Wybory tuż-tuż, nic dziwnego, że takie głosy słychać coraz częściej. Co się dziwić, jeśli nawet bardzo ważni politycy głównej partii opozycyjnej – w zupełnie nieoficjalnych rozmowach przy piwie – nie wierzą, że coś się zmieni. Bo najpierw musiałbyś ludzi zmienić, tłumaczą. Większe miasta mamy za sobą, tu ludzie myślą inaczej, ale prowincja? Przecież tam tylko państwowa telewizja i radio, czysta propaganda.
Tu, w Zimbabwe, szanse na realną zmianę są iluzoryczne, co przyznaje niechętnie nawet Charles, bardzo ważny sztabowiec głównego kandydata opozycji na prezydenta Nelsona Chamisy. Siedzimy nad piwem Zambezi, bodaj najgorszym, jakie zdarzyło mi się w życiu pić, a on klaruje. Policja rozpędza nasze spotkania, rządząca ZANU ma wszystkie zasoby państwa, no i wmawia ludziom, że jak wygramy, to zabierzemy im to, co mają, że po naszym zwycięstwie będą zamieszki, wojna w zasadzie.