W miarę jak rząd USA otwierał się na koncepcję istnienia pozaziemskich cywilizacji, a naukowcy przybliżali się do poznania źródeł życia jako takiego, coraz bardziej obiecujące stawały się działania naukowe związane z SETI. Do drugiej dekady XXI wieku obserwacje planet spoza Układu Słonecznego – które jeszcze 20 lat wcześniej pozostawały tworem czysto teoretycznym – stały się tak częste, że przestały przyciągać nagłówki. W 2010 roku zespół obsługujący teleskop kosmiczny Keplera za jednym zamachem ogłosił odkrycie aż 306 tych tak zwanych egzoplanet, co Seth Shostak uznał za „bez wątpienia jedno z najbardziej widowiskowych odkryć astronomicznych ostatnich dwóch lat”. A była to tylko pierwsza transza z tysięcy odkryć, które miały nadejść. Astronomowie mogli teraz oszacować, że wokół jakiejś jednej trzeciej gwiazd orbitują planety zbliżone do Ziemi albo „Superziemie”, czyli planety większe od naszej, ale nie tak duże, żeby ich atmosfera okazała się dusząca, jak choćby atmosfera Jowisza. „Możemy znajdować się dziś na skraju dowiedzenia, że nasz świat, przynajmniej z punktu widzenia geologicznego, jest czymś mniej więcej tak prozaicznym jak gołębie” – napisał Shostak.