Nadzieja przynosi nam uśmiech. Poczucie humoru i dowcip są konieczne, by wytrwale dźwigać nasz krzyż i stawiać czoło trudnościom. Celna definicja pisarza Romaina Gary’ego pasuje tutaj jak ulał. Ironia jest dla niego manifestacją godności i „potwierdzeniem wyższości istoty ludzkiej nad tym, co ją spotyka”.
W dzieciństwie nauczyli nas tego rodzice. W Argentynie mieliśmy wielu świetnych komików, jak choćby Niní Marshall. Za czasów dyktatury Pedro Pablo musiała nawet wyemigrować. Pepe Biondi był synem neapolitańskich imigrantów urodzonym w barrio Barracas. Ta dzielnica Buenos Aires zawdzięcza swoją nazwę składom, barakom i rzeźniom, które w XVIII wieku zaczęły masowo wyrastać wzdłuż brzegów Río Matanza. Opowiadając o swoim pochodzeniu, wspominał, że jego ojciec zdecydował się wyemigrować do Baires, ponieważ powiedziano mu, że ulice są tam brukowane złotem. Po przyjeździe zdał sobie sprawę, że nie są nawet wyasfaltowane, i chcąc mieć co jeść, musiał sam się o to zatroszczyć. Bardzo wcześnie, by pomóc finansowo rodzinie, Pepe Biondi zaczął występować jako akrobata cyrkowy. Wkrótce, wyróżniając się naiwnym, błazeńskim stylem, dzięki pokazom, filmom i telewizji stał się sławny w całej Ameryce Południowej. Pamiętam również długie kolejki do kin na „Mały światek Don Camilla” [1952 r. – red.], według satyrycznego arcydzieła Guareschiego z Fernandelem i Gino Cervi („Jestem tak głodny, że zjadłbym nawet biskupa”). Kiedy byłem chłopcem, ten film cieszył się w Buenos Aires wielkim powodzeniem.