Na początku chciałbym zaznaczyć, że zapisy się skończyły. Ostatni moment na wstąpienie do klubu „demo-sceptyków”, z różnych powodów i pozycji powątpiewających w sensowność, a raczej istnienie demokracji, był w minioną niedzielę, we wczesnych godzinach porannych. Od tamtej pory nie przyjmujemy nowych członków. W pierwszej kolejności z kwitkiem odsyłamy tych wszystkich, którzy zastanawiają się od kilku dni, której to części polskiego społeczeństwa należałoby odebrać prawa wyborcze, żeby nie dopuścić więcej do podobnie skandalicznych wyników jak ponad 20 procent głosów oddanych na „skrajną prawicę”.
Czytaj więcej
Nie dajcie się nabrać „katolickim publicystom”. Historia Kościoła nie jest żadnym sporem progresi...
Przyznam, że niesamowicie bawią mnie wszystkie pisane na kolanie diagnozy stanu psychicznego wyborców Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Ta troska połączona z obrzydzeniem. Niedowierzanie zaprawione grozą. Raz na kilka, może nawet kilkanaście lat kasta warszawskich komentatorów i publicystów zostaje brutalnie postawiona przed faktem, że poza stolicą i okolicznymi miejscowościami żyją jeszcze w Polsce jacyś ludzie. Co gorsza! W wyniku fatalnego niedopatrzenia pozostawiono im prawo głosu. Średnio raz na dekadę nawiedza naszych zafrasowanych mędrców – jak mroczne widmo, senny koszmar – ta świadomość, że to, co nieopisane, nie przestaje istnieć. Niesfilmowane – nie znika. Straszna to myśl dla medialnych demiurgów. Że gdzieś żyją ludzie, którzy nie wiedzą o ich istnieniu. Którzy mają inne problemy. Ale też – inne radości. Czego innego pragną i z innych powodów się smucą. Że ichniejsze, warszawskie ekscytacje i obsesje naprawdę zmniejszyły pole swego rażenia. Coraz mniej Polaków żyje w ich rytmie. Dla funkcjonujących na co dzień między Wilanowem a Śródmieściem ta świadomość jest jak życie dla Franza Maurera w drugiej części „Psów”. Na trzeźwo? Nie do przyjęcia.
Przyznam, że niesamowicie bawią mnie wszystkie pisane na kolanie diagnozy stanu psychicznego wyborców Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Ta troska połączona z obrzydzeniem.
Obława Sławomira Nitrasa, który straszy „Jaszczurem”
No i wtedy się zaczyna. Ruszają jak psy gończe, tropiciele faszyzmu, duszący się od brunatnej, nadciągającej nad Polskę mgły. Prym w tej obławie wiedzie Sławomir Nitras, który zapoczątkował spin na straszenie wyborców filmikiem niejakiego Aleksandra Jabłonowskiego, pseudonim operacyjny „Jaszczur”. Zdradzę panu pewien sekret, panie Sławomirze. Wstąpił pan właśnie do elitarnego klubu traktujących tego człowieka poważnie. Spotka pan tam wyłącznie garstkę biegających za „Jaszczurem” po polach Grunwaldu z polskimi flagami odklejeńców. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić w swoim towarzystwie.