Piłkarz Chelsea Londyn Diego Costa daje pokazy chamstwa regularnie, ostatnio w derbowym meczu z Arsenalem. Jego prowokacje wobec Laurenta Koscielnego zaowocowały w końcu czerwoną kartką, ale przecież nie dla Costy, on karany jest rzadko – z boiska wyleciał kolega Koscielnego z Arsenalu, który nie wytrzymał i sam wymierzył sprawiedliwość wrednemu Brazylijczykowi, skoro sędzia pozostawał ślepy. Costa robi tak od lat: prowokuje, udaje niewiniątko i dobrze na tym wychodzi, co jest o tyle dziwne, że wygląda jak oprych. Mimo to sędziowie ciągle dają się nabierać. Dopiero po meczu z Arsenalem został zdyskwalifikowany pod presją opinii publicznej.
W czasie ostatniego Copa America chilijski piłkarz (jego nazwisko niech będzie zapomniane) z premedytacją włożył Urugwajczykowi Edinsonowi Cavaniemu palec w odbyt. Cavani sam ukarał prowokatora, wymierzając mu policzek, ale wyleciał z boiska, a jego drużyna przegrała. Nasz pisarz, a zarazem kibic Wojciech Kuczok mógł się popisać celną frazą, że Chile wygrało z palcem w dupie. Wyżej wymienieni na pewno nie będą ostatnimi na liście chamów, ale nie są też pierwsi. Paru oprychów warto przypomnieć.
Zabijaka
Jeśli Costa chciałby sobie znaleźć boiskowy wzorzec zbójectwa, to powinien przestudiować grę Vinniego Jonesa. Właściwie za cały opis wystarczyłoby słynne zdjęcie z meczu Wimbledon – Newcastle, kiedy Jones miażdży genitalia Paula Gascoigne'a. Pierwszy wygląda jak wściekły pies, drugi – jakby cienko śpiewał. „Gazza", sam hulaka i brat łata, podobno się nie gniewał, przesłał Jonesowi czerwoną różę i zostali przyjaciółmi. A porównanie z wściekłym psem nie jest przypadkowe, właśnie tak Jones o sobie pisał: że spędził życie, próbując poskromić tego wściekłego psa, który w nim siedział, ale nie zawsze mu się udawało. Można mieć wątpliwości, czy rzeczywiście chciał go poskromić.
W lidze angielskiej dostał 12 czerwonych kartek. Nie pytajcie, dlaczego tak dużo, pytajcie, jak to możliwe, że tak mało. Ciął równo z trawą, taranował, kopał, bił, straszył i wyzywał rywali. Tak pokiereszował Gary'ego Stevensa z Tottenhamu, że ten musiał zakończyć karierę. Chciał go potem odwiedzić w szpitalu, ale poszkodowany się nie zgodził. Najszybszą żółtą kartkę zarobił po kilku sekundach meczu – zawodnicy Manchesteru City nie zdążyli jeszcze rozpocząć gry.
Co ciekawe, brutalny styl gry Jonesa i jego kolegów z drużyny Wimbledonu opłacił się. Kiedy w 1988 roku Wimbledon pokonał Liverpool w finale Pucharu Anglii, można było odnieść wrażenie, że nastąpił piłkarski przewrót kopernikański. John Motson, komentator BBC, wypowiedział wtedy słynne słowa: „The Crazy Gang have beaten the Culture Club". Chamy pokonały panów, można by powiedzieć, oczywiście w wolnym tłumaczeniu. Natura wygrała z kulturą. Chamy uprawiały siermiężny futbol i lubiły prostackie żarty. Nikt na nich nie stawiał, nikogo też nie pozostawiali obojętnym: albo się ich kochało, albo nienawidziło. Nazywano ich Szalonym Gangiem i faktycznie nim byli: na boisku i poza nim.