Zmienił się ustrój i przymiotnik „robotniczy” przestał mieć znaczenie. Skra wegetowała, Anita Włodarczyk przebierała się w ruinie, musiała uważać, żeby podczas kąpieli w letniej wodzie prysznic nie spadł jej na głowę, aż w końcu, nie wyprowadzając się z Warszawy, zmieniła barwy klubowe. Zamieniła Skrę na AWF Katowice.
Anita Włodarczyk jest jedyną lekkoatletką, która w XXI wieku ustanowiła w Warszawie rekord świata. W sierpniu 2016 roku, podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej na Stadionie Narodowym rzuciła młotem na odległość 82,98 metra. Można powiedzieć, że nie ma tego miejsca, bo przecież na tym stadionie nie istnieje rzutnia, a trawę układa się od wielkiego dzwonu.
Ale inne miejsca, w których bito rekordy świata, zginęły bezpowrotnie. Bieżnia na Stadionie Dziesięciolecia (Jerzy Chromik), rzutnia dyskiem (Edmund Piątkowski), skocznia o tyczce (John Pennel), bieżnia na stadionie Legii (Shirley Strickland, Irena Szewińska), bieżnia na Skrze (Teresa Sukniewicz, Grażyna Rabsztyn). Zostały tylko w kronikach. A w pamięci – tylko coraz mniejszej grupy rówieśników odległych czasów, statystyków, historyków.
Tor kolarski na Dynasach, gdzie ścigali się pierwsi polscy medaliści olimpijscy, został rozebrany jeszcze przed wojną. Przeciętny warszawiak nawet nie wie dokładnie, w którym to było miejscu. Przechodząc ulicą Chopina obok Doliny Szwajcarskiej, nie ma się świadomości, że mieściło się tu Warszawskie Towarzystwo Łyżwiarskie, było więc lodowisko, tor wrotkarski i korty tenisowe. W roku 1934 na planszach z linoleum, rozłożonych na deskach pod gołym niebem, rozegrano mistrzostwa Europy w szermierce.
Za wieżę pod sąd
Niewiele jest obiektów sportowych zbudowanych przed wojną, które przetrwały i wciąż spełniają swoje pierwotne funkcje. Cała Akademia Wychowania Fizycznego na Bielanach (siłą rzeczy zmieniająca się), modernistyczny domek klubowy na kortach przy Myśliwieckiej – jedyny zachowany oryginalny fragment starej Legii, boiska Polonii i w parku Skaryszewskim. To chyba wszystko. Słynna wieża do skoków przy basenach Legii została rozebrana już w XXI wieku, a ci, którzy na to pozwolili, powinni stanąć przed sądem.
Przy ulicy Podskarbińskiej na Pradze stoi jeszcze niepozorna hala sportowa, wzniesiona kilka miesięcy przed wojną dla klubu Orzeł. A to jeden z najcenniejszych zabytków architektury sportowej w stolicy. Może nie ze względu na urodę co nazwisko autora. Jej twórcą jest jeden z najsłynniejszych architektów na świecie – Maciej Nowicki, robiący po wojnie karierę w Stanach Zjednoczonych.
Kiedy Stanisław Bareja kręcił film „Miś”, właśnie tu, w siedzibie Orła, umieścił gabinet prezesa klubu Tęcza Ryszarda Ochódzkiego. I to tutaj trener pierwszej klasy Wacław Jarząbek śpiewał „Łubu, dubu...”.
Jest jeszcze i przede wszystkim Agrykola, najstarsze boisko w Warszawie, używane od roku 1908, pierwszy „stadion narodowy”. Tam wszystko było „pierwsze” – mecz reprezentacji Polski, mecz ligowy w stolicy, tenisowy mecz o Puchar Davisa z Anglią (1925), skocznia narciarska, tor lodowy, pierwszy zjazd na nartach ze skarpy, czego dokonał Jan Gebethner ze słynnego rodu księgarzy.
Nim jednak Agrykola stała się warszawskim centrum sportu, opanowali ją jeźdźcy, dając początek prawdziwemu sportowi w Warszawie. Pierwsze zawody (choć może w istocie pierwszymi nie były) zapisano pod datą 2, 10 i 13 czerwca 1901 roku. Organizowało je Towarzystwo Wyścigów Konnych. Startowali Polacy i Rosjanie. Jeźdźców cywilnych obowiązywał czerwony frak, a wojskowych – mundur.
To wtedy pojawiła się pierwsza amazonka wygrywająca z mężczyznami: Maria Zandbang.
W damskim siodle
Maria Zandbang z domu Wodzińska była prekursorką kobiecego jeździectwa w Polsce. Jej portret na koniu, znajdujący się w Muzeum Narodowym, namalował Wojciech Kossak. Na ścianach jej domu wisiało zresztą wiele obrazów, ponieważ dziadkiem Marii Zandbangowej (po mężu Holendrze) był znany malarz Franciszek Kostrzewski.
W roku 1926 ustanowiła rekord Polski w damskim siodle. Koń pod Marią Zandbang skoczył na wysokość 160 centymetrów i jest to rekord do dziś niepobity. Po powstaniu, w którym zginął jej mąż, Maria trafiła do obozu w Ravensbrück. Po szczęśliwym powrocie zamieszkała w domu dla niewidomych dzieci w Laskach.
Pochowano ją na tamtejszym cmentarzu, w roku 1972. Leży tam obok Antoniego Słonimskiego, Jana Lechonia, Tadeusza Mazowieckiego, Mariana Brandysa, Franciszka Starowieyskiego... Ale jej nazwiska na liście znanych zmarłych nie ma.
Na Agrykoli startował także baron Carl Gustaf Mannerheim. On na pewno nie był Polakiem. To bohater narodowy Finlandii, marszałek i prezydent tego kraju. Nim do tego doszło, Mannerheim był w służbie carskiej. Lata 1909–1911 spędził w Warszawie, najpierw jako dowódca pułku ułanów stacjonującego w Mińsku Mazowieckim, a później dowódca Lejb-Gwardyjskiego Pułku Ułanów. Jego koszary znajdowały się w Łazienkach. I właśnie w okresie tej służby Mannerheim brał udział w zawodach na Agrykoli.
Nie ma w stolicy stadionu lekkoatletycznego, hali sportowej na co najmniej kilkanaście tysięcy miejsc (i nigdy nie było), olimpijskiego basenu z trybunami. Ciągle się na coś czeka. Jak nie na stadion Polonii, to na renowację Skry. I dopóki tak będzie, częściej będziemy wspominać to, co należało do świata sportu, którego już nie ma. I przypominać.