26 czerwca 1940 roku ambasador Rumunii w Moskwie, Gheorghe Davidescu, zjadł właśnie kolację i przygotowywał się do snu, kiedy zadzwonił telefon. Minister spraw zagranicznych w rządzie Stalina, Wiaczesław Mołotow, polecił mu natychmiast stawić się na rozmowę. Davidescu zaprotestował, tłumacząc się późną porą, i zaproponował odłożenie wizyty do jutra. Nie – odrzekł Mołotow. – Sprawa jest tak pilna, że muszą omówić ją teraz. Potem odłożył słuchawkę.
Po przybyciu na Kreml Davidescu został wprowadzony do wysoko sklepionej sali recepcyjnej, gdzie Mołotow żywo go przywitał i wręczył mu jakiś maszynopis. Było to tylko kilka akapitów zapisanych grubym czarnym drukiem. Związek Sowiecki żądał niezwłocznego „zwrotu” Besarabii oraz oddania sąsiedniego rumuńskiego regionu, północnej Bukowiny – leżących przy granicy z Ukrainą malowniczych terenów z leśnymi dolinami i wzgórzami porośniętymi buczyną. Bukowina nigdy nie należała do Związku Sowieckiego, ale Stalin uznał, że są to „procenty” od „dwudziestoletniej dzierżawy”, i domagał się natychmiastowego przekazania obu terytoriów. Stanowiły one oczywiście integralną część Wielkiej Rumunii, a ich utrata zniweczyłaby marzenie spełnione po I wojnie światowej. Nieprzypadkowo sowieckie ultimatum pojawiło się zaledwie cztery dni po upadku Francji, w której Rumunia utraciła najpewniejszego gwaranta nienaruszalności swoich granic.
Przerażony Davidescu jeszcze raz przeczytał notę. Była do niej dołączona maleńka mapka, na której sporne obszary zaznaczono nienaostrzoną czerwoną kredką, jakby dziecięcą ręką. Gruba kreska odpowiadała szerokości 10 kilometrów, zasłaniała całe miasta i wioski. Trudno było się zorientować, co Stalin chce zagarnąć, a co pozwala zachować Rumunii. Nie ma czasu na zwłokę – ponaglał Mołotow. Bukareszt musi odpowiedzieć w ciągu 24 godzin. Jeśli tego nie zrobi, wkroczy armia Stalina i odbierze obydwa regiony, a przy okazji zginie wielu Rumunów.
Davidescu wrócił do ambasady o północy z zamiarem natychmiastowego wysłania do Bukaresztu depeszy z treścią ultimatum. Okazało się jednak, że nie działają linie telefoniczne, i aż do drugiej w nocy nie można było przekazać żadnej wiadomości. Ambasador dołączył notatkę z poleceniem, by niezwłocznie obudzić i poinformować króla, lecz dalsze problemy techniczne opóźniły wiadomość o kolejne cztery godziny.
Czytaj więcej
Ostatnio pochłaniam wiersze Uty Przyboś z tomu „Jakoby”. Opowiadają o odchodzeniu, śmierci, utracie. Wspaniale wpisują się w jesienny klimat. A dla podniesienia ducha czytam książkę o włóczędze przez Europę w 1924 r. pewnego Brytyjczyka.