Anastazja ze Lwowa i Łukasz z Lubelszczyzny są parą od trzech lat i poniekąd wpisują się w stereotyp ról społecznych– on jest policjantem, a ona pracuje w salonie fryzjersko-kosmetycznym. Pod względem narodowościowym również – Polacy, którzy wchodzą w związki z cudzoziemkami, najczęściej żenią się z Ukrainkami. Łukasz był wcześniej przekonany, że zwiąże się tylko z Polką. Po kilku miesiącach pracy we Francji uznał, że bariera językowa jest problemem. A już na pewno nie zamierzał szukać drugiej połowy za wschodnią granicą, bo – jak wyjaśnia – jest raczej konserwatystą, a na pewno patriotą, interesuje się historią, szczególnie XX wieku.
Dzisiaj niechętnie o tym wspomina, tylko spuszcza wzrok, delikatnie czerwieni i ze śmiechem przyznaje. – Chyba coś jest w tym powiedzeniu: chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach.
Czytaj więcej
Energia drożeje i będzie drożeć – nie ma dnia, by media nie donosiły o kolejnych, zwykle drastycznych podwyżkach. Ale gdy dla jednych to powód do zmartwień, są tacy, dla których to sprawa egzystencjalna.
***
Poznali się przypadkiem: ona wzięła za koleżankę zmianę w sklepie, w którym wtedy pracowała, on też miał mieć wolne, na patrol przyszedł w zastępstwie chorego kolegi. Był wieczór, centrum Warszawy, ruch spory, ciągle ktoś wchodził i wychodził. Szczególnie jeden, mundurowy. – Wszedł raz, drugi, trzeci, za czwartym wcisnął mi w rękę jakąś kartkę i zaraz poleciał zawstydzony. Pomyślałam: dziwny jakiś, wręcz byłam oburzona, co z niego za policjant, żebym ja za niego śmieci wyrzucała?! – śmieje się dziś Anastazja. Wtedy zgniotła kartkę, wyrzuciła, dopiero przed zamknięciem zauważyła, że jest na niej zapisany jakiś numer. – I co? I nic, schowałam do portfela, zupełnie o tym zapomniałam – Anastazja wzrusza ramionami. Bo „to norma” w sklepikach osiedlowych, „czasami to by się za miesiąc uzbierał karton słodyczy od klientów”, a z każdej zmiany „przynosi się co najmniej kilka takich świstków”. Dlaczego akurat ten od Łukasza zachowała, trudno jej powiedzieć – zbieg okoliczności po prostu.
Łukasz mówi dziś, że to był „poryw emocji”. Ot, założył się z kolegą, że uda mu się od tej wysokiej blondynki za kasą wziąć numer telefonu, ale „sklep przed zamknięciem przeżywał oblężenie”, podrzucił więc jedynie swój zanotowany na odwrocie paragonu. Po kilku dniach przestał liczyć na odzew. Zdziwił się, gdy po miesiącu napisała. – Wymienialiśmy esemes za esemesem, ale to nie był flirt, raczej tak bardzo neutralnie – wyjaśnia. Jak sam mówi – na świat patrzy realnie i zawsze robi rozeznanie, zanim się przed kimś na serio otworzy. Stąd przez kwartał spotykali się często, ale właściwie na nie wiadomo jakim gruncie, to nie były randki (przynajmniej tak tego nikt nie nazwał głośno), raczej wspólne wypady do restauracji, na piwo, spacer albo do kina. Trwałoby to być może jeszcze długo, gdyby nie nieporozumienie kulturowe. – Byłam druhną na ślubie koleżanki, a u nas jest taka tradycja, że na weselu całuje się nie tylko para młoda, ale też świadkowie – wyjaśnia Anastazja. I dalej: – Gdy Łukasz się o tym dowiedział, strasznie się wkurzył. A wtedy i ja, bo jakim prawem ma jakieś wymagania, jak się jeszcze nie określił: jestem jego dziewczyną czy nie?