Nazwa „Gibraltar” sprawia, że Hiszpanom rzednie mina i dostają gęsiej skórki. Trudno ich czymś bardziej rozdrażnić. Jeśli chcesz Hiszpanowi emocjonalnie dokopać, to zejdź czym prędzej na temat Gibraltaru. Sukces murowany. Chcieliby zapomnieć o „problemie”, ale zarazem nie mogą się powstrzymać od odgrzewania go co jakiś czas na nowo. Szczególnie w letnim sezonie ogórkowym, kiedy media z braku laku muszą się czymś zająć. A hasło „Oddajcie nam Gibraltar” pasuje jak ulał i przeciętny wylegujący się na plaży Hiszpan podpisze się pod nim obiema rękami. Oczywiście najlepiej by było, żeby Gibraltar oddał się sam, w drodze aklamacji, przez jednomyślny wybór jego mieszkańców.
Nad tym niewielkim cyplem, o powierzchni sześciu i pięćdziesięciu pięciu setnych kilometra kwadratowego, góruje wysoka na blisko pięćset metrów charakterystyczna skała, przez Hiszpanów nazywana el Peñón de Gibraltar, czyli Turnią Gibraltarską. Ta skała wraz z podobną, wznoszącą się po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej, to Słupy Heraklesa, wyznaczające kres żeglugi po Morzu Śródziemnym w starożytnym świecie. Zamieszkany przez około trzydzieści trzy tysiące ludzi i cztery setki małp cypelek stanowi brytyjskie terytorium zamorskie od ponad trzystu lat, a dokładnie od kończącego wojnę o sukcesję hiszpańską (Francja i Hiszpania przeciw koalicji utworzonej przez cesarza, Anglię, Holandię, Portugalię, Sabaudię i większość księstw niemieckich – 1702–1714) pokoju w Utrechcie (1713), przekazującego Gibraltar Wielkiej Brytanii, żeby zacytować dokładne brzmienie: „na wieczność”. Jeśli pominąć sam moment podpisywania traktatu, to śmiało można stwierdzić, że Hiszpanie nigdy się z tym zapisem nie pogodzili.
Konflikt, poza nadrzędną sprawą przynależności tego terytorium, dotyczy jurysdykcji nad przesmykiem łączącym główną część półwyspu ze stałym lądem, gdzie usytuowane jest lotnisko, oraz nad otaczającymi Gibraltar wodami. A także autonomicznego statusu władz półwyspu wobec rządu w Londynie i ustanowionego na nim reżimu podatkowego (jest tajemnicą poliszynela, że jeden z najbardziej dochodowych sektorów gibraltarskiej gospodarki to zakłady bukmacherskie).
Problematyczne są i pozostają dotychczas nieuregulowane kwestie związane z lotnictwem cywilnym, kontrolą granic, wyznaczeniem jurysdykcji nad wodami terytorialnymi – chodzi głównie o wody Zatoki Gibraltarskiej w odległości półtorej mili od wybrzeża półwyspu oraz trzech mil na południe i wschód od kolonii brytyjskiej. Londyn uznaje ten obszar za swoje wody terytorialne. Madryt stoi na stanowisku, że nadal obowiązujące zapisy traktatu utrechckiego sprzed trzystu lat regulują jedynie jurysdykcję nad samą skałą i wodami na terenie portu (trzy mile morskie od brzegu), nie odnoszą się natomiast do wód okalających półwysep, do których strona hiszpańska rości sobie prawo. Z tego powodu na wodach oblewających gibraltarską skałę wciąż dochodzi do bardziej lub mniej poważnych incydentów z udziałem hiszpańskich kutrów rybackich, które zdaniem Madrytu „muszą być eskortowane” przez Guardia Civil, Gwardię Obywatelską (formację policyjno-wojskową wchodzącą w skład Fuerzas y Cuerpos de Seguridad del Estado del Reino de España, Sił i Korpusów Bezpieczeństwa Państwowego Królestwa Hiszpanii), aby mogły łowić, jak zwykli mówić Hiszpanie, tam „gdzie zawsze łowiły”.
Chcąc odepchnąć Hiszpanów od swych wybrzeży, Anglicy bronią się, budując na przykład sztuczną rafę na spornych wodach gibraltarskich lub wylewając gigantyczne podwodne bloki z betonu. Hiszpańscy rybacy podnoszą głośny i dobrze sprzedający się w mediach protest, twierdząc, że betonowe zasieki uniemożliwiają im wykonywanie pracy. W odwecie Hiszpanie organizują dodatkowe kontrole graniczne na przejściach z Gibraltarem wydłużające odprawy podróżnych – co ciekawe, nie łamiąc przy tym unijnego prawa, gdy Wielka Brytania pozostawała jeszcze w strukturach unijnych. Sprzeciwia się temu Londyn, śląc ostre noty dyplomatyczne do hiszpańskiego MSZ. I tak w kółko. Czasem groźnie, a czasem śmiesznie.