Ping-pong z Urbanem

Bernard Margueritte to nietypowy Francuz. Nie dlatego, że zakochał się w Polce i ożenił z nią, bo to samo zrobiło wielu cudzoziemców.

Aktualizacja: 01.11.2015 13:12 Publikacja: 30.10.2015 01:00

Foto: materiały prasowe

Nakładem Wydawnictwa Neriton ukazała się książka wieloletniego korespondenta w Polsce prasy francuskiej z jego artykułami i drobiazgowym opisem życia zawodowego i prywatnego w naszym kraju.

„Bliżej Polski” to obszerna publikacja (736 stron) podzielona na 14 rozdziałów chronologiczno-tematycznych, od spotkania z Polską i pracy korespondenta zagranicznego w kraju komunistycznym, poprzez wizytę gen. Charlesa de Gaulle w Polsce, kryzys z 1968 r., okres rządów Wiesława Gomułki, epokę Edwarda Gierka, rolę Kościoła, rewolucję Jana Pawła II, „Solidarność” po sylwetki słynnych Polaków i okres po 1989 r. Wzruszające wątki osobiste autor zawarł w rozdziale o przeobrażeniach Zalesia Górnego, gdzie mieszka od 1977 r. z rodziną.

Bernard — piszę po imieniu, bo znamy się od kilkudziesięciu lat — postanowił zostać w naszym kraju z wielu powodów (dziewczyna, ludzie, Mazury, góry, gołąbki teściowej) i podjął mozolną naukę języka polskiego. Dziś mówi płynnie choć z francuskim zaśpiewem i miękkim „r”.

Pracował początkowo jako korespondent dziennika „Le Monde”, mającego w latach 60. najlepsze notowania. Gazeta była dostępna dla Polaków w klubach międzynarodowej prasy i książki MPiK; drugą był organ FPK, „L'Humanité”. Po kilku latach przerwy (wydalony z Polski, pobyt w Stanach na stypendium Fulbrighta) pracował jako korespondent prawicowego dziennika „Le Figaro”, obecnie o największym nakładzie we Francji.

W okresie pracy Bernarda w Polsce przebywało służbowo wielu dziennikarzy zagranicznych, korespondentom z Zachodu było trudniej niż dziennikarzom z „bratniego obozu socjalistycznego”. Młodym czytelnikom polecam rozdział o „korespondencie prasowym w kraju komunistycznym”. Sam byłem takim w Azji Płd. -Wsch., warunki życia i pracy w Hanoi miałem znacznie trudniejsze (brak znajomości języka, nieufność miejscowych czynników, klimat), a mój tłumacz wydłubał pewnego dnia „pluskwę” w naszym pokoju do pracy.

W czasie monopolu na obieg informacji prasowych (na tekstowe miał PAP) towarzyszom z partii i rządu bardzo zależało na informacjach, jak świat widzi i ocenia ich poczynania. Polskie Radio prowadziło nasłuch rozgłośni nadających po polsku i sporządzało biuletyn. Do PAP należało z kolei opracowywanie dwóch innych, tzw. trójki dla terenowych działaczy partyjnych i „jedynki” (praktycznie bez cenzury) dla najwyższych władz z relacjami agencji prasowych (PAP odbierał serwisy 80 agencji) i prasy zagranicznej. W szczytowym okresie „jedynka” ukazywała się w nakładzie 138 egz. Zadaniem 27 korespondentów i 4 stażystów PAP było przekazywanie codziennie „poloników”; wszystkie polskie placówki dyplomatyczne na świecie przesyłały via MSZ do PAP clarisy ze wszystkimi wzmiankami dotyczącymi Polski. Ja po powrocie z placówki robiłem z koleżanką w PAP od sierpnia 1980 przez 11 lat oba biuletyny — „3” i „1” — później tylko „jedynkę”.

Dziennikarze zagraniczni w Polsce korzystali z biur agencji prasowych, było ich wiele m.in. AFP, Reuters, AP, UPI, DPA, EFE i z krajów socjalistycznych, pracowali w nich cudzoziemcy i Polacy jako dziennikarze albo tłumacze. Oficjalne informacje otrzymywali od władz, zajmował się tym Interpress, swoją wiedzę uzupełniali w kontaktach z przedstawicielami Kościoła, różnych środowisk intelektualnych, zawodowych, w kontaktach z działaczami bardzo aktywnej polskiej opozycji.

Według b. rzecznika rządu, Jerzego Urbana (w rozmowie z Teresą Torańską, Duży Format z 11 grudnia 2002), na jego konferencje prasowe przychodzili dziennikarze z całego świata. Niektórzy wybitni. Michael Kaufman i John Darnton z „New York Timesa” (laureat Nagrody Pulitzera), Andrew Nagórski z „Newsweeka” i Bernard Guetta z „Le Monde”. Przyjeżdżały też gwiazdy telewizyjne — Barbara Walters z ABC i Walter Cronkite, z którego zdaniem liczył się Biały Dom i który dla całej Ameryki był wyrocznią. Do Polski na korespondentów nie przysyłano złych dziennikarzy. Niektórzy byli bardzo dobrze wprowadzeni w sprawy polskie. Renate Marsch z DPA, Bernard Margueritte, Jan Krauze z „Le Monde” czy Krzysztof Bobiński z „The Financial Times” znali język i byli rzeczywiście fachowcami.

Wydalanie zagranicznych korespondentów następowało bardzo rzadko, wynikało nie tyle z ich nierzetelnej pracy, co tarć w kierownictwie PZPR. Taki los spotkał B. Margueritte, ale po kilku latach przerwy wrócił do Polski i zamieszkał pod Warszawą. W latach 80. wydalono korespondentkę UPI, Ruth Gruber, Henryka Kurtę z „La Libre Belgique”, Kevina Ruane z BBC, Bogusława Turka z UPI i Dana Fischera z „Los Angeles Times”.

Margueritte zwraca uwagę, że „korespondent w Polsce musiał mieć świadomość, iż przekazuje informacje nie tylko czytelnikom za granicą, lecz również Polakom. Moje artykuły obficie cytowane przez RWE powracały jak bumerang wieczorem do Polski. Trzeba więc było pisząc tekst, myśleć również o odbiorcach w Polsce. Była to szczególna odpowiedzialność bez precedensu w dziejach mediów”.

Komunistycznych decydentów interesowały opinie zagranicy zwłaszcza przed ważnymi wydarzeniami w kraju, których nie brakowało (kolejne zjazdy partii, częste plena KC PZPR, strajki). Wiadomo było, że kierownictwo nie jest jednorodne, że ścierają się w nim różne frakcje — twardogłowych (betonów), partyzantów, grupy z Natolina, liberałów. Wszelkie publikacje o tarciach i sporach w partii nabierały wtedy szczególnego znaczenia. Z drugiej strony, istniała niepisana praktyka ograniczania kontaktów z zachodnimi dziennikarzami, aby nie doprowadzać do powstawania publikacji krytykujących słabnącą frakcję z obawy, że polegnie całkowicie. Chodziło też o to, by nie wzmacniać tych, którzy znajdują się na fali wznoszącej. Ten brak chęci rozmawiania z korespondentami kontrastował ze zwiększonym zainteresowaniem towarzyszy, „co też tym razem napiszą o nas na Zachodzie”.

Rola dziennikarzy była więc trudniejsza, by zaspokoić bardziej odbiorców w Polsce niż czytelników w ich krajach. Margueritte należał do elity dziennikarskiej, a długi pobyt w Polsce pozwolił mu wyrobić sobie doskonale kontakty we wszystkich środowiskach. Dlatego jego publikacje w „Le Figaro” były uważane za najważniejsze.

Wspomnienia zawarte w książce Bernarda Margueritte „Bliżej Polski” związane z życiem i pracą sympatycznego Francuza — dedykowane „młodym robotnikom i stoczniowcom z Gdańska, Szczecina i innych miejsc z 1980 r., którzy zbrojni w ideały „Solidarności” i naukę św. Jana Pawła II zmienili oblicze ziemi i stanowią nadal inspirację i nadzieję dla Polski i świata” — można polecić wszystkim Polakom urodzonym po 1980 r., nie znającym starszej historii naszego kraju, przede wszystkim studentom wyższych uczelni. Powinni czytać tę książkę powoli, uważnie, porównując jej informacje z innymi źródłami.

Na koniec uwagi techniczne: książka jest napisana bardzo gładkim językiem polskim (chapeau bas dla Wydawcy), czasem można doszukać się wpływów francuskiego. Praca Bernarda została bardzo ciekawie złożona, z wyodrębnionymi tłumaczeniami jego artykułów i kserokopii oryginałów z prasy francuskiej. Jedyny niedosyt wywołuje brak większej liczby fotografii z życia i pracy Autora.

„Bliżej Polski”, Bernard Margueritte, Wydawnictwo Neriton, 2015

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż