Barbarzyńcy w ojczyźnie futbolu

Piłka nożna jest dla kibiców – łudzą się jej najwierniejsi miłośnicy w Anglii. Ale już połowa klubów Premier League należy do amerykańskich właścicieli, a dla nich liczy się głównie zysk.

Publikacja: 27.12.2024 15:24

Todd Boehly, który przejął Chelsea od Romana Abramowicza, proponuje Anglikom Mecz Gwiazd – na wzór t

Todd Boehly, który przejął Chelsea od Romana Abramowicza, proponuje Anglikom Mecz Gwiazd – na wzór tych, które są rozgrywane w zawodowych ligach amerykańskich

Foto: Chris Brunskill/Fantasista/Getty Images

Amerykanin Todd Boehly przejął Chelsea Londyn, gdy Roman Abramowicz, rosyjski oligarcha i dobry znajomy Władimira Putina, został zmuszony do sprzedaży klubu po agresji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Zamiana kapitału rosyjskiego na amerykański nie przyniosła zmiany w sposobie zarządzania: Boehly tak samo jak jego poprzednik nie przejmował się tym, ile wydaje, ściągając do klubu kolejnych piłkarzy.

Jednak przed tym sezonem przeszedł samego siebie: drużyna przystępowała do rozgrywek z kadrą liczącą ponad 40 graczy. Wcześniej przez ośrodek treningowy klubu przewijali się kolejni zawodnicy, dobierani według Bóg wie jakiego klucza. Czegoś takiego nie widziano dotąd nie tylko w Londynie (gdzie widziano już wiele) – cały piłkarski świat z niedowierzaniem przyglądał się temu transferowemu szaleństwu. Wyglądało to jak groteskowy piłkarski casting albo nabór do nowo powstałej akademii piłkarskiej, a nie przygotowania do sezonu jednego z najlepszych angielskich klubów.

Nic dziwnego, że kibice Chelsea pomstowali, na czym świat stoi, za to fani rywali nie ukrywali uciechy, którą wyrażali chociażby w memach. Jeden z najbardziej popularnych prześmiewczych obrazków przedstawiał autobus, którym piłkarze z Londynu podróżują na mecz: był to znany właśnie z londyńskich ulic autobus piętrowy, tyle że nie czerwony, lecz niebieski, czyli w barwach klubu ze Stamford Bridge.

Dziennikarze i eksperci przewidywali, że ten eksperyment skończy się katastrofą. Były znakomity szkocki piłkarz, a później trener Graeme Souness oceniał na łamach „Daily Mail”, że Boehly zachowuje się jak Ted Lasso, fikcyjna postać z popularnego serialu: podobnie jak tamten nie ma pojęcia o piłce nożnej (Lasso jest trenerem futbolu amerykańskiego), ale uznał, że to prosta gra, więc sobie poradzi.

Eksperci od sportowych inwestycji nie mają wątpliwości (a dobrze poinformowani dziennikarze potwierdzają), że w najbliższych latach w Anglii zameldują się kolejni amerykańscy inwestorzy z walizkami pieniędzy, po to, żeby kupować kolejne kluby. Już w tym momencie połowa z 20 zespołów Premier League, najwyższej angielskiej klasy rozgrywkowej, ma amerykańskich właścicieli. Są wśród nich największe futbolowe firmy, takie jak Liverpool, Arsenal Londyn, Manchester United i wspomniana Chelsea. Są też mniej utytułowane, ale mające również duże tradycje kluby: Aston Villa, Crystal Palace czy Fulham. W ostatnich dniach dołączył do nich Everton z Liverpoolu, przejęty przez amerykańską Friedkin Group.

Większość angielskich dziennikarzy i kibiców jest przerażona tą inwazją: uważają, że nieszanujący historii ani tradycji jankesi są jak barbarzyńcy traktujący kluby piłkarskie wyłącznie jako przedsięwzięcia biznesowe i dbający tylko o zysk. Tym samym – w mniemaniu kibiców – dopuszczają się profanacji futbolu w kraju, który przecież jest jego ojczyzną.

Czytaj więcej

Wolą być cicho i dryblować? LeBron James dał przykład

Wrogowie numer 1

Na miano największych amerykańskich szkodników w angielskiej piłce, niemalże symbol całego zła, zapracowała bez żadnej wątpliwości rodzina Glazerów. W 2005 roku Malcolm Glazer, który zbił fortunę na rynku nieruchomości, kupił Manchester United. Czerwone Diabły były wówczas perłą w koronie angielskiej piłki, seryjnie zdobywały mistrzostwa kraju i błyszczały w Europie. Piłkarze prowadzeni przez charyzmatycznego Alexa Fergusona, który osiągnięciami na trenerskiej ławce zapracował na lordowski tytuł „sir”, występowali na stadionie zwanym słusznie Teatrem Marzeń: bo na Old Trafford, jak brzmi nazwa obiektu, kibice oglądali prawdziwe spektakle. Wychodzili z nich oczarowani popisami takich piłkarzy, jak Eric Cantona, David Beckham, Ryan Giggs czy młody Cristiano Ronaldo. Nie o piłkarskie gwiazdy jednak tu szło, a w każdym razie nie przede wszystkim: liczyła się piękna gra tworzonej przez nich drużyny i odnoszone przez nią spektakularne zwycięstwa. Z tą drużyną każdy kibic chciał się identyfikować i poszedłby za nią w ogień.

Od chwili, gdy stery w klubie przejęli amerykańscy reformatorzy, sprawy miały się coraz gorzej i gorzej, aż wreszcie wszystko się posypało: zarówno dosłownie – Old Trafford jest obecnie przestarzałym stadionem, który nawet nie umywa się do najbardziej nowoczesnych obiektów w Anglii, jak i w przenośni – klub będący do niedawna potęgą jest cieniem samego siebie, przegrywa z ligowymi słabeuszami i już od dawna nie jest nawet blisko mistrzostwa Anglii. Ostatnio nie potrafi zakwalifikować się do Ligi Mistrzów, która przecież – wbrew nazwie – zaprasza po kilka najlepszych drużyn z każdej z czołowych europejskich lig.

Najbardziej zagorzali kibice United byli sfrustrowani do tego stopnia, że w 2021 roku nie dopuścili do rozpoczęcia meczu z Liverpoolem. Kilka tysięcy kibiców zgromadziło się przed stadionem, zatrzymało autokar z piłkarzami, a potem wdarło na obiekt. Część dostała się do klubowych pomieszczeń, powrzucali do nich race. Mecz odwołano.

To było apogeum kibicowskiej wściekłości, ale akcja sprzeciwu wobec amerykańskich właścicieli klubu rozpoczęła się już znacznie wcześniej i zawierała pod hasłem „Glazers Out” (Glazerowie won). Fani dawali wyraz swojej niechęci na różne sposoby, między innymi nie przywdziewali na mecze tradycyjnych czerwonych barw, tylko żółto-zielone, nawiązując do klubu Newton Heath – pod taką nazwą zespół z Manchesteru występował do 1902 roku. Jednak Glazerowie nic sobie z tego nie robili. Zmieniło się tylko tyle, że po śmierci Malcolma Glazera w 2014 roku sportowy biznes przejęli jego synowie – Joel i Avram.

Podobnie jak większość właścicieli angielskich klubów piłkarskich, Glazerowie inwestują też w sport w Stanach – finansują drużynę futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers. I, co ciekawe, podobno cieszą się sympatią tamtejszych kibiców. Różnica jest jednak łatwa do wyjaśnienia: od 1995 roku, gdy nabyli klub z Florydy, sporo zainwestowali w stadion oraz w drużynę, między innymi sprowadzili do niej legendarnego rozgrywającego Toma Brady’ego, co zaowocowało zdobyciem mistrzostwa. Kibice Czerwonych Diabłów mogą tylko pomarzyć o najważniejszych trofeach (gwoli sprawiedliwości trzeba odnotować, że drużyna zdobyła w ostatnich latach krajowe puchary – Carabao Cup i FA Cup, ale w takim klubie są one traktowane raczej jak nagrody pocieszenia).

Czytaj więcej

Pan Jaromir oszukuje czas

Komu potrzebne wygrywanie?

Jednym z największych krytyków Glazerów jest Gary Neville, w przeszłości świetny obrońca Manchesteru United oraz reprezentacji Anglii, potem trener i ekspert telewizyjny, który nie gryzie się w język, komentując poczynania zagranicznych właścicieli klubów.

– Amerykańscy inwestorzy stanowią zagrożenie dla angielskiej piłki. Ciągle to powtarzam, ale im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej. Inwestycje Amerykanów są dużym zagrożeniem dla porządku w angielskim futbolu. Oni po prostu nie rozumieją naszych tradycji, myślą zupełnie inaczej. Oraz – co ważne – nie zatrzymują się, dopóki nie dostaną tego, czego chcą – przekonywał Neville. A po zamieszkach i odwołanym meczu z Liverpoolem dodawał: – Gdy Glazerowie przejmowali klub, był jednym z najlepszych w Europie, podobnie jak stadion i obiekty treningowe. Drużyna regularnie dochodziła do decydujących batalii Ligi Mistrzów i wygrywała ligę co sezon lub co drugi sezon. A teraz? Stadion się sypie, drużyna nie dotarła do półfinału Ligi Mistrzów od 13 lat, ligi nie wygrała od 11 lat. Podczas gdy inne kluby rozwijają infrastrukturę, teren wokół Old Trafford wydaje się uśpiony i opuszczony. Glazerowie zbiliby fortunę, gdyby zdecydowali się sprzedać klub. Myślę, że to najlepszy moment, to byłoby honorowe wyjście.

Neville najwyraźniej nie brał jednak pod uwagę, że Glazerom chyba nie zależy na honorowym wyjściu, fortunę już mają, a posiadanie klubu pozwala im ją powiększać. Odrzucają kolejne lukratywne oferty sprzedaży piłkarskiego klejnotu, jakim wciąż jest MU, ale przynajmniej do udziału w interesie dopuścili sir Jima Ratcliffe’a, który tak jak oni jest bogaczem, ale nie z Ameryki, tylko z Anglii, a nawet z samego Manchesteru, więc fani United go uwielbiają. Pozostaje pytanie, czy Glazerom nie zależy na wygrywaniu. Nie wiadomo, natomiast niewątpliwie zależy im na zarabianiu. A do tego zwycięstwa co prawda się przydają, ale wbrew pozorom nie są niezbędne. Mimo że klub z czerwonej części Manchesteru zdobył ostatnie mistrzostwo Anglii w sezonie 2012/2013, nadal jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Glazerowie wiedzą, jak monetyzować piłkę, a Czerwone Diabły wciąż mają na całym świecie potężną bazę fanów, których nie zniechęcają słabsze wyniki i ochoczo kupują koszulki i inne gadżety związane z ukochanym klubem.

Amerykańsko-angielskie piłkarskie kooperacje nie zawsze są tak toksyczne, jak ma to miejsce w Manchesterze. Odnoszący w ostatnich latach oszałamiające sukcesy Liverpool jest w rękach grupy inwestorów, w której czołową rolę odgrywa John W. Henry (należy do niego także słynny amerykański klub baseballowy Boston Red Sox). I to właśnie Henry najpierw uratował klub z miasta Beatlesów przed bankructwem w 2010 roku, a potem wyłożył pieniądze na budowę drużyny, którą zachwycał się (a ostatnio znowu zachwyca) cały piłkarski świat.

Za potęgą Arsenalu Londyn też stoi amerykański magnat: Stan Kroenke jest znany ze swoich sportowych upodobań, jest właścicielem między innymi Colorado Avalanche z hokejowej NHL i Denver Nuggets z koszykarskiej NBA. Choć akurat kibice Arsenalu długo nie darzyli go miłością (delikatnie rzecz ujmując) z powodu braku spektakularnych transferów, a teraz ciągle są niedopieszczeni z powodu braku trofeów w klubowej gablocie.

Z kolei amerykańsko-kanadyjski duet stworzony przez aktorów Roba McElhenneya i Ryana Reynoldsa w 2021 roku nabył walijski klub Wrexham: co prawda mały, ale za to jeden z najstarszych na świecie (założony w 1864 roku), i utorował mu drogę z piątej ligi do trzeciej, a wszystko wskazuje, że to jeszcze nie koniec. Można by napisać, że to scenariusz na film albo serial, ale taki już powstał („Witamy we Wrexham”) – właściciele od początku nosili się z takim zamiarem. Tę romantyczną historię już na łamach „Plusa Minusa” opisywaliśmy.

Czytaj więcej

Długa droga na igrzyska

Jazz grany w Utah

Amerykańscy miliarderzy na ogół nie są jednak takimi romantykami i kierują się wskaźnikami ekonomicznymi. A kiedy trzeba, nie mają skrupułów, by przenieść biznes (w tym wypadku sportowy) tam, gdzie się opłaca.

Lista drużyn, które „przeprowadzono” do innych miast w amerykańskich zawodowych ligach, jest długa. Powiedzmy tylko, że koszykarska drużyna z Utah nazywa się Jazz, choć rolniczy stan ma raczej mało wspólnego z tym zacnym gatunkiem muzycznym. Nazwa klubu jest pozostałością po tym, jak zespół występował w Nowym Orleanie. Z kolei kibice w Seattle do dziś nie mogą się pogodzić z tym, że ich ukochana drużyna SuperSonics została przeniesiona do Oklahomy (w tym przypadku nazwa została zmieniona na Thunder). Najbardziej spektakularne były przenosiny klubu NFL (futbol amerykański) Baltimore Colts. W 1984 roku cały majątek klubu zapakowano na tiry i w jedną noc przewieziono do Indianapolis. A za przenosiny drużyny Rams z Saint Louis do Los Angeles był odpowiedzialny nie kto inny, tylko Stan Kroenke, wspomniany już tutaj właściciel Arsenalu.

Najnowszy przykład dotyczy baseballa. Żywot zakończył właśnie mający piękne tradycje klub Oakland Athletics. Od nowego sezonu drużyna będzie występowała w Las Vegas, które ma niewątpliwie większy potencjał niż wykończone wojnami gangów Oakland. A kibice, którzy przez lata wiernie wspierali Athletics w Kalifornii? Kto by się nimi przejmował.

Trudno się więc dziwić przerażeniu angielskich fanów piłki nożnej, bo znając takie historie, łatwo sobie wyobrazić, że – na przykład – Shahid Khan, amerykańsko-pakistański właściciel niewielkiego klubu Fulham z Londynu, przenosi drużynę do miejsca z większym potencjałem. W NFL wyróżniający się fikuśnym wąsem Khan zarządza klubem Jacksonville Jaguars, zatem wie, co znaczy amerykańskie podejście do biznesu.

W Ameryce widać też najlepiej, że nie trzeba wygrywać, żeby zarabiać. Najbogatszym klubem sportowym na świecie są Dallas Cowboys, zespół futbolu amerykańskiego, który po raz ostatni zdobył mistrzostwo w 1996 roku, a w ostatnich latach nawet nie zbliża się do czołówki. Nie przeszkadza mu to bynajmniej w zarabianiu. Wartość klubu z Teksasu jest szacowana na 9 mld dolarów. Trzecie miejsce w tym zestawieniu zajmują New York Yankees – słynna drużyna baseballowa po raz ostatni cieszyła się z mistrzostwa w 2009 roku. Na dziesiątej pozycji na liście najbogatszych jest inny klub z Nowego Jorku – Knicks grają w NBA i po raz ostatni (a zaledwie drugi w całej swojej historii) świętowali mistrzostwo – uwaga – w 1973 roku. Nie przeszkadza im to nieustannie się bogacić.

Może jeszcze Mecz Gwiazd?

Manchester United też ma się bardzo dobrze – we wspomnianej klasyfikacji zajmuje 14. miejsce, jego wartość szacuje się obecnie na 6 mld dol. Jeśli liczyć tylko kluby piłkarskie, to zajmuje drugie miejsce, po Realu Madryt, natomiast wyprzedza lokalnego rywala, czyli Manchester City.

To namacalny dowód na to, że wygrywanie jest potrzebne do szczęścia tylko kibicom. Również dlatego Glazerowie byli gorącymi zwolennikami Superligi, w której mierzyłyby się tylko najbogatsze kluby Europy. Biedni nie mieliby do niej wstępu. Na szczęście dla kibiców pomysł na razie upadł. Tymczasem Czerwone Diabły po zatrudnieniu nowego szkoleniowca, Portugalczyka Rubena Amorima, radzą sobie coraz lepiej. Ostatnio w derbach pokonały nawet lokalnego rywala, więc może kibicom nieco przejdzie złość na Glazerów.

Świetnie wiedzie się też Chelsea – zamiast spodziewanej katastrofy jest znakomita gra i miejsce w czołówce ligowej tabeli. To dopiero byłaby historia, gdyby The Blues zdobyli mistrzowską koronę w tym sezonie. Todd Boehly w kończącym się roku już świętował: baseballiści Los Angeles Dodgers zdobyli mistrzostwo. Właściciel Chelsea jest w grupie właścicieli słynnego klubu od 2012 roku i również tam zainwestował ogromne pieniądze. Opłaciło się: wartość klubu wzrosła dwukrotnie, a teraz przyszedł też sukces sportowy.

Dziś Boehly zapewne marzy, by odnieść taki sukces w Anglii. Poza tym ma mnóstwo oryginalnych pomysłów. Na przykład proponuje Anglikom Mecz Gwiazd, na wzór tych, które są rozgrywane w zawodowych ligach amerykańskich (All-Star Game). Co prawda nawet tam są w ostatnich latach totalnie krytykowane (nikt już nie udaje, że to poważna rywalizacja), ale właściciel Chelsea uważa, że to świetny pomysł. Juergen Klopp, jeszcze jako trener Liverpoolu, komentował to z sarkazmem: – Może jeszcze przyjadą do nas Harlem Globetrotters?

Ale później Klopp sam poszedł pracować do ogromnej korporacji, jaką jest Red Bull, więc kto wie, może już nie jest taki kategoryczny w swoich sądach? Inwazja amerykańskich barbarzyńców trwa i wygląda na to, że angielscy kibice – jakkolwiek by się starali – nie zdołają jej zatrzymać.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”.

Amerykanin Todd Boehly przejął Chelsea Londyn, gdy Roman Abramowicz, rosyjski oligarcha i dobry znajomy Władimira Putina, został zmuszony do sprzedaży klubu po agresji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Zamiana kapitału rosyjskiego na amerykański nie przyniosła zmiany w sposobie zarządzania: Boehly tak samo jak jego poprzednik nie przejmował się tym, ile wydaje, ściągając do klubu kolejnych piłkarzy.

Jednak przed tym sezonem przeszedł samego siebie: drużyna przystępowała do rozgrywek z kadrą liczącą ponad 40 graczy. Wcześniej przez ośrodek treningowy klubu przewijali się kolejni zawodnicy, dobierani według Bóg wie jakiego klucza. Czegoś takiego nie widziano dotąd nie tylko w Londynie (gdzie widziano już wiele) – cały piłkarski świat z niedowierzaniem przyglądał się temu transferowemu szaleństwu. Wyglądało to jak groteskowy piłkarski casting albo nabór do nowo powstałej akademii piłkarskiej, a nie przygotowania do sezonu jednego z najlepszych angielskich klubów.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Krzysztof Stanowski kpi z demokracji, czerpiąc garściami z jej zalet
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i Suzuki Swift ponownie w gronie liderów rankingu niezawodności
Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego