Przekraczając bramę, zadałem jej pytanie: „Pani też do komisji?". „Nie, ja na widzenie do męża" – odpowiedziała, a ja przypomniałem sobie, że zawsze, kiedy mijam to więzienie, to widzę sporo ładnych niewiast czekających na odwiedziny u partnerów. Wiem, co piszę, bo często tamtędy chodzę, w końcu – jak by to powiedzieć – to moje osiedlowe więzienie. Mogę więc stwierdzić, że w kategorii „uroda małżonek" grupa osadzonych sytuuje się na szczycie.
Bywałem już w komisjach wyborczych, ale dotąd w tak zwanych normalnych, więc mam skromne doświadczenie. Zawsze znajdzie się kilka osób, które antysystemowo dadzą tzw. ochrzan. Zwykle dlatego, że pomyliły komisje albo wybory samorządowe z parlamentarnymi, czy też z powodu brzydkiej pogody. Jest to wpisane w pracę komisji i trzeba się z tym pogodzić. W więzieniu spotkało mnie miłe zaskoczenie. Duże zainteresowanie, ponad 50 procent głosujących. Na dodatek żadnych ekscesów, kulturalna atmosfera i – największe zaskoczenie – żadnych dopisków. Szok zupełny. Można powiedzieć, że w tym wymiarze proces resocjalizacji przebiega sprawnie.