekcie największe gwiazdy: Brada Pitta, Christiana Bale'a, Ryana Goslinga. – Taka obsada powiększa publiczność i więcej osób dowie się, w czym rzecz – mówił. Spytał w swoim filmie o odpowiedzialność nie tylko winnych bańki kredytowej, ale i własnych bohaterów. Bo przecież okazali się podobni do bankierów. W czasie, gdy w 2008 roku ludzie przeżywali tragedie, tracąc całe życiowe oszczędności, oni przygotowywali się do krachu miesiącami. Zgarniali nawet 500 procent zysku.

To zatem artyści od ponad dekady pokazują, jak zmienia się świat i kto nim rządzi. Przyglądają się roli finansjery i wielkich pieniędzy, związkom władzy, biznesu i instytucji finansowych, które zyskują na znaczeniu. Bo jak śpiewali w „Kabarecie" Liza Minelli i Joel Gray: „Money makes the world go round" – „Pieniądze sprawiają, że świat się kręci"

Artyści muszą dostrzegać tragedie ludzi i głębiej analizować procesy dziejowe. I stawać się sumieniem swoich bohaterów, zdzierać z nich maski. Stone, Chandor, Gavras pokazują momenty otrzeźwienia, kiedy nie zostaje nic prócz wypalenia i samotności, czasem jeszcze dojmująca świadomość przegranej. W „Chciwości" jeden z dyrektorów banku po krachu mówi: „Gdybym kopał rowy, to przynajmniej zostałyby po mnie dziury w ziemi".

W ostatniej scenie „Wall Street: Pieniądz nie śpi" Michael Douglas jako Gordon Gekko puka do drzwi domu córki, która zerwała z nim kontakty na lata. Ale czy nie jest za późno, by ratować zerwane więzi? Ludzie, którzy pociągają za sznurki świata, też kiedyś będą musieli rozliczyć się sami ze sobą, a XXI-wieczny kryzys moralności może się okazać głębszy niż zachwiania gospodarcze.

Polscy „Banksterzy" wpisują się w ten nurt, choć przez uproszczenia i schematy wydają się jedynie cieniem tamtych obrazów, ale w końcu od czegoś trzeba zacząć. Choć pewnie teraz czas pandemii zmieni nasze spojrzenie na wartości, które w życiu są ważne. I Gekko pod drzwiami domu córki przemówi do nas silniej niż szampan lejący się na Wall Street. 

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy