Od zakończenia meczu Flamurtari Wlora – FK Bylis minęło już całkiem sporo czasu, ale członkowie sztabu szkoleniowego gości wciąż nie mogą spokojnie zejść z boiska. Ilekroć próbują pokonać niewielki odcinek między ławką rezerwowych a tunelem prowadzącym do szatni, w ich stronę z trybuny głównej lecą rozmaite przedmioty. Grupka najbardziej zagorzałych sympatyków gospodarzy „ostrzeliwuje” przejście czym popadnie, wykrzykując swoją frustrację po porażce. Policjanci nie reagują. Sprawiają wrażenie, jakby sami też chętnie gościom dołożyli, ale powaga pełnionej funkcji nie pozwala im posunąć się aż tak daleko. Goście schodzą w końcu do szatni, ale przed stadionem jeszcze długo jest gorąco.
Gorąco było zresztą przez cały mecz. Dosłownie i w przenośni. Palące na południu Albanii popołudniowe, wrześniowe słońce nie zachęcało wprawdzie do podkręcania tempa gry, ale szczelnie wypełniona kibicami trybuna główna co rusz reagowała żywiołowo na to, co działo się na boisku.
Jeśli przed meczem ktoś uważał, że ludzie wnoszą ze sobą na stadion po kilka butelek napojów, by dbać o odpowiednie nawodnienie organizmów, to szybko zrozumiał, w jak wielkim był błędzie. Każda wątpliwa decyzja sędziego, każda reakcja ławki rezerwowych gości od razu spotykała się z falą lecących w ich stronę butelkowych pocisków. Zwłaszcza że mający spore aspiracje gospodarze grali słabo, z każdą minutą gorzej, by wreszcie zasłużenie przegrać 0:1.
Czytaj więcej
50 lat temu w wyniku zamachu terrorystycznego w trakcie igrzysk olimpijskich w Monachium zginęło jedenastu reprezentantów Izraela. Byli wśród nich także polscy Żydzi, ale w Polsce zaczyna się o tym mówić dopiero teraz.
Nie mogliśmy w to uwierzyć
Wlora położona nad zatoką oddzielającą Morze Adriatyckie od Jońskiego zachwyca krajobrazem. Na nadmorskim deptaku wysadzanym wysokimi palmami, turysta nieświadomy tego, gdzie jest, mógłby bez problemu uwierzyć, że to amerykańskie Miami.