I niewielu zwraca uwagę na fakt, że Rymkiewicz stosuje barokowe koncepty, że jego piętnowanie „gorszych Polaków" wpisuje się w tradycję staropolskiego pisania z ks. Baką jako ostatnim ogniwem długiego łańcucha, że w zasadzie nie jest zwolennikiem żadnej konkretnej partii.
W ostatnim wywiadzie ze stycznia tego roku udzielonym Joannie Lichockiej przyznał: „Jestem pewien, że wielu Polaków, którzy głosowali w październiku na PiS, nie zgadza się z programem tej partii; nie zgadza się na jej prawicowość albo na jej lewicowość; albo trochę się zgadza, trochę nie. Ja też trochę się zgadzam, trochę nie zgadzam. Głosowaliśmy na to ugrupowanie, ponieważ obiecało nam, że uratuje Polskę. Niechże więc ją teraz ratuje – trzymamy pana za słowo, drogi panie Jarosławie [...]".
Oponenci poety z Milanówka widzą tu jednak coś zupełnie innego, mianowicie: „Utwierdzanie narodowych mitologii, osadzanie naszej zbiorowej tożsamości w tradycjach martyrologicznych, gloryfikacja nie tylko cierpienia, ale także przemocy, wykluczanie ze wspólnoty wszystkich inaczej myślących i czujących prowadzi do wizji Polski nacjonalistycznej i ksenofobicznej". Tak napisały Beata Stasińska i Kinga Dunin, dystansując się od zeszłorocznej decyzji jury z Łodzi przyznającej Rymkiewiczowi Nagrodę im. Juliana Tuwima.
I jeszcze: „[...] Jednak w sytuacji, gdy w Polsce narastają tendencje nacjonalistyczne i antydemokratyczne, nie możemy się pod tą decyzją podpisać. Literaturę traktujemy poważnie we wszystkich jej wymiarach". Jakub Żulczyk, pisarz, którego z PiS czy w ogóle z prawicą nic zgoła nie łączy, w mediach społecznościowych skomentował rzecz następująco: „Traktujcie dalej, tylko pilnujcie, żeby się przy tym nie z...ć".
Skoro padło już słowo „tupolew", wypada zatrzymać się przy zjawisku „poezji smoleńskiej", która również musi być postrzegana jako zjawisko służebne, jako reakcja na wielką tragedię, która rozegrała się 10 kwietnia 2010 r., a także wyraz gorących politycznych emocji. Wiersze o Smoleńsku napisało wielu poetów (m.in. Krzysztof Koehler, Jacek Trznadel, Leszek Długosz), dla wielu z nich katastrofa stanowiła nawet przewartościowanie własnego pisania.
Roman Misiewicz, redaktor „Nowej Okolicy Poetów", wyznawał: „Liryczne opisywanie świata czy tworzenie własnego poetyckiego kosmosu po Smoleńsku straciło dla mnie sens. Nie po Auschwitz, nie po Katyniu, lecz po Smoleńsku właśnie. Dlaczego tak? Bo to Smoleńsk, a nie Srebrenica czy Buchenwald, otworzył moje oczy i uszy".
Równie radykalny był gdański twórca Wojciech Wencel, który z kolei stwierdził, że tragedia smoleńska stała się najważniejszym wydarzeniem w całym jego życiu. Za deklaracjami poszły wiersze. Wencel w utworze „Czterdzieści i cztery" epatował patosem:
Polsko w ciemnościach porodu
nie jesteś Chrystusem narodów
jesteś Jonaszem w brzuchu wielkiej ryby
pójdź ach pójdź do swojej Niniwy
Ten, przyznajmy, dla wielu nieznośny i świętoszkowaty ton wpisuje się jednak, jak twierdzi Maciej Urbanowski, w szerszy kontekst poezji narodowej i tak powinien być odczytywany: „Co jest powodem, że akurat poezja tak chętnie, szybko i często świetnie zareagowała na Smoleńsk? Poza sprawami oczywistymi, to jest, że poeci zawsze szybciej reagują na takie wydarzenia, może też istotna wydaje się tutaj trwałość, żywotność etosu obywatelskiego naszej liryki, który w zasadzie nie został nigdy odrzucony. Także sławetne tezy o zmierzchu romantycznego paradygmatu po roku 1989 jakoś się nie sprawdziły w przypadku liryki polskiej. Wzorzec wypracowany przez poetów, takich jak Herbert, Hemar, Lechoń czy Wierzyński, okazał się żywy. Patronują oni wielu wierszom smoleńskim". Dotykając tego tematu, w utworze „A imię jego" kropkę nad i postawił Grzegorz Łatuszyński:
Zdarzyła się smoleńska tragedia i trwa
A jedni nad nią tańczą, inni znów płaczą.
I ludzkie drzazgi lecą, gdzie się rąbie drwa.
Czuwamy
Z nadzieją w sercu i rozpaczą.
Co zresztą ciekawe, w przypadku Wencla czy Przemysława Dakowicza cezura 2010 roku była też swoistym wzbogaceniem tematyki ich wierszy. O ile wcześniej Polskę i jej historię omijano tu raczej bardzo szerokim łukiem, koncentrując się na egzystencjalnych i religijnych doświadczeniach „chorej duszy" oraz lamencie nad utraconą niewinnością, o tyle na przykład w tomie „De profundis" Wencla znalazły się wiersze traktujące o Kresach, Powstaniu Warszawskim, ludobójstwie na Wołyniu, kazamatach UB.
Dakowicz jest natomiast autorem tomu „Łączka" poświęconego Żołnierzom Wyklętym, którymi – co przyznawał, choć nie wprost – wcześniej niespecjalnie się interesował: „[...] w polu mojej świadomości – wcześniej czy później – musieli się pojawić. W pewnym sensie zawsze tam byli – jako dalekie, pierwotne źródło fundamentalnego pytania o Polskę, o to, dlaczego jest taka właśnie, jaka jest – labilna, niepewna własnej tożsamości, zrzekająca się odpowiedzialności za samą siebie, cierpiąca na amnezję, afatyczna. Fakt, że mogłem napisać tomik „Łączka", traktuję jako łaskę. Nie zasłużyłem na nią, ale to jest właśnie cała tajemnica łaski. Dotknąłem poezji jako przestrzeni spotkania, obcowania ze zmarłymi. Oni mówili, ja słuchałem".
W ten prawdziwy wysyp poezji smoleńskiej, historycznej i patriotycznej niespodziewanie, niczym meteoryt tunguski, wbił się wiersz Adama Zagajewskiego, poety klasycznego już i klasycyzującego, którego wysoki diapazon, jak się wydawało, skutecznie uniemożliwiał tknięcie obmierzłej polityki. Jak się okazało, tylko do czasu.
Utwór zatytułowany „Kilka rad dla nowego rządu" został opublikowany w „Gazecie Wyborczej" z 16 stycznia tego roku. Twórca, wielokrotnie wymieniany jako nasz kandydat do Literackiej Nagrody Nobla, od lat eksplorował rejony metafizyczne, z naciskiem na tzw. metafizykę bez Boga, w której podmiot liryczny przeczuwa nieskończoność czy wieczność, kontemplując na przykład imię starożytnej dziewczynki Erinny z Telos.
W tym kontekście wiersz poświęcony rządowi Beaty Szydło na pewno był szokiem dla wszystkich czytelników wysmakowanej poezji Zagajewskiego. Ale czy na pewno dla wszystkich? Wspomniany Jarosław Klejnocki, wytrawny znawca poezji autora „Płótna" i autor monografii „Bez utopii? Rzecz o poezji Adama Zagajewskiego", raczej zaskoczony nie był: „Adam Zagajewski wywodzi się z Nowej Fali, która na przełomie lat 60. i 70. XX wieku często drapieżnie reagowała i krytykowała, na ile oczywiście pozwalała cenzura, ówczesną rzeczywistość społeczno-polityczną, żeby przypomnieć dwa słynne utwory samego Zagajewskiego »Filozofowie« czy »Epikur z mojej klatki schodowej«.
Ale też Zagajewski raczej nie sięgał po sarkastyczno-ironiczną satyrę polityczną, jak tutaj, co ów efekt zaskoczenia może u wielu czytelników potęgować". Ale dlaczego akurat sformowanie rządu Szydło wyzwoliło u poety natchnienie, a nie dajmy na to reformy Balcerowicza czy bliższa nam w czasie afera taśmowa? Trudno powiedzieć.
A może ktoś Zagajewskiego namówił? A może to wściekłość, bo w tym rządzie nie zasiadają już kolesie z Unii Wolności? Chciał poeta z Krakowa w polemiczno-poetyckim zaangażowaniu doszlusować do Herberta i Rymkiewicza? Dużo tu pytań, gdyż autor nie ujawnił dotąd swej motywacji. Zatem ironizuje Adam Zagajewski:
[...]
Większość dziennikarzy powinno się wysłać
na Madagaskar.
Natomiast Węgry trzeba delikatnie ująć w szczypce
i wsunąć na mapie między Polskę i Niemcy.
A potem, kiedy już ucichnie reakcja międzynarodowej
masonerii, niepostrzeżenie włożyć Niemcy
między Hiszpanię i Portugalię.
Rząd nie powinien dziś mieć nadmiernych skrupułów.
[...]
Pozostawiając ocenę celności satyry i siły ironii czytelnikom, warto zatrzymać się przy przywołanym przez Zagajewskiego wątku masońskim. Tu użytym jako obraz lęków i uprzedzeń właściwych polskiemu Ciemnogrodowi. Ale przecież w 2014 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie oglądaliśmy wystawę „Masoneria. Pro publico bono" i Polacy, w tym wyborcy partii Szydło, dowiedzieli się z niej, że masoni naprawdę byli, są i będą. Że mają swoją przeszłość i swoje jasno określone cele, nie są w żadnym razie wymysłem „radyjka z Torunia".
A kiedy równo rok temu po paryskich ulicach maszerował pochód po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo", wśród manifestantów widzieliśmy również członków Wielkiego Wschodu Francji w kapiących od ozdób lożowych strojach.
Bać się już zatem chyba nie ma czego, a uprzedzenia – jak śpiewa Muniek Staszczyk – „wyrzucamy w kąt". Trzeba po prostu dalej żyć i z Rymkiewiczem, i z Zagajewskim, i z innymi. I wołać: „Jak dobrze, że są!". Żyjmy więc, czekając na kolejne „zaangażowane wiersze" powstające po obu stronach barykady. W obu „Polskach", na których sklejenie dziś raczej się nie zanosi.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95