Nie wystarczy, by na wakacjach, krótszych czy dłuższych, było po prostu ładnie. Chcemy podróżować tam, gdzie kierują nas serwisy mediów społecznościowych, a japońskie metropolie, miasteczka i wsie bardzo przypadły do gustu algorytmom. Egzotyka i szaleństwo wielkich metropolii, ale też nastrój harmonii i spokojnego życia to coś, za czym tęsknimy i serwisy społecznościowe dobrze o tym wiedzą, dlatego coraz chętniej serwują nam zdjęcia i filmy z dużych – i mniejszych – miast Japonii.
Gdy już dotrzemy na miejsce, nie chodzi o zrobienie jedynie zdjęcia na pamiątkę. Musi powstać odpowiednie ujęcie, bo oceniać je będą nie członkowie rodziny czy przyjaciele, ale algorytm, a następnie, dzięki jego przychylności, być może tysiące oczu. Kryterium jest więc „instagramowość”, fotograficzna konfekcja, zgodna z aktualnym trendem w social mediach. Dlatego niektórzy pokonują słynne skrzyżowanie w dzielnicy Shibuya w Tokio wiele razy, próbując zrobić idealne zdjęcie lub perfekcyjny film na instagramową „rolkę”. Inni, z telefonem pod ręką, przemierzają zabytkowe uliczki Kioto w kimonach. Jeszcze inni zamawiają wieczorem taksówkę w Shinjuku albo Shibuyi, by nakręcić przez okno ujęcie naśladujące jedną z pierwszych scen z filmu „Między słowami” Sophii Coppoli. Z tego samego powodu zdjęcie czy filmik z górą Fuji w tle, nie mogą być zwyczajne. Muszą mieć w sobie coś więcej, inaczej algorytm na platformach społecznościowych, nie da im szans na zaistnienie.
Fuji to magia Japonii, jedna z największych atrakcji turystycznych tego kraju, góra uwieczniana od stuleci przez japońskich artystów. W shinkansenach jadących z Tokio do Osaki miejsca przy oknie z widokiem w stronę Fuji cieszą się szczególnym zainteresowaniem wśród turystów. Na słynną japońską górę rocznie wchodzi ok. 300 tysięcy ludzi, znacznie więcej poprzestaje na zrobieniu zdjęcia z oddali. To jedno z wielu instagramowych miejsc „do zaliczenia” przez turystów – podobnie jak choćby malownicza miejscowość Otaru na północnej wyspie Hokkaido, gdzie w styczniu tego roku chińska turystka wpadła pod pociąg, starając się zrobić zdjęcie uliczki wiodącej do miejscowego portu.
Dwa i pół metra – tyle mierzył czarny ekran z tworzywa sztucznego, który wiosną 2024 r. rozciągnięto w miejscowości Fujikawaguchiko położonej niedaleko góry Fuji. Ekran stanął przy jezdni naprzeciw sklepu sieci Lawson, prawdopodobnie najsłynniejszego japońskiego „spożywczaka” na świecie. Lawson w miejscowości Fujikawaguchiko to bohater tysięcy zdjęć i rolek, jego tytułem do sławy jest fakt, że nad sklepem dominuje słynna góra. Miasto stało się celem pielgrzymek turystów, którzy zatrzymują się tu w jednym tylko celu: zrobić zdjęcie, identyczne jak tysiące podobnych zdjęć, które można znaleźć na platformach społecznościowych. Zamieszanie powodowane przez turystów przed sklepem Lawson było tak duże, że miejscowe władze podjęły radykalną decyzję – wiosną 2024 r. rozpięto wspomniany ekran, który zasłonił widok na Fuji i uniemożliwił robienie zdjęć.
Dzisiaj ekranu już nie ma, ale przed Lawsonem wciąż pełno jest tablic z komunikatami po angielsku zabraniającymi wchodzenia na jezdnię. Stoi też konstrukcja, na której rok wcześniej rozpięto czarną płachtę. Pozostaje w gotowości, gdyby ekscesy z 2024 roku – przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu, zalew śmieci i niedopałków, nawet wchodzenie na prywatne posesje i wdrapywanie się na dachy okolicznych budynków – miały się powtórzyć.
– W Japonii mieszkają ponad 124 miliony osób na powierzchni mniej więcej równej powierzchni Polski – mówi Patrycja Yamaguchi. – Proszę jednak pamiętać, że ok. 70 proc. kraju to trudno dostępne góry. W efekcie Japończycy są skupieni na małej przestrzeni, blisko siebie, dlatego od dziecka wpaja się tu odpowiednie postawy i zachowania. Zasada naczelna – żyj tak, by nie przeszkadzać innym. Cudzoziemcy często tego nie rozumieją. Na ulicy mieszkańcy Japonii zachowują się cicho, w przeciwieństwie do turystów. W pociągach czy metrze Japończycy podróżują w ciszy. Biorą pod uwagę to, że obok może siedzieć ktoś, kto jest zmęczony po pracy, kto chciałby się wyciszyć, przeczytać coś albo obejrzeć na telefonie. Zawsze też zwracam turystom uwagę na to, jak w Japonii parkuje się rowery. Japończycy stawiają je tak, żeby przy stojaku zmieściło się ich jak najwięcej. Myślenie o innych – tego ludzie są tu uczeni od dziecka – tłumaczy.
– Narodową cechą Japończyków jest unikanie ryzyka – dodaje Aleksandra Janiec. – A sytuacją ryzykowną jest dla nich choćby to, że wchodzimy z nimi w interakcję, mówimy w innym języku i nie potrafimy się dostosować do obowiązujących zasad. Często wydaje nam się, że Japończycy nie życzą sobie naszej obecności. Tymczasem to jedynie ich język ciała. Gdy są zdenerwowani, Japończycy mogą wydawać się nieprzyjemni, ale stres to efekt tego, że chcą nas dobrze obsłużyć, a nie wiedzą, czy popełnią błąd, który doprowadzi do kłopotliwej sytuacji. Dlatego warto pamiętać – mówienie ciszej i uśmiech na co dzień zawsze mogą pomóc – podkreśla Aleksandra Janiec. – Cudzoziemcy czasem nie wiedzą, jak zareagować na japońską uprzejmość, albo jak się zrewanżować. W tym kraju, w przeciwieństwie do Europy Środkowej i Wschodniej, bycie uprzejmym i okazywanie tego, że myśli się na trzy kroki do przodu, nie jest objawem słabości. To wartość i zaleta – dodaje Aleksandra Janiec.
Sytuacja w Japonii przypomina tę w Barcelonie. Tymczasem władze chcą podwoić liczbę gości
Osaka. 34 stopnie w cieniu, do tego odbierająca chęć do życia wilgotność. Wczesne popołudnie, droga wiodąca do XVI-wiecznego zamku, jednej z najważniejszych atrakcji turystycznych Japonii. Znikąd nadziei na chłód, wiatr albo choć odrobinę cienia, który zresztą nie przynosi ulgi przy tak wysokiej temperaturze i wilgotności. Dwoje białych Amerykanów w tradycyjnych strojach japońskich pozuje fotografowi do zdjęć. Ona, drobna, w kimonie, z parasolką, on, zwalisty, w stroju „samurajskim”. Fotografują się na tle zamku w Osace – i tłumu w pocie czoła ciągnącego pod górę, w falującym od gorąca powietrzu.
– Japończycy nie traktują takich zachowań jak czegoś niestosownego. Są szczęśliwi, że podoba nam się ich kultura i zwyczaje – zwraca uwagę Aleksandra Janiec. – Oni zresztą robią to samo. Przy okazji rozmaitych festiwali wszyscy, nieważne z jakiej grupy społecznej, zakładają tradycyjne stroje i wspólnie świętują. W Europie to rzadko spotykane, nie nosimy strojów ludowych. W Japonii na co dzień widać natomiast na ulicach panie w kimonach, wracające ze ślubu albo spieszące na ważne spotkanie. Ten element kultury jest w Japonii bardzo żywy. Japończyków bardziej zdenerwuje, gdy zostawimy śmieci po sobie niż to, że przebieramy się w tradycyjne stroje. Gorzej natomiast, gdy ktoś wyszukuje na TikToku piękne i bardzo autentyczne miejsca w Japonii, a potem jedzie tam i nie potrafi się odpowiednio zachować. To budzi niezadowolenie.
Jak nie manifestować swoich przekonań
W Europie zaczęła się obrona przed zalewem turystów. Barcelona redukuje liczbę statków wycieczkowych, które mogą przybijać do portu w tym mieście. Amsterdam zabrania budowania nowych hoteli, Florencja – umieszczania nowych ogłoszeń w serwisie Airbnb. Wenecja wprowadza opłaty dla turystów. Japonia na razie przygląda się zjawisku i działa tam, gdzie to konieczne – na przykład zamykając wspominaną dzielnicę Gion w Kioto. Pojawiają się też propozycje rozwiązań systemowych – nowy, mniej korzystny, system odliczeń podatków dla turystów robiących zakupy w Japonii, wyższe opłaty za wejście na górę Fuji, nowe podatki lokalne w Kioto. Nikt jednak nie ma przekonania, że to rozwiąże problemy. Poza tym – władze nie zamierzają zarżnąć kury znoszącej złote jajka. 100 miliardów dolarów rocznie w postaci wydatków dokonywanych przez turystów, to kwota, obok której nie sposób przejść obojętnie.
„Zamiast stawiać cel w postaci 60 milionów przyjezdnych, byłoby lepiej zastanowić się, jak poradzić sobie z obecnymi 20 czy 30 milionami turystów i jak sprawić, żeby ci ludzie mogli koegzystować z Japończykami” – mówi profesor Yusuke Ishiguro z Hokkaido University w rozmowie z „Mainichi Shimbun”, największym japońskim dziennikiem. „Rząd promuje ideę zrównoważonej turystyki, ale w takim razie nie powinien formułować celów dotyczących pożądanej liczby turystów. W sytuacji spadku populacji, otwarcie się na turystykę jest zrozumiałym posunięciem, ale przekonaliśmy się, że podróżni nie wtapiają się w społeczeństwo tak, jak tego oczekiwaliśmy. Myślę, że pora wprowadzić ograniczenia dotyczące liczby turystów w Japonii” – przekonuje profesor Yusuke Ishiguro. „Sytuacja w Japonii przypomina to, co dzieje się w Barcelonie i to prędko nie ulegnie zmianie” – dodaje.
Yuka, moja znajoma z Tokio, nie ma złudzeń. – Japończycy nie wyjdą na ulicę, by, jak Hiszpanie, protestować przeciw zalewowi turystów. To nie jest zgodne z naszą mentalnością, dlatego nie oczekuj pikiet z udziałem wzburzonych mieszkańców – śmieje się.
– Jeśli miałoby dojść do protestów, to chyba tylko w Kioto – dodaje Patrycja Yamaguchi. – Mieszkańcy tego miasta są specyficzni. Mają świadomość dziedzictwa kulturowego, wiedzą, że Kioto jest kolebką japońskiej kultury. Wystarczy przypomnieć, że Kioto oznacza miejsce, gdzie mieszka cesarz. Co prawda władca dawno przeniósł się do Tokio, ale wcześniej, przez ponad 1000 lat, stolicą cesarską było właśnie Kioto. Mieszkańcy są tego świadomi i mają poczucie wyjątkowości, dlatego takie demonstracje jestem w stanie sobie wyobrazić jedynie tam. To jednak mało realny scenariusz. Japończycy nie mają zwyczaju głośnego okazywania niezadowolenia. Tu nie odbywają się manifestacje, nawet w związku z rosnącymi problemami gospodarczymi. Czasem pojawiają się małe pikiety, ale nie ma mowy o masowych wiecach. Niewychodzenie przed szereg – to powszechna zasada w Japonii. Japończycy od dziecka uczeni są tego, by nie manifestować swoich przekonań. Po drugie – ludzie nie wierzą, że coś się zmieni. Proszę pamiętać, że w Japonii od II wojny światowej ta sama partia rządzi bez przerwy – kończy Patrycja Yamaguchi.
Sytuacja po tegorocznych wyborach parlamentarnych, w których Partia Liberalno-Demokratyczna utraciła większość w obu izbach, a sukces odniosły ugrupowania skrajne, jednoznacznie występujące przeciw „imigrantom”, pokazuje jednak, że nic nie jest dane raz na zawsze, nawet w tak konserwatywnym i stroniącym od ryzyka społeczeństwie.