Jak Bob Dylan pokonał piratów

Bootleg, czyli nielegalne nagrania gwiazd, to od lat mroczny przedmiot pożądania fanów i pirackich wydawców. Kiedyś wychodziły na winylach, teraz gwiazdy walczą z nimi w sieci.

Publikacja: 27.01.2023 10:00

Bob Dylan jest jednym z najczęściej bootlegowanych artystów

Bob Dylan jest jednym z najczęściej bootlegowanych artystów

Foto: Fred TANNEAU/AFP

Nazwa bootleg pojawiła się w czasach amerykańskiej prohibicji w latach 20. i 30. minionego wieku, kiedy władze zakazały produkcji alkoholu, zaś konsumenci ten zakaz naruszali, korzystając z nielegalnych rozlewni i barów. Bootlegiem nazywano wtedy piersiówki napełniane nielegalnym alkoholem, a ukrywane za cholewkami butów. Potem słowo nasycało się kolejnymi znaczeniami powiązanymi z nielegalnymi bądź zakazanymi produktami, aż w końcu objęło również nagrania fonograficzne, gdy eksplozja rock and rolla na przełomie lat 50. i 60. sprawiła, że muzyka stała się dla kolejnych młodych generacji niezbędnym elementem życia.

O bootlegach sporo mógłby powiedzieć pierwszy literacki noblista pośród muzyków, czyli Bob Dylan. Na 27 lutego zaplanował premierę swojego kolejnego „legalnego bootlegu” związanego z przełomową, nagrodzoną trzema statuetkami Grammy, sesją płytową „Time Out Of Mind” z 1997 r.

Amerykański bard od początku był mistrzem paradoksów i w odsłonie fonograficznej części jego kariery nie mogło być inaczej. Dylan od początku najskuteczniej, najbardziej świadomie pośród gwiazd muzyki pop monetyzował swoją karierę. Zanim jeszcze prawnicy i menedżerowie The Beatles i The Rolling Stones zrobili wiele, by artyści nie otrzymywali tantiem, jakie mogliby uzyskać za pisanie tekstów, komponowanie muzyki oraz ich wykonanie i nagranie – Dylan podpisał z firmą Columbia umowę, która dawała mu tantiemy autorskie i kompozytorskie z każdej piosenki na płycie. Zachował się jak rasowy pisarz, artysta. Chciał mieć kontrolę nie tylko nad formą publikowanych nagrań, ale i przychodami, jakie się z nimi wiążą. Ta polityka okazała się skuteczna, ponieważ według różnych szacunków w ostatnich latach co roku wpływało na konto barda około 15 mln dol. tantiem.

Jak wiadomo, każda akcja prowokuje reakcję, dlatego Dylan dbał o kontrolę nad swoją muzyką, ale pierwszy głośny rockowy bootleg wydany w lipcu 1969 r. zawierał właśnie jego utwory. Na pirackiej płycie „Great White Wonder” znalazły się nagrania z grudnia 1961 r. z hotelu w Minnesocie, piosenki z sesji studyjnych, z występu na żywo w programie „The Johnny Cash Show”, przede wszystkim zaś z prób z muzykami The Band w 1967 r.

Do końca nie wiadomo, jaki cel finansowy stawiali sobie piraccy wydawcy z wytwórni Trademark of Quality label w Los Angeles, którzy nazywali się Ken i Dub, ale gdy płyta zaczęła być grana przez stacje radiowe zachodniego wybrzeża Ameryki, zgarniali gigantyczne pieniądze, nie musząc płacić żadnych tantiem. Później jeden z piratów przyłapany na złym uczynku w latach 70. starał się tonować wieści o kokosowych zarobkach, przekonując, że drukował kilka tysięcy płyt, które za dolara lub półtora odsprzedawał hurtownikom.

Czytaj więcej

Marek Dutkiewicz. W życiu ważny jest przypadek

Piękna mistyfikacja

Ponieważ walka z piratami na początku bywa beznadziejna, wymaga mnóstwo czasu oraz wydatków na prawników i policję – finał był taki, że to, co Dylan uważał za najwartościowsze na bootlegu, czyli sesję z The Band, sam opublikował w 1975 r. pod tytułem „The Basement Tapes” jako swój oficjalny 16. dyskograficzny album. Już rok wcześniej, aby wyprzedzić pirackich wydawców, wydał zapis swoich koncertów pod tytułem „Before the Flood”. Tytuł był aluzją do powodzi bootlegów.

Koncerty najłatwiej było bootlegować. Wystarczył nieuczciwy operator konsolety lub wniesiony nielegalnie magnetofon, które trafiły do masowego użytku w latach 70. Jakość tych nagrań pozostawiał więc często wiele do życzenia. Ostatecznie w 1991 r. Bob Dylan w spektakularny sposób rozpoczął porządkowanie swojego dorobku, wydając pierwsze wydawnictwo pod tytułem „The Bootleg Series”. Jego założeniem było nie tylko zarobienie na tym, co jest obecne w chaotycznej formie na pirackim rynku, ale też wprowadzenie fanów i kolekcjonerów w tajniki powstania nagrań i ich ewolucji. Oczywiście największymi perłami były kompozycje nigdy wcześniej niepublikowane.

Już pierwszy album z serii oficjalnych bootlegów odniósł sukces komercyjny, tylko w Stanach Zjednoczonych sprzedając się w pół milionie egzemplarzy. Kolejnym zawdzięczamy m.in. autoryzowane premiery legendarnych zapisów, jak choćby pierwszych elektrycznych koncertów barda w Wielkiej Brytanii z 1966 r., kiedy jeden ze słuchaczy okrzyknął go „Judaszem”, bo zdaniem fana Dylan zdradził folk dla rock and rolla. Ważne były nagrania koncertowe „The Rolling Thunder Revue”, które obrodziły też dokumentem Martina Scorsese w Netfliksie czy sesje z Johnnym Cashem. Najnowszy oficjalny bootleg Dylana to zbiór utworów, które powstały podczas sesji do albumu „Time Out of Mind”. Będzie 17. w serii, a można się z niego spodziewać dużych pieniędzy, ponieważ poza podstawowym wydaniem w formie płyty kompaktowej przyniesie też edycję z dziesięcioma winylami. Wersja tańsza z czterema kosztuje na świecie nieco ponad sto euro.

Rewersem sprawy bootlegu „Great White Wonder” Dylana była mistyfikacja dziennikarzy wpływowego amerykańskiego magazynu „Rolling Stone”. W październiku 1969 r. opublikowali recenzję, której celem było ujawnienie wyjątkowej sesji czołowych postaci rock and rolla, czyli Boba Dylana, Micka Jaggera, George’a Harrisona, Johna Lennona i Paula McCartneya, zatytułowanej „Masked Marauders”. Koncept gwiazd miał polegać na tym, że muzycy nie pokazali się na okładce, gdzie opublikowano zdjęcie tajemniczej kobiety, i nie ujawnili się również w opisach utworów. Pewną sugestię co do charakteru informacji mógł stanowić nieznany wcześniej z łamów magazynu podpis recenzenta, czyli TM Christian, w tym samym czasie wszedł bowiem na ekrany film z udziałem Petera Sellersa i Ringo Starra „The Magic Christian”. Dlaczego mówimy o mistyfikacji? Ponieważ „Rolling Stone” sparodiował swoją recenzją silny wówczas trend tworzenia supergrup – m.in. Crosby, Stills, Nash & Young czy Blind Faith. Cała intryga nie byłaby przekonująca, gdyby nie poparto ją płytą. Do realizacji nagrań utrzymanych w stylistyce Beatlesów, Jaggera i Dylana zatrudniono zespół mniej znanych muzyków, którzy dobrze wywiązali się ze swojego zadania.

Sprawa stała się poważna, gdy piosenki nadawały te same stacje radiowe, które wcześniej nagłośniły bootleg Dylana, zaś fani zaczęli dopytywać o album menedżerów muzyków, a był to czas, co zapowiadały amerykańskie media, gdy nielegalni wydawcy i ich pirackie płyty zmuszały oficjalnych wydawców do większej aktywności, po to by nie ukrywali muzycznych perełek w swoich archiwach, tylko dzielili się nimi z fanami.

Gdy będący jeszcze w szeregach The Beatles John Lennon wraz ze swoim nowym zespołem Plastic Ono Band, w szeregach którego był m.in. Eric Clapton, wystąpił w Toronto we wrześniu 1969 r. – koncert od razu ukazał się na bootlegu. Chcąc nie chcąc, oficjalny wydawca Lennona, czyli firma Apple, po kilku tygodniach zdecydował się na premierę oficjalnego albumu „Live Peace in Toronto”. Między innymi dlatego legalne firmy postanowiły zarobić na mistyfikacji związanej z „Masked Marauders”, a konkurencję o prawa do nagrań wygrał Warner, wykładając na stół zaliczkę w wysokości 15 000 dolarów. Płyta miała nie najgorsze notowania i znalazła się na 114. miejscu amerykańskiego „Billboardu”. Sprawa wróciła w 2001 r., gdy zremasterowany album ukazał się w kolekcjonerskiej serii.

Tymczasem na przełomie lat 60. i 70., im większa była sprzedaż płyt rockowych gwiazd – tym więcej było bootlegów. Artyści i wydawcy ratowali się, jak mogli.

Największe problemy mieli The Beatles, ponieważ nagrania z sesji „Get Back” z początku 1969 r. nie dość, że zawierały niedokończone nagrania, to jeszcze w niektórych wersjach bootlegów wzbogacone były zapisami kłótni pomiędzy Paulem McCartneyem i George’em Harrisonem. Ze zrozumiałych względów oficjalne wydanie takiego materiału było szczególnie trudne i musiało upłynąć kilka dekad, by muzycy lub ich spadkobiercy zdecydowali się opublikować kontrowersyjne, ale przecież intrygujące dla fanów zapisy w filmowym dokumencie Petera Jacksona pod szyldem Disneya oraz na towarzyszących im płytach. Jak bardzo skomplikowana była ta sprawa, niech świadczy fakt, że pierwsze oficjalne bootlegi pod nazwą „Anthology” Beatlesi i ich spadkobiercy zaczęli publikować w 1995 r.

Swoje perypetie z bootlegami mieli Stonesi. Kiedy nielegalnie wydane koncerty zespołu z listopada 1969 r. odniosły wielki sukces pod tytułem „LIVEr Than You’ll Ever Be” – grupa wydała podobną, lecz legalną płytę „Get Yer Ya-Ya's Out!” niespełna rok później. Piratowani szczególnie byli Led Zeppelin, Pink Floyd czy Deep Purple. Cenione były zwłaszcza te płyty, które przynosiły nieznane jeszcze przedpremierowe wersje nagrań. Fani mieli niepowtarzalną pamiątkę z koncertów lub poznawali nowe kompozycje. Artyści nie mieli powodów do radości, ponieważ tracili tantiemy, a na rynek trafiały próbne, niedoskonałe wersje kompozycji, do tego w fatalnej wersji dźwiękowej.

W jedną z największych bootlegów afer na własne życzenie wpakował się Prince. Tuż przed Bożym Narodzeniem w 1987 r. zamierzał zrobić fanom świąteczną niespodziankę i wydać bez zapowiedzi, bez tytułu płytę z całkowicie czarną okładką. Kryzys w życiu artysty, podobno wywołany jednym z narkotyków, wprowadził go w depresyjny nastrój, myśli o śmierci nie dawały spokoju, a gwiazda nie chciała, by zapamiętana została jako twórca płyty pełnej wściekłości i goryczy. Z tego powodu Prince zażądał od Warnera zniszczenia już wyprodukowanego pół miliona egzemplarzy. Nie nad wszystkim można było jednak zapanować i „Black Album” Prince’a stał się bootlegową legendą.

Czytaj więcej

Kiedy milczenie pacyfistów staje się kompromitacją

Klasycy bootlegów

Często presję na muzykach wywierają zmiany prawa. Miesiąc temu skłóceni muzycy Pink Floyd, bez fanfar, po cichu, udostępnili w platformach cyfrowych 18 koncertów z okresu „Dark Side of the Moon”. Zapisy robią wrażenie przechwyconych bootlegów, można usłyszeć m.in. trzask winylowej płyty, różnią się znacznie pod względem dźwięku i jakości muzycznej, niektóre są niekompletne, zdarza się, że muzycy fałszują bądź śpiewają wstępne wersje tekstów. Generalnie jednak nagrania przedstawiają fascynujący proces pracy nad sztandarowym albumem zespołu.

Bezpośrednim powodem publikacji jest niejasno zdefiniowane prawo Unii Europejskiej, które zmusza artystów, by potwierdzali swoje prawa do nagrań w pięć dekad po premierze, pod groźbą ich utraty. Jak pisze „The Variety”, właśnie to zmusiło Boba Dylana do publikacji „Copyright Collections” w niewielkich nakładach. Stonesi na 24 godziny udostępnili na YouTubie 75 nagrań koncertowych i studyjnych z późnych lat 60., zaś Beatlesi opublikowali „Bootleg Recordings 1963”, ale tylko w iTunes. To 59 piosenek, głównie z sesji radiowych lub nagrań studyjnych, które wcześniej nie zostały uznane za wystarczająco dobre, by znaleźć się na płytach.

Bolączki związane z prawem własności intelektualnej, jak to dziś nazywamy, były znane najwybitniejszym artystom, dziś uważanym za klasyków. Jan Sebastian Bach czy nawet jeszcze Ludwig van Beethoven mogli liczyć wyłącznie na jednorazowe honorarium za dzieło, a jak pisze Orlando Figes w znakomitej książce „Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury” (Wielka Litera, 2021), w sytuacji mniej uznanych artystów patron lub mecenas mieli prawo ingerować w utwór i dyktować warunki jego powstania.

Podobnie traktowali autorów i kompozytorów szefowie teatrów i oper. Skutek był taki, że inkasując jednorazowo honorarium za dzieło w jednej operze, nawet najwybitniejsi kompozytorzy sami siebie piratowali i bootlegowali, przeklejając części swoich wcześniejszych dzieł do partytur kolejnych premier w innych miastach. Tak działali na dość chaotycznym i zmiennym włoskim rynku m.in. Gioacchino Rossini, tworząc w ciągu roku nawet 16 oper – rzecz jasna nie do końca oryginalnych. Gaetano Donizettiego na produkcji takich operowych autobootlegów przyłapano i poddano publicznej krytyce, chociaż neapolitański kontrakt mistrza na stworzenie 12 oper w trzy lata nie zakładał ich pełnej oryginalności.

Tylko kompozytorzy francuscy lub tworzący po francusku we Francji byli od końca XVIII w. chronieni ówczesnym prawem autorskim i mogli liczyć na tantiemy za spektakle. Ci zaś, którzy takiej ochrony w innych krajach nie posiadali, okradali lokalnych wydawców, sprzedając prawa do wystawienia utworów w innych regionach lub państwach.

Dopiero rozwój kolei uniemożliwił ten proceder, a jednocześnie dał szansę na otrzymywanie tantiem. Możliwość łatwego dotarcia do innych ośrodków operowych utrudniała praktykę wklejania starych oper do nowych – szalbierstwo mogło być bowiem łatwiej odkryte. Jednocześnie dyrektorzy teatrów muzycznych mogący liczyć dzięki kolejom na większy dopływ publiczności zarówno krajowej, jak i zagranicznej, również pod presją nowych rozwiązań prawnych, zgadzali się płacić tantiemy od wykonań.

Pieniądze płynęły też z praw do druku nut w różnych formach – na pianino, na cztery ręce, małe i większe składy wykonawcze, zaś przemysłowa produkcja pianin i fortepianów w połowie XIX w. nakręciła prosperitę, również w Polsce. Oczywiście rozwój technologii, w tym drukarskich, działał także na korzyść ówczesnych piratów, czego negatywnych skutków doświadczał Giuseppe Verdi. Dlatego kompozytorzy najchętniej pobierali duże jednorazowe opłaty za udzielenie licencji do zwielokrotnienia nut, cedując na legalne firmy walkę z nieuczciwą konkurencją, która zarabiała zwłaszcza na uproszczonych zapisach nutowych dla amatorów.

Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że te same lub podobne zjawiska zdarzyły się, kiedy doszło do cyfryzacji muzyki. Doskonałej jakości urządzenia o zminimalizowanej objętości były łatwiejsze do przemycenia i pozwalały bez problemu, jaki wywoływało choćby przekładanie kasety w magnetofonie, nagrywać najdłuższe nawet koncerty. Konsekwencje odczuli muzycy z nurtu grunge w latach 90. Między innymi dlatego wiele zespołów zdecydowało się na szybkie wydawanie legalnych bootlegów. Bodaj najbardziej reprezentatywna dla tego nurtu działań stała się seria Pearl Jam. Grupa z Seattle jedno ze swoich tournée dokumentowała płytami CD z każdego koncertu w najwyższej jakości.

Polscy fani dzięki temu mogli w domowych warunkach wysłuchać zapisu z dwóch katowickich koncertów w Spodku i być może rozpoznać swój głos w „krzyczącym tłumie ludzi”. Z czasem nawet nie samo bootlegowanie koncertów zaczęło przeszkadzać – ale fakt, że fani, zamiast słuchać koncertu, zajmują się nagrywaniem filmików przez telefon. Jack White zastosował radykalne rozwiązanie: wchodząc na koncert, trzeba włożyć telefon do specjalnego woreczka, który na czas występu jest zamknięty.

Czytaj więcej

Król Ozzy Osbourne

W sieci nic nie zdycha

Oczywiście internet to zarówno sprzymierzeniec, jak i najtrudniejszy przeciwnik dla artystów. Nie trzeba nagrywać nielegalnych CD – wystarczy wrzucić nagrania do sieci, by inni sobie je „ściągali”, a sprzedaż nie przynosiła już spodziewanych wpływów pokrywających inwestycje w sesję płytową. Szczególnie zabójcze były wycieki nagrań ze studiów przed datą premiery.

Dziś dotyka to głównie raperów. Zmorą dla Kanye Westa stały się na przykład bootlegi lepione z koncertowych wykonań. Taką nielegalną konkurencją dla oficjalnych nagrań jest płyta „Donda” dystrybuowana z nr. 1 i 2. Raper wzorem swoich poprzedników z końca lat 60., zamiast walczyć z bootlegami, autoryzował bootleg i wpuścił go do platform streamingowych we wrześniu 2021 r. Druga część ostatecznie wyszła tylko na specjalnych steam playerach. Oczywiście wszyscy wiedzą, że bootleg w internecie nigdy nie ma ostatecznej postaci jak wydanie winylowe lub CD. Bootlegi są ciągle piratowane, zmieniane zgodnie z zasadą wirusa, który mutuje.

Z kolei Travis Scott, protegowany Westa, wrzucał do sieci różne wersje swojego debiutanckiego mikstejpu „Owl Pharaoh” i w internecie jest mnóstwo kompilacji tego materiału w różnych wariantach. Próbą legalizacji nagrań było pojawienie się w Apple Music projektu „Days After Birds”, który udawał oficjalne wydawnictwo, jednak dość szybko wyszło na jaw, że to składanka paru wycieków ze studia i niewydanych singli.

Problemy z bootlegami mają też najmłodsi polscy artyści. Zdechły Osa należy do najbardziej obserwowanych. Zanim ukazała się jego debiutancka płyta, wrzucał do internetu osobne piosenki jeszcze pod pseudonimem Młody Osa. To były gitarowe mikstejpy z punkowymi zaśpiewami w stylu młodego Kurta Cobaina, oparte na podkładach instrumentalnych zapożyczonych z sieci. Później Osa kasował te materiały, jednak przywiązani do nagrań fani składali je w bootlegi i wrzucali do YouTube’a ponownie w różnych kombinacjach, gdzie można ich słuchać do dziś. W internecie nic nigdy nie ginie na zawsze.

W dobie postępującej cyfryzacji, gdy tradycyjne nośniki takie jak CD na największym, czyli amerykańskim, rynku mają już minimalne znaczenie, tylko pieczęć oficjalnej platformy streamingowej podpowiada młodym fanom, co jest legalnym wydaniem, a co bootlegiem. A jednak, gdy któryś z młodych idoli hip-hopu nagle odchodzi – sieć przeżywa zalew bootlegów.

Tak było po śmierci Xxxtentacion, Mac Millera, Lil Peep, Juice Wlrd. Dzięki dzisiejszym technologiom teoretycznie każdy z nas może wypuścić nową płytę gwiazdy i poczuć się producentem. Artyści reagują na to alergicznie.

A$ap Rocky, któremu wyciekł do sieci, bootlegowany potem album „All Smiles”, od pięciu lat nie wydał nowej płyty. Warto więc szanować prawa artystów i wydawców oraz to, co stworzyli i wyprodukowali. Oczywiście piraci mają inne zdanie, dlatego trudno sobie wyobrazić, by legalnemu rynkowi nie towarzyszył rynek bootlegów.

Jeden z pierwszych słynnych bootlegów „Great White Wonder” Boba Dylana

Jeden z pierwszych słynnych bootlegów „Great White Wonder” Boba Dylana

Foto: mat.pras.

,„Masked Marauders” mistyfikowany bootleg, który przypisano Beatlesom, Dylanowi i Jaggerowi

,„Masked Marauders” mistyfikowany bootleg, który przypisano Beatlesom, Dylanowi i Jaggerowi

Foto: mat.pras.

Zdechły Osa jest bohaterem bootlegowych nagrań, których można wysłuchać w sieci

Zdechły Osa jest bohaterem bootlegowych nagrań, których można wysłuchać w sieci

Foto: KAROL MAKURAT/REPORTER

,,LIVEr Than You’ll Ever Be” The Rolling Stones

,,LIVEr Than You’ll Ever Be” The Rolling Stones

Nazwa bootleg pojawiła się w czasach amerykańskiej prohibicji w latach 20. i 30. minionego wieku, kiedy władze zakazały produkcji alkoholu, zaś konsumenci ten zakaz naruszali, korzystając z nielegalnych rozlewni i barów. Bootlegiem nazywano wtedy piersiówki napełniane nielegalnym alkoholem, a ukrywane za cholewkami butów. Potem słowo nasycało się kolejnymi znaczeniami powiązanymi z nielegalnymi bądź zakazanymi produktami, aż w końcu objęło również nagrania fonograficzne, gdy eksplozja rock and rolla na przełomie lat 50. i 60. sprawiła, że muzyka stała się dla kolejnych młodych generacji niezbędnym elementem życia.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał