Reklama

Dlaczego Japonia ma dosyć turystów? Raport z oblężonego państwa

To będzie kolejny rekordowy rok dla japońskiej turystyki. Rząd w Tokio liczy dziesiątki miliardów dolarów, które wpłyną do budżetu i zdaje się powtarzać: więcej turystów, Japonia wytrzyma. Tylko czy wytrzymają Japończycy?

Publikacja: 25.07.2025 06:03

Dlaczego Japonia ma dosyć turystów? Raport z oblężonego państwa

Foto: rp.pl/Weronika Porębska

Dzielnica Shibuya w Tokio, upalne letnie przedpołudnie. Jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w japońskiej stolicy, znane z wielu filmów i tysięcy „rolek” na Instagramie, między innymi dzięki charakterystycznym wielokierunkowym przejściom dla pieszych, a także reklamom, które atakują przechodniów z każdego kierunku. Przed jednym z wejść do metra stoi kolejka. Kilkadziesiąt osób cierpliwie czeka w ogonku przed odlanym z brązu pomnikiem psa Hachiko. Chcą sobie zrobić zdjęcie z rzeźbą czworonoga, postawioną tu w latach 30. na pamiątkę zwierzęcia, które w tym miejscu latami wiernie czekało na powrót swego zmarłego właściciela, profesora Uniwersytetu Tokijskiego. Chętni do zdjęć, niemal wyłącznie cudzoziemcy, tworzą spory tłumek, ale zarazem przestrzegają niepisanych i nigdzie nie sformułowanych zasad: kiedy przychodzi jego kolej, każdy szybkim krokiem podbiega do pomnika, po czym zastyga na parę sekund w fotograficznej pozie. Uśmiech, ręka wędruje na wypolerowaną od tysięcy dotknięć łapę Hachiko i koniec. Następny do zdjęcia. Kolejne z miejsc „do zaliczenia” w Japonii odhaczone. Obok przemykają tłumy Japończyków. Nikt nie zwraca uwagi na kolejkę przed pomnikiem. Tokijczycy manewrują, starając się ominąć turystów i nikogo nie potrącić. Nie przewracają oczami, nie sapią ani nie klną pod nosem. Zachowują się tak, jakby kolejki ludzi pod pomnikiem Hachiko w ogóle nie było.

Czytaj więcej

Kraj Kwitnących Mitów. Wszystko, co wydaje nam się, że wiemy o Japonii

Cyberpunk i samuraje. Czy jest jedna prawda o współczesnej Japonii? 

Japonia od dekad pozostaje marzeniem dla bardzo wielu ludzi na Zachodzie. Egzotyka kraju rozbudza wyobraźnię, nowoczesność wprawia w zdumienie, a w połączeniu z wciąż bardzo mocnym zanurzeniem Japonii w tradycji, daje wrażenie, że to jedyny w swoim rodzaju kraj, w którym równolegle istnieją dwie rzeczywistości: ta przypominająca realia z „Łowcy androidów” albo gry „Cyberpunk” i druga, budząca skojarzenia z powieściami Jamesa Clavella.

Turystyczna popularność Japonii szybko rośnie. Według oficjalnych danych w 2024 r. do Kraju Kwitnącej Wiśni, zamieszkanego przez 124 miliony ludzi, przyjechało 36,9 miliona turystów. To historyczny wynik, który przebił przedpandemiczny rok 2019, gdy Japonię odwiedziło 31,9 miliona turystów. Najliczniejszą grupą byli wśród nich Koreańczycy – blisko 9 milionów osób, ale też mieszkańcy Chińskiej Republiki Ludowej (blisko 7 mln osób) i Tajwanu (ponad 6 mln). W czołówce są też obywatele USA – 2,7 mln i Hongkongu, liczonego osobno, choć stanowi de facto część ChRL – 2,6 mln osób. Europejczyków w czołówce nie ma. Dla nas Japonia, choć niezwykle atrakcyjna, leży zbyt daleko.

Niektórzy pokonują słynne skrzyżowanie w dzielnicy Shibuya w Tokio (na zdjęciu) wiele razy, próbując

Niektórzy pokonują słynne skrzyżowanie w dzielnicy Shibuya w Tokio (na zdjęciu) wiele razy, próbując zrobić idealne zdjęcie lub perfekcyjny film na instagramową „rolkę”. Wieczorem skrzyżowanie w Shibuyi to najgorsze miejsce na Ziemi dla tych, którzy nie znoszą tłumów oraz nadmiaru bodźców

Foto: f11photo/AdobeStock

Reklama
Reklama

Ten rok powinien być dla japońskiej turystyki jeszcze lepszy. To między innymi zasługa Expo odbywającego się w Osace. Władze spodziewają się, że wystawę światową odwiedzi ok. 28 milionów osób, 10 proc. tej liczby mają stanowić turyści z zagranicy.

Te dane są dla Japończyków szokiem – w 2011 r. ich kraj odwiedziło jedynie 6 mln turystów. Nowa polityka władz, postawienie na turystykę, otwarcie na Chiny i kraje Azji Południowo-Wschodniej, spadek wartości jena – te czynniki przyniosły zmianę, która dzisiaj jest dla Japonii i sukcesem, i wyzwaniem. W postpandemicznej rzeczywistości ten kraj stał się jednym z najpopularniejszych celów podróży dla turystów z całego świata. W tym roku Japonia trafiła między innymi na listę „Najlepszych krajów świata” wpływowego amerykańskiego magazynu o podróżach „Conde Nast Traveller”. „New York Times” umieścił Osakę i Tokio wśród 52 miejsc, które trzeba odwiedzić w 2025 r., a w badaniu Tripadvisora, najpopularniejszego na świecie serwisu dla podróżników, Osaka zajęła pierwsze miejsce w zestawieniu lokalizacji najszybciej zyskujących popularność, natomiast Kioto znalazło się w czołówce miast świata idealnych dla osób podróżujących solo.

Rząd w Tokio informacje dotyczące rosnącego zainteresowania Japonią wita z zadowoleniem. Jednym z zamierzeń japońskich władz jest stworzenie gospodarki, w której turystyka odgrywa główną rolę. Przez lata ten cel był nieosiągalny, mimo starań rządu – barierą był język, który zniechęcał turystów do odwiedzania Japonii, ale też wysokie ceny. Zmianę przyniosły dopiero spadek kursu jena oraz decyzja o większym otwarciu kraju na świat.

W 2024 roku przychody z turystyki zapewniły wpływy w wysokości ponad 53 miliardów dol., to obecnie druga pod względem przychodów gałąź gospodarki japońskiej, po motoryzacji. Rząd w Tokio ma jednak większy apetyt. Celem władz jest realizacja ambitnego celu – do 2030 roku 60 milionów turystów odwiedzających rocznie Japonię i co roku wpływy w wysokości 100 miliardów dol. Gospodarczo będzie to ogromny sukces, ale społeczeństwo już obecnie daje sygnały, że nie jest gotowe na najazd milionów turystów, a harmonia codziennego życia jest dla wielu Japończyków ważniejsza niż dodatkowe miliardy w budżecie.

Turyści przywożą pieniądze i zamieszanie. Overtourism z perspektywy mieszkańca Tokio 

Gospodarka Japonii korzysta na rekordowym napływie turystów – sklepy czy hotele mają się świetnie, sprzedaż rośnie. Turystyka wzmacnia gospodarkę, ale wielu Japończyków wolałoby mieć po prostu spokój. Cudzoziemcy przywożą ze sobą bowiem nie tylko pieniądze, ale i zamieszanie. Naruszają zasady, według których funkcjonuje japońskie społeczeństwo, wprowadzają zamęt w dużych i mniejszych miastach. Tegoroczne wybory parlamentarne, w których sukces odniosła skrajnie prawicowa i antyimigrancka partia Sanseito, to dowód, że niezadowolenie społeczne osiągnęło poziom alarmowy.

„Dla Japończyków tak duża liczba turystów oznacza zaburzenie ich rytmu życia” – mówi mi moja znajoma Japonka, pracownica dużej korporacji z Tokio. „Często chodzi o codzienne sytuacje – komunikacja miejska, dotąd świetnie zorganizowana, przestaje jeździć punktualnie, bo turyści powodują zamieszanie, więc nagle nie sposób nigdzie dojechać o czasie” – tłumaczy. – Overtourism staje się problemem w tym kraju. Wielu turystów przygotowuje plan zwiedzania, ale pomija kwestie etykiety obowiązującej w Japonii. Japończycy jadący za granicę dużo czytają, dzięki temu wiedzą sporo o kulturze kraju, do którego podróżują, dlatego oczekują od nas szacunku w stosunku do ich kultury. Za granicą w 100 proc. przestrzegają zasad panujących w miejscu, do którego przyjechali. W Japonii obserwują, czy dostosowujemy się do zwyczajów obowiązujących w ich kraju – mówi Aleksandra Janiec, Polka mieszkająca w Japonii, konsultantka ds. trendów, założycielka butikowej agencji SUPERU.

Reklama
Reklama

Trzeba jednak pamiętać, że przybysze z Europy to nie źródło problemu, z którym obecnie mierzy się Japonia. Od lat najwięcej turystów przyjeżdża tu z Korei, Chin, Tajwanu i USA. Chińczycy mają pieniądze i chętnie je wydają. Japończycy patrzą na nich z zazdrością – Chiny są dzisiaj tym, czym Japonia była kilka dekad temu, obiektem podziwu całego świata. Chińczycy przywożą też swoje zwyczaje – są hałaśliwi i bardziej chaotyczni od zdyscyplinowanych i poukładanych Japończyków. W restauracjach zamawiają dużo dań, a potem zostawiają połowę jedzenia, co dla miejscowych jest bulwersujące. Zostawiają też po sobie śmieci, a to grzech śmiertelny w oczach mieszkańców Japonii. Zdarzają się również skandale: w historycznej części Kioto doszło jakiś czas temu do awantury z udziałem chińskich turystów. Na uwagi Japończyków, turyści z ChRL odpowiedzieli groźbami: Któregoś dnia i tak was najedziemy. Nagranie z telefonu dokumentujące to zajście przetoczyło się przez japońskie media i wywołało wzburzenie opinii publicznej.

Czytaj więcej

„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie

Sony, Toshiba, Canon, Fujitsu... Gdzie się podziała tamta nowoczesna Japonia? 

W latach 80. Japonia była światowym centrum innowacyjności. To tutaj firma Sony tworzyła technologie i rozwiązania, które zmieniały świat rozrywki. Japońskie firmy motoryzacyjne, świetnie zorganizowane, nowoczesne i stawiające na niezawodność, zadawały druzgocące ciosy europejskiej i amerykańskiej motoryzacji, a japońscy producenci zegarków kwarcowych – dobrze wykonanych, precyzyjnych i tanich – o mały włos nie wykończyli szwajcarskiego przemysłu zegarkowego, mając za nic jego 200-letnie tradycje i wspaniałe rzemiosło. W obliczu japońskiej nowoczesności, perfekcyjnej organizacji pracy i celu, jakim była światowa dominacja, całe gałęzie europejskiego i amerykańskiego przemysłu wydawały się skansenem. Świat okazał się bezradny wobec japońskiej potęgi i nowoczesności, a o Japonii mówiono, że to kraj żyjący w przyszłości. To tu w pierwszej kolejności pojawiały się technologie, które z czasem miały podbić świat. Japonia wyznaczała kurs rozwoju – i pracowała w rytmie, który Zachodowi wydawał się nieludzki. Pracowitość, dokładność, wierność organizacji, hierarchia – to były fundamenty sukcesu japońskiej gospodarki, kraju rzuconego na kolana przez bomby atomowe, który w ciągu kilku dekad stanął w pierwszym szeregu światowych potęg gospodarczych.

Te czasy minęły. Innowacyjność to dzisiaj domena Chińczyków. Japońskie koncerny, przed których potęgą 30 lat temu drżał przemysł Zachodu, obecnie często drepczą w miejscu, skrępowane skostniałym systemem obowiązującym w korporacjach, który wymusza hierarchiczność i dławi innowacyjność. – W tym kraju nie przyjęły się start-upy. Nikt nie chce w nich pracować – przekonuje mnie jeden z zagranicznych dziennikarzy pracujących w Tokio.

Wielu Europejczykom Japonia wciąż jawi się jako kraj ultranowoczesny i pod wieloma względami nadal tak jest, ale widać też wyraźnie, że dawna potęga kruszeje, a pamiętająca lata 70. i 80. infrastruktura coraz częściej się sypie. Niemymi świadkami tej przemijającej chwały są choćby stare klimatyzatory na stacjach metra w Tokio, wielkie jak meblościanka i pamiętające czasy Ronalda Reagana. Kiedyś dzielnie schładzały czoła pracowników korporacji, których każdego ranka wypluwały wypełnione po brzegi pociągi tokijskiego metra. Dzisiaj, przybrudzone i rdzewiejące, często już nie chłodzą, a jedynie mielą gorące i wilgotne powietrze na podziemnych peronach.

Większość turystów odwiedza tylko trzy miasta: Tokio, Kioto i Osakę 

Jeszcze raz skrzyżowanie w dzielnicy Shibuya, tym razem późnym wieczorem. Dwójka amerykańskich dwudziestolatków nagrywa tanecznego TikToka. W wieczornym tłumie, który wyległ na najbardziej oblegane tokijskie skrzyżowanie, próbują odegrać synchroniczny układ taneczny. Muzyka, do której starają się tańczyć, ledwo przebija się przez hałas panujący na ulicy, w którym głosy przechodniów mieszają się z warkotem samochodów, łoskotem pociągów przetaczających się przez estakady, a także – z dźwiękami reklam dochodzącymi zewsząd. Wieczorem skrzyżowanie w Shibuyi to najgorsze miejsce na Ziemi dla tych, którzy nie znoszą tłumów oraz nadmiaru bodźców.

Reklama
Reklama

Tiktokerzy próbują kilka razy. Co chwilę przed ich telefonem ustawionym na statywie przemykają ludzie nieświadomi, że rujnują w ten sposób nagranie. Gdy robi się spokojniej, problemem okazuje się zapamiętanie skomplikowanych ruchów tanecznych. Układ trzeba powtórzyć. Obok statywu, na murku wiaty przykrywającej schody do metra stoi kolekcja pustych butelek po piwie, puszek po napojach oraz zgniecionych kubków – widok w Japonii wciąż bardzo rzadki, ale z powodu dużej liczby turystów coraz częściej spotykany.

Czytaj więcej

„Smak. Zapiski o kulturze i zmysłach”: Herbateizm

Chińczycy zastąpili słynnych japońskich turystów zwiedzających Zachód 

Nawet jeśli tutejsza infrastruktura, pamiętająca lata 70. i 80., tu i ówdzie się sypie, Japonia wciąż pozostaje światową potęgą. Nie chodzi jedynie o motoryzację, która stanowi koło zamachowe japońskiej gospodarki. Ten kraj to supermocarstwo w dziedzinie popkultury. Od kilku dekad trwa ofensywa japońskich seriali, filmów, komiksów, gier wideo, japońskiej muzyki pop, ale też mody, stylu i trendów. Mangi, filmy Studia Ghibli, japońskie horrory, gry wideo, ponadczasowe i funkcjonalne ubrania Uniqlo, minimalistyczne dodatki do domu marki Muji, a nawet matcha czy ciasteczka mochi to hity eksportowe Japonii na równi z samochodami Toyoty i Hondy, motocyklami Kawasaki czy aparatami Canon.

Japońska popkultura od lat sprzedaje mit Japonii i dzisiaj widać, jak skutecznym okazała się sprzedawcą. Ba! Ten mit budują nie tylko Japończycy – Zachód też im pomaga. Mało kto zrobił tak dużo dla promocji Tokio i Kioto jak twórcy filmu „Między słowami”. Od premiery komedii romantycznej Sofii Coppoli minęło ponad 20 lat, Japonia w międzyczasie bardzo się zmieniła, ale mit egzotycznego i fascynującego kraju, w którym rozkwita uczucie między postaciami granymi przez Billa Murraya i Scarlett Johansson, ma się świetnie – i wciąż przyciąga ludzi do Japonii. Japońskie soft power to jednak miecz obosieczny. Pozwala firmom zarabiać, ludzie mają pracę, gospodarka zyskuje. Ten boom ma jednak swoją cenę, a Japończycy zdali sobie sprawę, że potrafi być ona wysoka. Konserwatywne i nieprzywykłe do konfrontacji z innością społeczeństwo przekonuje się o sile swojej popkultury i mitu Japonii w sposób, który dla wielu jest trudny do zaakceptowania.

Ponad 2/3 turystów przybywających do Japonii trafia do trzech metropolii: Tokio, Kioto i Osaki. Spośród nich Kioto jest szczególnie poszkodowane – ocenia się, że rocznie do tego miasta przyjeżdża 30-krotność jego populacji. O ile w Tokio czy Osace turyści giną w tłumie, o tyle w Kioto, historycznym mieście, które, z uwagi na położenie, nie ma się gdzie rozrastać, cudzoziemcy są znacznie bardziej widoczni. Są obecni wszędzie i o każdej porze. Są hałaśliwi, łamią obowiązujące zasady, przebrani w wypożyczone kimona z poliestru jak w transie „zaliczają” jedno po drugim miejsca, które widzieli na Instagramie czy TikToku.

Reklama
Reklama

Władze w Tokio chciałyby, aby turyści odwiedzali mniejsze i mniej popularne miasta, miasteczka, jednak siła socialmediowych algorytmów jest nieubłagana, dlatego wygrywa Shibuya czy Asakusa w Tokio, dzielnica gejsz w Kioto czy centrum życia nocnego w Osace.

– Jeśli porozmawia pan z kimś, kto prowadzi ochaya, czyli dom gejsz, w dzielnicy Gion w Kioto, z pewnością usłyszy pan narzekanie na nadmiar cudzoziemców – mówi Patrycja Yamaguchi, Polka mieszkająca od lat w Japonii, pracująca w tym kraju jako przewodniczka. – Zdarzyło się zresztą, że dzielnicę gejsz w Kioto na pewien czas zamknięto, bo dochodziło tam do zaczepiania gejsz przez cudzoziemców, które, zgodnie z japońską tradycją, są osobami nietykalnymi. To jednak tylko część prawdy o turystach w Japonii. Mam przyjaciółkę, Japonkę, która prowadzi restaurację przy jednej z uliczek w centrum Kioto. Stale powtarza, że wprawdzie w mieście widać tłumy turystów, ale omijają oni takie restauracje jak jej lokal. Turyści zostawiają pieniądze w hotelach, bo muszą gdzieś spać, chodzą do miejsc serwujących ramen, bo lubią to danie, natomiast nawet w centrum Kioto wiele restauracji świeci pustkami – dodaje Patrycja Yamaguchi.

Jakiś czas temu platformy społecznościowe obiegło zdjęcie rzekomo zrobione w Kioto. Przedstawia ono zamknięte drzwi restauracji. Na nich biała kartka z tekstem w trzech językach. Po angielsku informacja – nie ma miejsc. Po chińsku (w tak zwanych uproszczonych formach, a więc przeznaczonych dla turystów z ChRL): Niestety nie ma wolnych miejsc. Po japońsku natomiast, na samym dole: jeśli jesteś w stanie to przeczytać, proszę, wejdź.

Tego typu kartki nie zauważyłem w żadnym z lokali w Japonii, które odwiedziłem. Pytałem również o to moich japońskich i zachodnich znajomych, którzy mieszkają w tym kraju. Wszyscy zarzekają się, że nigdy nie zetknęli się z tego typu informacją. To jednak nie oznacza oczywiście, że kartki z takimi komunikatami nie pojawiają się w Japonii. – Przeciętny Japończyk nie odczuwa korzyści płynących z rozwoju turystyki. Dostrzega głównie wady, ma przekonanie, że z powodu napływu turystów jego życie zmieniło się na gorsze. Często chodzi o codzienne sprawy – do ulubionych restauracji, w których jadał od lat, nagle nie sposób się dostać, bo oblegają je turyści – przekonuje mnie jeden z brytyjskich dziennikarzy od lat pracujących w Azji. I dodaje: tak naprawdę Japończycy mają dość turystów, ale zasady obowiązujące w społeczeństwie nie pozwalają im o tym głośno mówić. – W tym kraju obowiązuje podział na honne i tatemae, czyli to, co myślimy i to, co mówimy – dodaje Patrycja Yamaguchi. – Japończycy nie mieszają tych spraw, mówienie tego, co się myśli, uchodzi za niegrzeczne. Japończycy nie chcą doprowadzić do sytuacji, w której druga strona mogłaby poczuć się niezręcznie.

Magia góry Fuji. Japończycy mówią dość i zasłaniają widok turystom 

Na tle danych na temat rekordowego zainteresowania Japonią na świecie, informacje o zagranicznych podróżach Japończyków wyglądają skromnie. Za granicę podróżowało w 2024 roku ok. 13 milionów obywateli Japonii, to zaledwie 2/3 wyniku sprzed pandemii. Wpływ na decyzję o rezygnacji z wyjazdów zagranicznych miał rosnący koszt podróży dla przeciętnego Japończyka, a także wzrost kosztów życia. Japoński turysta, kiedyś symbol azjatyckiej turystyki masowej, znika z ulic miast w Europie. Zastępują go podróżni z ChRL.

Reklama
Reklama

– Na podróżowanie może sobie pozwolić coraz mniejsza liczba osób – mówi Aleksandra Janiec. – Tylko ok. 20 proc. Japończyków ma paszport. W ostatnich latach wartość jena spadła o 30 procent w stosunku do czołowych walut. Wiele osób jest ciekawych innych kultur, ale nie stać ich na to, by podróżować. Moja japońska przyjaciółka, która, podobnie jak jej mąż, pracuje w dużej firmie, opowiadała mi, że jej babcia podróżowała do USA dwa razy w roku. Pokolenie, które było aktywne zawodowo przed pęknięciem „bańki” na japońskiej giełdzie i rynku nieruchomości na początku lat 90., dysponowało dużą siłą nabywczą. Tymczasem pokolenie mojej przyjaciółki, przyzwyczajone do podróżowania w komforcie, coraz częściej przekonuje się, że ten komfort staje się zbyt drogi.

Do tego dodajmy wymogi stawiane przez pracodawców. Młodzi ludzie z krótkim stażem w firmach nie mogą sobie pozwolić na dwutygodniowy wyjazd. Choć urlop jest przewidziany przez prawo pracy, to długie wakacje są źle widziane na starcie drogi zawodowej.

– Japońscy pracownicy mają mało dni wolnych do dyspozycji – dodaje Aleksandra Janiec. – Trzeba też pamiętać, że oferta turystyki krajowej w Japonii jest niezwykle bogata, a Japończycy są przyzwyczajeni do wysokiego standardu. Efekt: pracownik z krótkim stażem raczej spędzi kilka dni w Japonii niż 10 dni za granicą. Baza hotelowa w tym kraju jest niesamowita, goście mogą oczekiwać zadbania o najmniejsze detale i poszanowania prywatności. Jeśli Japończycy planują wyjazd za granicę, chcą zapewnić sobie podobny poziom komfortu, a wielu osób na to nie stać, dlatego chętniej wypoczywają w kraju – wyjaśnia.

Czytaj więcej

„Japonia. Przewodnik po bóstwach, duchach i bohaterach”: Japońskie miasta pełne strasznych duchów

Turyści w kimonach nie denerwują Japończyków. Co innego śmiecenie 

Mamy na świecie problem nadmiaru turystów. Podróże zagraniczne, niegdyś kosztowny luksus, dzisiaj, dzięki konkurencji linii lotniczych, stały się osiągalne dla znacznie większej liczby osób. Szacuje się, że 80 proc. ruchu turystycznego dociera do zaledwie 10 proc. państw na świecie, co brzmi jak recepta na kryzys.

Reklama
Reklama

Nie wystarczy, by na wakacjach, krótszych czy dłuższych, było po prostu ładnie. Chcemy podróżować tam, gdzie kierują nas serwisy mediów społecznościowych, a japońskie metropolie, miasteczka i wsie bardzo przypadły do gustu algorytmom. Egzotyka i szaleństwo wielkich metropolii, ale też nastrój harmonii i spokojnego życia to coś, za czym tęsknimy i serwisy społecznościowe dobrze o tym wiedzą, dlatego coraz chętniej serwują nam zdjęcia i filmy z dużych – i mniejszych – miast Japonii.

Gdy już dotrzemy na miejsce, nie chodzi o zrobienie jedynie zdjęcia na pamiątkę. Musi powstać odpowiednie ujęcie, bo oceniać je będą nie członkowie rodziny czy przyjaciele, ale algorytm, a następnie, dzięki jego przychylności, być może tysiące oczu. Kryterium jest więc „instagramowość”, fotograficzna konfekcja, zgodna z aktualnym trendem w social mediach. Dlatego niektórzy pokonują słynne skrzyżowanie w dzielnicy Shibuya w Tokio wiele razy, próbując zrobić idealne zdjęcie lub perfekcyjny film na instagramową „rolkę”. Inni, z telefonem pod ręką, przemierzają zabytkowe uliczki Kioto w kimonach. Jeszcze inni zamawiają wieczorem taksówkę w Shinjuku albo Shibuyi, by nakręcić przez okno ujęcie naśladujące jedną z pierwszych scen z filmu „Między słowami” Sophii Coppoli. Z tego samego powodu zdjęcie czy filmik z górą Fuji w tle, nie mogą być zwyczajne. Muszą mieć w sobie coś więcej, inaczej algorytm na platformach społecznościowych, nie da im szans na zaistnienie.

Fuji to magia Japonii, jedna z największych atrakcji turystycznych tego kraju, góra uwieczniana od stuleci przez japońskich artystów. W shinkansenach jadących z Tokio do Osaki miejsca przy oknie z widokiem w stronę Fuji cieszą się szczególnym zainteresowaniem wśród turystów. Na słynną japońską górę rocznie wchodzi ok. 300 tysięcy ludzi, znacznie więcej poprzestaje na zrobieniu zdjęcia z oddali. To jedno z wielu instagramowych miejsc „do zaliczenia” przez turystów – podobnie jak choćby malownicza miejscowość Otaru na północnej wyspie Hokkaido, gdzie w styczniu tego roku chińska turystka wpadła pod pociąg, starając się zrobić zdjęcie uliczki wiodącej do miejscowego portu.

Dwa i pół metra – tyle mierzył czarny ekran z tworzywa sztucznego, który wiosną 2024 r. rozciągnięto w miejscowości Fujikawaguchiko położonej niedaleko góry Fuji. Ekran stanął przy jezdni naprzeciw sklepu sieci Lawson, prawdopodobnie najsłynniejszego japońskiego „spożywczaka” na świecie. Lawson w miejscowości Fujikawaguchiko to bohater tysięcy zdjęć i rolek, jego tytułem do sławy jest fakt, że nad sklepem dominuje słynna góra. Miasto stało się celem pielgrzymek turystów, którzy zatrzymują się tu w jednym tylko celu: zrobić zdjęcie, identyczne jak tysiące podobnych zdjęć, które można znaleźć na platformach społecznościowych. Zamieszanie powodowane przez turystów przed sklepem Lawson było tak duże, że miejscowe władze podjęły radykalną decyzję – wiosną 2024 r. rozpięto wspomniany ekran, który zasłonił widok na Fuji i uniemożliwił robienie zdjęć.

Dzisiaj ekranu już nie ma, ale przed Lawsonem wciąż pełno jest tablic z komunikatami po angielsku zabraniającymi wchodzenia na jezdnię. Stoi też konstrukcja, na której rok wcześniej rozpięto czarną płachtę. Pozostaje w gotowości, gdyby ekscesy z 2024 roku – przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu, zalew śmieci i niedopałków, nawet wchodzenie na prywatne posesje i wdrapywanie się na dachy okolicznych budynków – miały się powtórzyć.

– W Japonii mieszkają ponad 124 miliony osób na powierzchni mniej więcej równej powierzchni Polski – mówi Patrycja Yamaguchi. – Proszę jednak pamiętać, że ok. 70 proc. kraju to trudno dostępne góry. W efekcie Japończycy są skupieni na małej przestrzeni, blisko siebie, dlatego od dziecka wpaja się tu odpowiednie postawy i zachowania. Zasada naczelna – żyj tak, by nie przeszkadzać innym. Cudzoziemcy często tego nie rozumieją. Na ulicy mieszkańcy Japonii zachowują się cicho, w przeciwieństwie do turystów. W pociągach czy metrze Japończycy podróżują w ciszy. Biorą pod uwagę to, że obok może siedzieć ktoś, kto jest zmęczony po pracy, kto chciałby się wyciszyć, przeczytać coś albo obejrzeć na telefonie. Zawsze też zwracam turystom uwagę na to, jak w Japonii parkuje się rowery. Japończycy stawiają je tak, żeby przy stojaku zmieściło się ich jak najwięcej. Myślenie o innych – tego ludzie są tu uczeni od dziecka – tłumaczy.

– Narodową cechą Japończyków jest unikanie ryzyka – dodaje Aleksandra Janiec. – A sytuacją ryzykowną jest dla nich choćby to, że wchodzimy z nimi w interakcję, mówimy w innym języku i nie potrafimy się dostosować do obowiązujących zasad. Często wydaje nam się, że Japończycy nie życzą sobie naszej obecności. Tymczasem to jedynie ich język ciała. Gdy są zdenerwowani, Japończycy mogą wydawać się nieprzyjemni, ale stres to efekt tego, że chcą nas dobrze obsłużyć, a nie wiedzą, czy popełnią błąd, który doprowadzi do kłopotliwej sytuacji. Dlatego warto pamiętać – mówienie ciszej i uśmiech na co dzień zawsze mogą pomóc – podkreśla Aleksandra Janiec. – Cudzoziemcy czasem nie wiedzą, jak zareagować na japońską uprzejmość, albo jak się zrewanżować. W tym kraju, w przeciwieństwie do Europy Środkowej i Wschodniej, bycie uprzejmym i okazywanie tego, że myśli się na trzy kroki do przodu, nie jest objawem słabości. To wartość i zaleta – dodaje Aleksandra Janiec.

Sytuacja w Japonii przypomina tę w Barcelonie. Tymczasem władze chcą podwoić liczbę gości 

Osaka. 34 stopnie w cieniu, do tego odbierająca chęć do życia wilgotność. Wczesne popołudnie, droga wiodąca do XVI-wiecznego zamku, jednej z najważniejszych atrakcji turystycznych Japonii. Znikąd nadziei na chłód, wiatr albo choć odrobinę cienia, który zresztą nie przynosi ulgi przy tak wysokiej temperaturze i wilgotności. Dwoje białych Amerykanów w tradycyjnych strojach japońskich pozuje fotografowi do zdjęć. Ona, drobna, w kimonie, z parasolką, on, zwalisty, w stroju „samurajskim”. Fotografują się na tle zamku w Osace – i tłumu w pocie czoła ciągnącego pod górę, w falującym od gorąca powietrzu.

– Japończycy nie traktują takich zachowań jak czegoś niestosownego. Są szczęśliwi, że podoba nam się ich kultura i zwyczaje – zwraca uwagę Aleksandra Janiec. – Oni zresztą robią to samo. Przy okazji rozmaitych festiwali wszyscy, nieważne z jakiej grupy społecznej, zakładają tradycyjne stroje i wspólnie świętują. W Europie to rzadko spotykane, nie nosimy strojów ludowych. W Japonii na co dzień widać natomiast na ulicach panie w kimonach, wracające ze ślubu albo spieszące na ważne spotkanie. Ten element kultury jest w Japonii bardzo żywy. Japończyków bardziej zdenerwuje, gdy zostawimy śmieci po sobie niż to, że przebieramy się w tradycyjne stroje. Gorzej natomiast, gdy ktoś wyszukuje na TikToku piękne i bardzo autentyczne miejsca w Japonii, a potem jedzie tam i nie potrafi się odpowiednio zachować. To budzi niezadowolenie.

Czytaj więcej

„Japonia. Przewodnik po bóstwach, bohaterach i duchach”: Świat pełen duchów

Jak nie manifestować swoich przekonań

W Europie zaczęła się obrona przed zalewem turystów. Barcelona redukuje liczbę statków wycieczkowych, które mogą przybijać do portu w tym mieście. Amsterdam zabrania budowania nowych hoteli, Florencja – umieszczania nowych ogłoszeń w serwisie Airbnb. Wenecja wprowadza opłaty dla turystów. Japonia na razie przygląda się zjawisku i działa tam, gdzie to konieczne – na przykład zamykając wspominaną dzielnicę Gion w Kioto. Pojawiają się też propozycje rozwiązań systemowych – nowy, mniej korzystny, system odliczeń podatków dla turystów robiących zakupy w Japonii, wyższe opłaty za wejście na górę Fuji, nowe podatki lokalne w Kioto. Nikt jednak nie ma przekonania, że to rozwiąże problemy. Poza tym – władze nie zamierzają zarżnąć kury znoszącej złote jajka. 100 miliardów dolarów rocznie w postaci wydatków dokonywanych przez turystów, to kwota, obok której nie sposób przejść obojętnie.

„Zamiast stawiać cel w postaci 60 milionów przyjezdnych, byłoby lepiej zastanowić się, jak poradzić sobie z obecnymi 20 czy 30 milionami turystów i jak sprawić, żeby ci ludzie mogli koegzystować z Japończykami” – mówi profesor Yusuke Ishiguro z Hokkaido University w rozmowie z „Mainichi Shimbun”, największym japońskim dziennikiem. „Rząd promuje ideę zrównoważonej turystyki, ale w takim razie nie powinien formułować celów dotyczących pożądanej liczby turystów. W sytuacji spadku populacji, otwarcie się na turystykę jest zrozumiałym posunięciem, ale przekonaliśmy się, że podróżni nie wtapiają się w społeczeństwo tak, jak tego oczekiwaliśmy. Myślę, że pora wprowadzić ograniczenia dotyczące liczby turystów w Japonii” – przekonuje profesor Yusuke Ishiguro. „Sytuacja w Japonii przypomina to, co dzieje się w Barcelonie i to prędko nie ulegnie zmianie” – dodaje.

Yuka, moja znajoma z Tokio, nie ma złudzeń. – Japończycy nie wyjdą na ulicę, by, jak Hiszpanie, protestować przeciw zalewowi turystów. To nie jest zgodne z naszą mentalnością, dlatego nie oczekuj pikiet z udziałem wzburzonych mieszkańców – śmieje się.

– Jeśli miałoby dojść do protestów, to chyba tylko w Kioto – dodaje Patrycja Yamaguchi. – Mieszkańcy tego miasta są specyficzni. Mają świadomość dziedzictwa kulturowego, wiedzą, że Kioto jest kolebką japońskiej kultury. Wystarczy przypomnieć, że Kioto oznacza miejsce, gdzie mieszka cesarz. Co prawda władca dawno przeniósł się do Tokio, ale wcześniej, przez ponad 1000 lat, stolicą cesarską było właśnie Kioto. Mieszkańcy są tego świadomi i mają poczucie wyjątkowości, dlatego takie demonstracje jestem w stanie sobie wyobrazić jedynie tam. To jednak mało realny scenariusz. Japończycy nie mają zwyczaju głośnego okazywania niezadowolenia. Tu nie odbywają się manifestacje, nawet w związku z rosnącymi problemami gospodarczymi. Czasem pojawiają się małe pikiety, ale nie ma mowy o masowych wiecach. Niewychodzenie przed szereg – to powszechna zasada w Japonii. Japończycy od dziecka uczeni są tego, by nie manifestować swoich przekonań. Po drugie – ludzie nie wierzą, że coś się zmieni. Proszę pamiętać, że w Japonii od II wojny światowej ta sama partia rządzi bez przerwy – kończy Patrycja Yamaguchi.

Sytuacja po tegorocznych wyborach parlamentarnych, w których Partia Liberalno-Demokratyczna utraciła większość w obu izbach, a sukces odniosły ugrupowania skrajne, jednoznacznie występujące przeciw „imigrantom”, pokazuje jednak, że nic nie jest dane raz na zawsze, nawet w tak konserwatywnym i stroniącym od ryzyka społeczeństwie.

Dzielnica Shibuya w Tokio, upalne letnie przedpołudnie. Jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w japońskiej stolicy, znane z wielu filmów i tysięcy „rolek” na Instagramie, między innymi dzięki charakterystycznym wielokierunkowym przejściom dla pieszych, a także reklamom, które atakują przechodniów z każdego kierunku. Przed jednym z wejść do metra stoi kolejka. Kilkadziesiąt osób cierpliwie czeka w ogonku przed odlanym z brązu pomnikiem psa Hachiko. Chcą sobie zrobić zdjęcie z rzeźbą czworonoga, postawioną tu w latach 30. na pamiątkę zwierzęcia, które w tym miejscu latami wiernie czekało na powrót swego zmarłego właściciela, profesora Uniwersytetu Tokijskiego. Chętni do zdjęć, niemal wyłącznie cudzoziemcy, tworzą spory tłumek, ale zarazem przestrzegają niepisanych i nigdzie nie sformułowanych zasad: kiedy przychodzi jego kolej, każdy szybkim krokiem podbiega do pomnika, po czym zastyga na parę sekund w fotograficznej pozie. Uśmiech, ręka wędruje na wypolerowaną od tysięcy dotknięć łapę Hachiko i koniec. Następny do zdjęcia. Kolejne z miejsc „do zaliczenia” w Japonii odhaczone. Obok przemykają tłumy Japończyków. Nikt nie zwraca uwagi na kolejkę przed pomnikiem. Tokijczycy manewrują, starając się ominąć turystów i nikogo nie potrącić. Nie przewracają oczami, nie sapią ani nie klną pod nosem. Zachowują się tak, jakby kolejki ludzi pod pomnikiem Hachiko w ogóle nie było.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Poranek dnia zagłady”: Komus unicestwiony
Plus Minus
„Tony Hawk’s Pro Skater 3+4”: Dla tych, co tęsknią za deskorolką
Plus Minus
„Gry rodzinne. Jak myślenie systemowe może uratować ciebie, twoją rodzinę i świat”: Rodzina jak wielki zderzacz relacji
Plus Minus
„Ze mną przez świat”: Mogło zostać w szufladzie
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marcin Mortka: Całkowicie oddany metalowi
Reklama
Reklama