Nasz kraj był celem masywnego, agresywnego ataku przeprowadzonego przez amerykańskie i brytyjskie okręty, łodzie podwodne i samoloty bojowe. Ameryka i Brytania muszą się przygotować na to, że zapłacą za to wysoką cenę i poniosą wszystkie konsekwencje tej rażącej agresji – to oświadczenie Husseina al-Ezziego, pełniącego funkcję wiceszefa dyplomacji we władzach ruchu Huti, cytował CNN. Ale w zasadzie wszyscy przedstawiciele szyickiego ugrupowania z Jemenu brzmieli podobnie. – Nowe uderzenia spotkają się ze zdecydowaną, silną i efektywną odpowiedzią – zapowiadał choćby inny z rzeczników rebeliantów Nasruddin Amer na antenie stacji Al-Dżazira.
Formalnie rzecz biorąc, jemeńscy rebelianci utrzymują, że ich rajdy na statki przecinające Morze Czerowne w drodze do Kanału Sueskiego mają na celu powstrzymanie potencjalnych dostaw dla Izraela. To miałoby być wkładem Huti we wsparcie Palestyńczyków ze Strefy Gazy. W rzeczywistości wygląda jednak na to, że Jemeńczycy chcą sparaliżować ruch na tych wodach, wychodząc z założenia, że zaburzenie szlaków globalnego handlu odbije się bolesną czkawką całemu Zachodowi – postrzeganemu, rzecz jasna, jako sojusznik Izraela. A że przy okazji, jak w zeszłym tygodniu, oberwie się tankowcowi z rosyjską (a Kreml jest pośrednio aliantem Huti) ropą, to już należy traktować jako „skutki uboczne”.
Najbliższe tygodnie, a może nawet dni, mogą przynieść odpowiedź na pytanie, jak rozwinie się sytuacja w tej części Bliskiego Wschodu. W sobotę 13 stycznia prezydent Joe Biden ujawnił reporterom, że Biały Dom wysłał w tej sprawie jakiś rodzaj wiadomości do rządzących Iranem ajatollahów (postrzeganych jako mentorzy i sponsorzy Huti). Może ona zawierać rodzaj ultimatum lub wyliczenia potencjalnych strat, jakie Teheran poniesie wskutek eskalacji konfliktu. Ale tu żadnej pewności nie ma. – Dostarczyliśmy ją prywatnymi kanałami – dorzucił tylko Biden.
Skłonienie Irańczyków do zaprzestania wspierania jemeńskich rebeliantów – albo wpłynięcia na nich, by zarzucili swoją kampanię nękania statków płynących przez wody Morza Czerwonego – może być jednak trudne. Po pierwsze, Teheran nigdy nie tworzył grup, które wspiera: tak palestyński Hamas, jak i libański Hezbollah czy jemeńscy Huti to organizacje, które rodziły się wskutek oddolnych potrzeb lokalnych społeczności, a Irańczycy tylko obejmowali nad nimi patronat. Po drugie, występowanie w imieniu dyskryminowanych czy prześladowanych grup – zwłaszcza pobratymców z szyickiego odłamu islamu – jest jednym z filarów ideologii rewolucji islamskiej z 1979 r. i przez kilkadziesiąt lat Teheran starał się udowadniać, że traktuje ten element serio. Po trzecie wreszcie, przełożenie na lokalnych graczy – jak Hezbollah, Huti czy niemała garść partii politycznych w Iraku – jest nie lada argumentem w zabezpieczaniu samego Iranu przed próbami siłowej zmiany reżimu: w obliczu pogróżek Teheran zawsze może zagrozić podpaleniem całego regionu. A mało kto nadaje się na podpalacza tak dobrze jak Huti.
Czytaj więcej
Rok po śmierci Mahsy Amini komitet noblowski wymierzył reżimowi policzek: Pokojową Nagrodę Nobla otrzymała ikona irańskiego feminizmu Narges Mohammadi. Ale to nie uratuje buntowniczek przed zemstą szykowaną właśnie przez władze w Teheranie.