Czy znikną małpy i Brytyjczycy

Rozwiązanie sporu między Hiszpanią a Wielką Brytanią o przynależność państwową Gibraltaru należy uznać w dającej się przewidzieć perspektywie za niemożliwe.

Publikacja: 09.08.2024 17:00

Gdyby na cyplu wybudować pełnowymiarowe boiska piłkarskie, na nic innego nie starczyłoby już miejsca

Gdyby na cyplu wybudować pełnowymiarowe boiska piłkarskie, na nic innego nie starczyłoby już miejsca. Na zdjęciu: górująca nad cyplem charakterystyczna skała, wysoka na blisko pięćset metrów, przez Hiszpanów nazywana el Peñón de Gibraltar, czyli Turnią Gibraltarską

Foto: Joseph Creamer/AdobeStock

Nazwa „Gibraltar” sprawia, że Hiszpanom rzednie mina i dostają gęsiej skórki. Trudno ich czymś bardziej rozdrażnić. Jeśli chcesz Hiszpanowi emocjonalnie dokopać, to zejdź czym prędzej na temat Gibraltaru. Sukces murowany. Chcie­liby zapomnieć o „problemie”, ale zarazem nie mogą się po­wstrzymać od odgrzewania go co jakiś czas na nowo. Szcze­gólnie w letnim sezonie ogórkowym, kiedy media z braku laku muszą się czymś zająć. A hasło „Oddajcie nam Gibral­tar” pasuje jak ulał i przeciętny wylegujący się na plaży Hi­szpan podpisze się pod nim obiema rękami. Oczywiście naj­lepiej by było, żeby Gibraltar oddał się sam, w drodze aklamacji, przez jednomyślny wybór jego mieszkańców.

Nad tym niewielkim cyplem, o powierzchni sześciu i pięć­dziesięciu pięciu setnych kilometra kwadratowego, góruje wysoka na blisko pięćset metrów charakterystyczna skała, przez Hiszpanów nazywana el Peñón de Gibraltar, czyli Tur­nią Gibraltarską. Ta skała wraz z podobną, wznoszącą się po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej, to Słupy Heraklesa, wyznaczające kres żeglugi po Morzu Śródziemnym w starożytnym świecie. Zamieszkany przez około trzydzieści trzy tysiące ludzi i cztery setki małp cypelek stanowi brytyj­skie terytorium zamorskie od ponad trzystu lat, a dokładnie od kończącego wojnę o sukcesję hiszpańską (Francja i Hi­szpania przeciw koalicji utworzonej przez cesarza, Anglię, Holandię, Portugalię, Sabaudię i większość księstw niemieckich – 1702–1714) pokoju w Utrechcie (1713), przekazują­cego Gibraltar Wielkiej Brytanii, żeby zacytować dokładne brzmienie: „na wieczność”. Jeśli pominąć sam moment podpisywania traktatu, to śmiało można stwierdzić, że Hi­szpanie nigdy się z tym zapisem nie pogodzili.

Konflikt, poza nadrzędną sprawą przynależności tego te­rytorium, dotyczy jurysdykcji nad przesmykiem łączącym główną część półwyspu ze stałym lądem, gdzie usytuowane jest lotnisko, oraz nad otaczającymi Gibraltar wodami. A także autonomicznego statusu władz półwyspu wobec rządu w Londynie i ustanowionego na nim reżimu podatko­wego (jest tajemnicą poliszynela, że jeden z najbardziej do­chodowych sektorów gibraltarskiej gospodarki to zakłady bukmacherskie).

Problematyczne są i pozostają dotychczas nieuregulowane kwestie związane z lotnictwem cywilnym, kontrolą granic, wyznaczeniem jurysdykcji nad wodami te­rytorialnymi – chodzi głównie o wody Zatoki Gibraltarskiej w odległości półtorej mili od wybrzeża półwyspu oraz trzech mil na południe i wschód od kolonii brytyjskiej. Londyn uznaje ten obszar za swoje wody terytorialne. Madryt stoi na stanowisku, że nadal obowiązujące zapisy traktatu utrechckiego sprzed trzystu lat regulują jedynie jurysdykcję nad samą skałą i wodami na terenie portu (trzy mile mor­skie od brzegu), nie odnoszą się natomiast do wód okalają­cych półwysep, do których strona hiszpańska rości sobie prawo. Z tego powodu na wodach oblewających gibraltarską skałę wciąż dochodzi do bardziej lub mniej poważnych incy­dentów z udziałem hiszpańskich kutrów rybackich, które zdaniem Madrytu „muszą być eskortowane” przez Guardia Civil, Gwardię Obywatelską (formację policyjno-wojskową wchodzącą w skład Fuerzas y Cuerpos de Seguridad del Estado del Reino de España, Sił i Korpusów Bezpieczeństwa Państwowego Królestwa Hiszpanii), aby mogły łowić, jak zwykli mówić Hiszpanie, tam „gdzie zawsze łowiły”.

Chcąc odepchnąć Hiszpanów od swych wybrzeży, Anglicy bronią się, budując na przykład sztuczną rafę na spornych wodach gibraltarskich lub wylewając gigantyczne podwodne blo­ki z betonu. Hiszpańscy rybacy podnoszą głośny i dobrze sprzedający się w mediach protest, twierdząc, że betono­we zasieki uniemożliwiają im wykonywanie pracy. W odwe­cie Hiszpanie organizują dodatkowe kontrole graniczne na przejściach z Gibraltarem wydłużające odprawy podróż­nych – co ciekawe, nie łamiąc przy tym unijnego prawa, gdy Wielka Brytania pozostawała jeszcze w strukturach unijnych. Sprzeciwia się temu Londyn, śląc ostre noty dy­plomatyczne do hiszpańskiego MSZ. I tak w kółko. Czasem groźnie, a czasem śmiesznie.

Czytaj więcej

20 lat bez niej/bez niego

Absolutnie zbędna prowokacja

Dla rządu w Madrycie problem Gibraltaru nieodmiennie stanowi jedno z najważniejszych zagadnień w polityce za­granicznej. Tendencja ta umocniła się jeszcze w 2011 roku wraz z dojściem do władzy konserwatywnej Partido Popu­lar, Partii Ludowej, a nasilił ją potężny kryzys gospodarczy, który uderzył w Hiszpanię i jej międzynarodowy wizeru­nek. Gdzieś trzeba było dać upust złym emocjom i poma­chać przysłowiową szabelką. Nie ma do tego lepszego na­rzędzia niż Gibraltar. Latem w 2013 roku Madryt zerwał nawet rozmowy w ramach tak zwanego Forum Trójstron­nego Dialogu z Gibraltarem i Wielką Brytanią.

Dla Brytyjczyków problem właściwie nie istnieje. Taka przynajmniej jest oficjalna linia polityczna Downing Street. Gibraltar jest ich i kropka. O czym tu rozmawiać? Londyn w swej oficjalnej polityce wobec Gibraltaru zdaje się kie­rować dwiema podstawowymi przesłankami: zasadą samo­stanowienia w odniesieniu do jego mieszkańców oraz wolą niezadrażniania stosunków z ważnym partnerem w Unii Europejskiej (przesłanka, która w związku z brexitem skaza­na została na nieuchronną dezaktualizację) i krajem, na któ­rego wybrzeżu setki tysięcy Brytyjczyków spędzają wakacje, często już we własnych domach. Jak podnoszą Brytyjczycy, tylko dwa procent z trzydziestu trzech tysięcy mieszkań­ców Gibraltaru jest obecnie zainteresowane dzieleniem su­werenności z Hiszpanią. Dziewięćdziesiąt osiem procent osób zamieszkujących skałę i jej niewielkie okolice chce po­zostać pod panowaniem korony brytyjskiej, o czym zresztą mieli okazję wypowiedzieć się dwukrotnie podczas specjal­nych referendów niepodległościowych: w 1967 i 2002 roku.

Stosunek Londynu do Gibraltaru najlepiej chyba oddaje anegdota sprzed trzydziestu sześciu lat. Gdy w 1981 roku książę Karol i księżna Diana udali się na pokładzie królew­skiego jachtu „Britannia” w podróż poślubną na Gibraltar, w Hiszpanii rozpętała się prawdziwa histeria. Pałac królewski i gremium rządowe ostro protestowały, nazywając wycieczkę prowokacją. Wtedy królowa brytyjska Elżbieta II chwyciła za telefon i zadzwoniła do króla Juana Carlosa. Jak sama póź­niej przyznała, przekazała mu dosadnie: „It’s my yacht, my son, and my Rock” („To mój jacht, mój syn i moja skała”), co wów­czas zakończyło dyskusję. Już wcześniej, znając plany nowożeńców, hiszpańska para królewska odwołała swój udział w ślubie księcia Karola i lady Diany w Londynie. Także w następnych latach, i do dzisiaj to się nie zmieniło, wła­dze hiszpańskie wielokrotnie protestowały przeciwko wizy­tom przedstawicieli brytyjskiej rodziny królewskiej oraz rzą­du Zjednoczonego Królestwa na Gibraltarze. Nie inaczej było podczas wizyty byłego premiera Wielkiej Brytanii Davida Ca­merona na półwyspie zaledwie tydzień przed pamiętnym re­ferendum w sprawie dalszej przynależności jego kraju do Wspólnoty Europejskiej. Mimo niezwykle napiętej kampanij­nej agendy Cameron znalazł czas na to, aby odwiedzić Gi­braltar, stając się tym samym, jak ocenili to Hiszpanie, pierw­szym od czasów premiera Harolda Wilsona przywódcą brytyjskiego rządu, który po czterdziestu ośmiu latach zdecy­dował się na podobną „absolutnie zbędną prowokację”.

Co według hiszpańskiej dyplomacji doprowadziłoby do zakończenia konfliktu? Podpisanie dwustronnego porozu­mienia przewidującego unieważnienie traktatu z Utrechtu z 1713 roku, przejęcie przez Hiszpanię jurysdykcji nad pół­wyspem oraz zawarcie nowych traktatów dwustronnych za­rejestrowanych w ONZ, dotyczących wykorzystywania przez Wielką Brytanię bazy wojskowej, statusu obywateli brytyj­skich na Gibraltarze i autonomii półwyspu. Strona hiszpańska podnosi ponadto, że współpraca lokalna w kwe­stiach technicznych powinna się odbywać na szczeblu władz Gibraltaru i samorządu Andaluzji, nie zaś na linii Gibral­tar–Madryt. Londyn, rzecz jasna, pozostaje głuchy na te postulaty.

Sytuacja skomplikowała się dodatkowo już po referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Bryta­nię w 2016 roku. Wizyta Camerona obliczona była wyłącznie na użytek wewnętrzny, to znaczy brytyjski. Mieszkańców Gi­braltaru przekonywać nie było trzeba. W absolutnie przytła­czającej większości głosowali za pozostaniem we Wspólnocie (dziewięćdziesiąt pięć i dziewięćdziesiąt jeden setnych pro­cent). Przy ogromnej frekwencji (osiemdziesiąt trzy i pięć dziesiątych procent) na dwadzieścia tysięcy sto czterdzieści pięć oddanych ważnych głosów zaledwie ośmiuset dwudzie­stu trzech Gibraltarczyków uznało, że im, oraz małpom, le­piej będzie poza Unią. Niektórzy twierdzą, że w zdecydowa­nej większości byli to miejscowi Hiszpanie lub osoby mające rodzinne bądź inne koneksje z Hiszpanią – słowem ci, którzy w brexicie upatrywali szansy na powrót opuszczonego przez Londyn półwyspu do macierzy.

Istotny w kontekście zagrożeń

Tego typu rozumowanie nie jest pozbawione podstaw. Następnego dnia po referendum, w związku z nowymi geopolitycznymi okolicznościami, hi­szpański minister spraw zagranicznych zapowiedział dwu­stronne rozmowy o statusie suwerenności cypla, dodając, że „do hiszpańskiej flagi na skale jest bliżej niż kiedykolwiek wcześniej”. W odpowiedzi sformułowanej przez Fabiana Pi­cardo, premiera brytyjskiej enklawy, na którą doprawdy dłu­go czekać nie musiał, usłyszał, że Gibraltar „nigdy nie będzie hiszpański”. „Ani w części, ani w całości”. A to, że ponad dziewięćdziesiąt pięć procent Gibraltarczyków opowiedziało się za pozostaniem we Wspólnocie, nie oznacza wcale, że półwysep „zapłaci suwerennością za dostęp do jakiegokol­wiek rynku”. „To nigdy nie nastąpi”. W wymianę podobnych cytatów i przytaczanie barwnych epitetów, mających zdys­kredytować drugą stronę, można by się bawić bez końca.

Trudno orzec, czy ktoś w Walii lub na angielskiej prowin­cji w dniu głosowania nad przyszłością Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej pochylał się zatroskany nad statusem oddalonego o ponad tysiąc kilometrów Gibraltaru i losem jego „zapomnianych” mieszkańców. Prawdopodobnie nie. Co nie zmienia faktu, że brexit dolał oliwy do ognia, w zasa­dzie od trzystu lat nigdy nieugaszonego do końca i tlącego się gdzieś tam nieśmiało w zależności od siły i kierunku gi­braltarskiego wiatru. Zwłaszcza że Deklaracja Rady Europej­skiej i Komisji Europejskiej z 2018 roku jasno wskazała, iż w jego efekcie to do rządu w Madrycie należeć będzie decy­dujący głos w sprawie przyszłości półwyspu. Wyrażono to w sformułowaniach: „Gibraltar nie zostanie objęty zakre­sem stosowania przyszłych umów między UE a Wielką Bry­tanią” oraz „oddzielne umowy między UE a Wielką Brytanią w sprawie Gibraltaru będą wymagały uprzedniej zgody Hiszpanii”.

Co jednak istotne, gdy 31 stycznia 2020 roku weszło w życie tak zwane „twarde” porozumienie o wyjściu Zjedno­czonego Królestwa z Unii Europejskiej (po fiasku wynego­cjowania porozumienia „miękkiego”), Londynowi i Madry­towi udało się wypracować umowę o podtrzymaniu swobodnego tranzytu, godząc się jednocześnie na wejście Gibraltaru do strefy Schengen celem uniknięcia powstania „twardej granicy” na tamtejszej skale. Mając na uwadze po­wyżej przytoczoną argumentację oraz fakt, że Gibraltar sta­nowi naturalną granicę między Afryką a Europą i wraz z Ka­nałem Sueskim pozostaje jednym z najważniejszych wąskich gardeł w zakresie kontroli handlu morskiego na świecie, roz­wiązanie sporu o przynależność państwową tego skrawka ziemi w dającej się przewidzieć perspektywie należy uznać za niemożliwe. Zbyt rozbieżne są bowiem interesy geopoli­tyczne obu zaangażowanych w spór państw, zwłaszcza że jedno z nich nie jest już członkiem Unii Europejskiej.

Co więcej, najnowsza aktualizacja strategicznego dokumentu Dowództwa Obrony Wielkiej Brytanii zobowiązuje do inwe­stowania w Gibraltar jako jeden z „pięciu globalnych ośrod­ków”, pełniących funkcję swojego rodzaju „trampolin”, nie­zwykle istotnych w kontekście globalnych zagrożeń.

Czytaj więcej

„Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie": Władza tłumaczyć się nie musi

Jedno jest niezmienne

Ale jeszcze wcześniej, zanim sprawa brexitu została prze­sądzona, swoje trzy grosze do sporu dorzuciła piłkarska organizacja UEFA, uznając w maju 2013 roku Gibraltar za pełno­prawnego członka Unii Europejskich Związków Piłkarskich. Hiszpanów bardzo to zabolało. Decyzji, co nikogo nie dziwi, towarzyszyło zastrzeżenie, że Gibraltar nie może grać w jed­nej grupie eliminacyjnej z Hiszpanią (z dużym prawdopodo­bieństwem można założyć, że do żadnych rozgrywek dalsze­go szczebla Gibraltar przez najbliższe tysiąc lat się nie zakwalifikuje). Patrząc na tę kwestię bez emocji i z pozycji bezstronnego obserwatora, trudno Hiszpanom nie przyznać racji co do tego, że decyzja o dopuszczeniu Gibraltaru do roz­grywek w ramach UEFA jest co najmniej kontrowersyjna i na kilometr pachnie polityką. Wszak drużyna reprezentują­ca „skałę” nie ma nawet gdzie rozgrywać swoich meczów. Gdyby na cyplu wybudować pełnowymiarowe boiska piłkar­skie, na nic innego nie starczyłoby już miejsca. Swoją drogą warto przypomnieć, że w 2014 roku w swym historycznym debiucie drużyna Gibraltaru trafiła wraz z reprezentacją Polski do jednej i tej samej grupy eliminacyjnej przed Euro 2016, turniejem rozgrywanym na boiskach Francji. W dwu­meczu zainkasowała od biało-czerwonych czternaście bramek i jedną, sensacyjnie, strzeliła. A mecz „u siebie” rozgrywała w… pobliskiej Portugalii.

Jedynym, co na tej skale na krańcu Europy jest niezmien­ne, są małpy, symbol Gibraltaru. To magoty gibraltarskie, zwane też makakami berberyjskimi. Ta jedyna żyjąca w stanie wolnym, sztucznie utrzymywana przy życiu, popu­lacja małp na kontynencie europejskim dla Gibraltarczyków ma znaczenie symboliczne. Jak trafiły do Europy, nie jest do końca jasne. Mówi się, że przywieźli je Arabowie na począt­ku VIII wieku bądź Brytyjczycy po 1704 roku. Legenda głosi, że wraz z ich zniknięciem z półwyspu znikną też sami Bry­tyjczycy. A są zagrożone wyginięciem. Stąd też w czasie dru­giej wojny światowej premier Zjednoczonego Królestwa Winston Churchill zarządził wysłanie nowych osobników do drastycznie zmniejszającej się populacji magotów. Plan się powiódł. Kolonia liczy obecnie czterysta małp i jest jedną z największych atrakcji turystycznych półwyspu. Brytyjczycy robią, co mogą, by utrzymać je przy życiu. Za karmienie małp grozi kara w wysokości pięciuset funtów szterlingów. Być może jednak niektórzy Hiszpanie byliby gotowi udźwignąć ten ciężar i coś tam małpce podsunąć – najlepiej ciężko­strawnego. Wszak jak z Gibraltaru znikną małpy…

Z punktu widze­nia prawa międzynarodowego Gibraltar pozostaje teryto­rium zależnym wyłącznie od korony brytyjskiej. Hiszpania nie ma nad nim żadnej jurysdykcji. Ale dla Hiszpanów wca­le nie jest to tak oczywiste. Dla nich Gibraltar przejściowo pozostaje poza kontrolą Madrytu i przyjdzie taki czas, kiedy el Peñón „powróci” do macierzy. Nam, Polakom, Gibraltar chyba już zawsze kojarzyć się będzie z tragicznymi wydarze­niami z lipca 1943 roku, gdy w niewyjaśnionych do dziś oko­licznościach, w katastrofie lotniczej Liberatora B-24 – we­dług jednych, a w zamachu według drugich – zginął, wraz z piętnastoma innymi osobami, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych generał Władysław Sikorski.

Fragment książki Macieja Bernatowicza „Hiszpania. Fiesta dobra na wszystko”, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Muza, Warszawa 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Maciej Bernatowicz jest dyplomatą, komentatorem, z wykształcenia ekonomistą. Spędził prawie dziewięć lat w Hiszpanii, głównie w Madrycie. Niniejsze wydanie zostało uzupełnione i rozszerzone.

Nazwa „Gibraltar” sprawia, że Hiszpanom rzednie mina i dostają gęsiej skórki. Trudno ich czymś bardziej rozdrażnić. Jeśli chcesz Hiszpanowi emocjonalnie dokopać, to zejdź czym prędzej na temat Gibraltaru. Sukces murowany. Chcie­liby zapomnieć o „problemie”, ale zarazem nie mogą się po­wstrzymać od odgrzewania go co jakiś czas na nowo. Szcze­gólnie w letnim sezonie ogórkowym, kiedy media z braku laku muszą się czymś zająć. A hasło „Oddajcie nam Gibral­tar” pasuje jak ulał i przeciętny wylegujący się na plaży Hi­szpan podpisze się pod nim obiema rękami. Oczywiście naj­lepiej by było, żeby Gibraltar oddał się sam, w drodze aklamacji, przez jednomyślny wybór jego mieszkańców.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy