Zachowanie polskiego świata politycznego i okołopolitycznego wobec fenomenu polskiej prezydentury (nie, nie chodzi mi o tę obecną, lecz ogólnie o kształt, jaki instytucja ta przybrała już bardzo dawno temu, i rolę, jaką odgrywa ona w państwie) przypomina człowieka zmuszonego do codziennego chodzenia boso po drewnianej desce, z której czubkiem do góry sterczy ogromny, zardzewiały, ostry gwóźdź.
Wszyscy mówią, że nie da się go z deski usunąć; z woli niebios po prostu musi tam tkwić. A skoro tak, to skazany na użytkowanie deski człowiek nie próbuje nic z nim zrobić, wyrabia sobie natomiast umiejętności obchodzenia go czy takiego stawiania stóp, które pozwoli mu uniknąć przebicia skóry. A że zarazem długofalowo powoduje to zniekształcenie kości, nie mówiąc już o tym, że przejście na drugą stronę deski, które trzeba powtarzać po wielekroć w ciągu dnia, trwa o wiele dłużej niż powinno i wymaga więcej mozołu – to mniejsza. Przyzwyczajenie to straszna siła.