Nie wierzę w podróżowanie. Nie ufam w żadną ze składanych przezeń obietnic. A nawet więcej – wydają mi się one podszeptami Złego. Pokażę ci takie miejsce, gdzie będziesz mógł nareszcie odpocząć od samego siebie. Zaserwuję ci pakiet rozrywek, dzięki którym zapomnisz, kim jesteś. Na dystansie jednego turnusu wyposażę cię w poczucie, że jesteś kimś innym. Wszystko wliczone w cenę.
Nie wierzę więc w podróżowanie. Wierzę za to – wyznaję i praktykuję – w powracanie. Nawiedzanie kilku, wciąż tych samych miejsc przez całe życie. Bo jeśli rację miał Henri-Frédéric Amiel i rzeczywiście każdy krajobraz jest stanem duszy, to najwłaściwszym sposobem na konfrontowanie się z nim jest śledzenie zmian, jakim podlega. Na przestrzeni roku, lat, dekad, całego życia. To może być jedno drzewo albo całe górskie zbocze. Brzeg jeziora czy horyzont oceanu – naprawdę bez różnicy. Źródłem wiedzy nie jest przedmiot, obiekt, ale kierunek, droga przemiany.
Czytaj więcej
Już tyle razy pogłoski o jej śmierci okazywały się przedwczesne, ale tym razem to chyba naprawdę...
I dopiero takie: cierpliwe, wierne, uporczywe patrzenie pozwala odkryć wewnętrzne pokrewieństwo każdej duszy z „jej” krajobrazem. Podstawowe prawo życia duchowego i rytmu natury mówiące, że nic nie stoi w miejscu. Jest tylko przypływ albo odpływ. Wzrost albo zamieranie. Za co jeszcze można złapać różnicę między podróżowaniem a powracaniem? Obrazem turystyki, jej wewnętrzną naturą jest fajerwerk. Sztuczny, zimny, po równo: spektakularny i krótkotrwały. Na następny dzień, następny miesiąc, leży wypalony, poczerniały i skurczony. A naturą rzeczywistości, wewnętrznym życiem każdej rzeczy jest ogień. Ten normalny – taki, co to potrafi tylko rozpalać się albo zagasać. Wiecznie głodny – uwagi, wzroku, słońca, wody. Rzeczy usychają przecież tak samo i marnieją, kiedy się o nich zapomni, jak drzewa czy kwiaty, gdy pozbawi się je światła i wody. I jak domy, w których się nie mieszka, ulice, którymi przestano chodzić.