Rzecz dzieje się w Południowej Afryce, nad Atlantykiem, w połowie drogi między Kapsztadem a Namibią. Szwagier, a w zasadzie przyszły szwagier Jana, studiujący wówczas winiarstwo, zaczął opowiadać o najnowszej modzie na wina z chłodnego klimatu. Młodego Jana – Afrykanerzy też tak mają na imię – to zafascynowało, wybrał identyczne studia, i dalejże przekonywać ojca farmera, że trzeba się zająć winem.
Łatwo powiedzieć, ale choć to tylko 100 kilometrów od żyznego Swartlandu, to klimat zupełnie inny. Nie pada. Średnie opady w Polsce wynoszą od 350 do 900 milimetrów rocznie, w Burgundii, ojczyźnie kultowych win – 750 milimetrów, a w Doringbaai to 45 milimetrów, obok jest niewiele więcej. A jakby tego było mało, to pada wyłącznie zimą, czyli w czasie dla winorośli martwym. Inny powiedziałby: z naturą nie wygrasz. Ale nie Jan Van Zyl, który zaczął swą winnicę nawadniać. I ma 10 hektarów nad samiutkim oceanem. Od plaży oddziela go droga, do brzegu ma raptem 100, 200 metrów, a winnicę ulokował na terenie starej latarni morskiej. No już bliżej oceanu się nie da. Fryer’s Cove ma trzy linie swych win. Najtańsza to Doring Bay – bardzo przyjazne, codzienne, zwłaszcza Pinot Noir Rose 2022, o pięknym wcale nie landrynkowym bukiecie. Grona do tych win kupują od innych farmerów, co jest stałą praktyką w RPA. Podobnie z drugą linią – Fryer’s Cove, choć to oczko wyżej (najlepszy wydał mi się Grenache Cinsault 2022), ale wciąż to nie są te wina znad samiutkiego oceanu. Te powstają pod marką Bamboes Bay i już wkrótce dołączy do nich pinot noir, jednak flagowe pozostanie i tak sauvignon blanc.