"Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez" Uładzimira Niaklajeua to, bez względu na dość toporny tytuł, przede wszystkim świetny literacko obraz odwilży chruszczowowskiej. Nie warszawskiej, wybuchłej w purpurowym Październiku i gasnącej przez tuzin lat, ale też nie moskiewskiej, naskórkowej i ostentacyjnej zarazem, rozładowywanej w „wieczorach młodej poezji". To odwilż doświadczana w prowincjonalnym w gruncie rzeczy, choć milionowym, mieście Związku Sowieckiego, wyrażająca się najprościej, najmniej politycznie: w pękaniu urzędowego języka, w przyznawanym z oporami prawie do uczniowskich i studenckich brewerii, w nieporadnie zwężanych spodniach stiliagów, czyli młodszych kuzynów bikiniarzy.
W powieści Niaklajeua pokazano przy tym zarówno pragnienie ucieczki od polityki, jak i polityki tej wszechobecność: bohaterowie zakochują się na śmierć i życie, boksują, piszą debiutanckie powieści, łazikują jak filomaci lub członkowie Klubu Włóczęgów, a jednocześnie doskonale zdają sobie sprawę z tego, gdzie przyszło im żyć. „Pułkownik", ich trzydziestokilkuletni, malowniczo wykolejony idol, ma za sobą kilka lat w łagrze, w czystkach lub więzieniach zginęli ich rodzice, a oni sami liczą się z perspektywą aresztu lub psychuszki. Nie ominie ich zresztą ani jedno, ani drugie, a z całej grupy najpełniej doświadczy tego sam Niaklajeu – pisarz i poeta, ale też kandydat opozycji antyłukaszenkowskiej w wyborach prezydenckich w roku 2010, co przypłacił kolejną w życiu odsiadką i torturami.