Mam w sobie jakiś wewnętrzny bunt przeciw temu czarnowidzeniu, katastrofizmowi, który wypełza na wierzch debaty publicznej niemal z każdej głowy: analityków, ekspertów, komentatorów, ludzi bliższych i dalszych służbom, tym, co to wiedzą na pewno, albo takim, którym wydaje się, że są na łączach z Panem Bogiem. Najgorsi są ci, co to powołują się na najtajniejsze dane wywiadowcze: „oto wedle wywiadu duńskiego, Ruscy mogą zaatakować któreś z państw NATO już za dwa lata!”. Inni wieszczą, że zostało nam tylko pięć lat”. Do czego? – pytam. No jak, do czego? Do wojny oczywiście. A z kim, to wiadomo. Putin się zbroi i zbroić nie przestanie, nawet gdyby doszło do zawieszenia broni w Ukrainie, jego fabryki zbrojeniowe się nie zatrzymają. Będą dalej wypluwać drony, czołgi, samoloty i amunicję. Po co? Oczywiście, żeby zająć Europę. Najpierw zająć Suwałki. A później? Rozciągnąć ruski mir do Wisły, Odry, na całe dominium Stalina, czyli po Łabę, a może nawet dalej.