Muzeum Auschwitz-Birkenau to dla mnie miejsce refleksji. Tu trudno uciec od rozważań na temat natury ludzkiej, która w przestrzeni infernalnej, będącej antyświatem – co pokazuje Piotr Cywiński, dyrektor tego muzeum, w swojej książce „Auschwitz. Monografia człowieka” – wychodzi ze strefy prostych ocen moralnych, prostego podziału na dobro i zło. Tu z całą mocą wybrzmiewa pytanie, jak to możliwe, że chłopcy z alpejskich wiosek, którzy sami uciekali przed wysłaniem na front, tak sprawnie wchodzili w system czystego zła, który robił z nich oprawców, morderców. Tu szczególnie mocno brzmi pytanie, jakie mechanizmy doprowadziły do tego, że zwyczajni Niemcy i Austriacy mordowali bezlitośnie, że zwyczajni, nudni w swojej zwyczajności biurokracji stworzyli system masowej zagłady. I wreszcie, jak to możliwe, że Adolf Hitler zdołał uzyskać poparcie wielu konserwatystów i chrześcijan, którzy naprawdę wierzyli, że on jest jedynym, który może przeciwstawić się marszowi komunizmu, zatrzymać – by posłużyć się dzisiejszym językiem – lewactwo. Oni, tamci ludzie, naprawdę nie różnili się szczególnie od nas, i w błędzie są ci, którzy uważają, że my – tu i teraz – nie bylibyśmy zdolni do takich zbrodni.
Czytaj więcej
Entuzjazm części polskiej prawicy wobec nowej ekipy w Białym Domu jest dla mnie niezrozumiały.
Obchody 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz to czas rozmaitych refleksji
Obchody 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, w których 27 stycznia uczestniczyli politycy z całego świata, to jednak także okazja do zupełnie innej refleksji – szczególnie gdy do dziennikarskich obowiązków z nimi związanych przygotowywałem się na Górnym Śląsku. Sowieccy żołnierze, którzy z perspektywy więźniów Auschwitz byli wyzwolicielami, kilkadziesiąt kilometrów dalej stali się nosicielami zagłady, zła, zniszczenia, a świadectwem tego były odbywające się równolegle obchody 80. rocznicy Tragedii Górnośląskiej. Ślązakom nie trzeba oczywiście przypominać, co się wtedy stało, ale mieszkańcy innych części Polski mogli o tym nawet nie słyszeć. Tragedia gwałconych kobiet (niezależnie od pochodzenia czy autoidentyfikacji – tak samo polskich, śląskich i niemieckich), mordowanie mężczyzn – to wszystko nie przebiło się jeszcze w wystarczającym stopniu do ogólnopolskiej świadomości. Wielu nie słyszało także o tragedii 50 tys. mężczyzn, których wywieziono do sowieckich kopalń. Jedna czwarta z nich nigdy nie wróciła do domów, innych uznano za zmarłych, a gdy wracali – najpierw musieli zmierzyć się z ponownym uznaniem za żywych, a potem (a w zasadzie jednocześnie) okazywało się, że ich żony wyszły za mąż (albo zamierzały to zrobić) za innego. Ilość tragedii, bólu niewyobrażalna.
Polska perspektywa zawiera w sobie te wspomniane wyżej elementy, ale czy wszystkie? Wciąż można odnieść wrażenie, że trochę od tego skomplikowania uciekamy.
Sowieccy żołnierze (z pochodzenia Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Kazachowie, a niekiedy także Polacy) byli z jednej strony wyzwolicielami, a z drugiej zbrodniarzami. Wyzwolenie zaś oznaczało jednocześnie zniewolenie. To paradoks dla Polaków akurat doskonale zrozumiały. Historia jako wiedza nie ma z tym wielkiego problemu, bo po prostu zestawia się obie te sprawy obok siebie. Pamięć to jednak zupełnie coś innego, bo ta może być, i jak wiemy, bywa, sprzeczna z pamięcią inny osób, grup lub narodów, szczególnie gdy pamięcią zarządzają politycy czy ideolodzy.