Aleksiej Fiediarow. Potiomkinowskie prawa człowieka

Kara za kromkę, której wielokrotną wartość potrąca się więźniowi z zarobku i emerytury. Kara równa rokowi zony, rokowi oczekiwania, rokowi życia. Rok za kawałek szarego chleba odebranego świniom.

Publikacja: 29.04.2022 17:00

Aleksiej Fiediarow. Potiomkinowskie prawa człowieka

Foto: materiały prasowe

Siergiej chodzi po zonie przy baraku, ogrodzonym zagonie dla ludzi. Chodzi po prostej – tam i z powrotem.

On w ogóle często chodzi, jest w świetnej formie, i to nie żadne „jak na swoje czterdzieści pięć lat", ale po prostu świetnej. Dzisiaj chodzi szybciej niż zazwyczaj i nie zbliża się do drążka, na którym zwykle z zadowoleniem się podciąga. Dużo i z łatwością.

Do posiedzenia sądu w sprawie jego warunkowego wyjścia pozostały trzy tygodnie. Odsiedział trzy lata z pięciu. Pracuje w stolarni i ma dobre opinie. Kłopotów ze zwolnieniem się nie spodziewa.

Nie spodziewał się do dziś. Teraz pójdzie na komisję, gdzie mu wlepią karę za naruszenie regulaminu. Pierwszą za cały okres odsiadki.

Więzienne jedzenie przechodzi przez stołówkę wyłącznie dla rytuału, od razu gotuje się je dla świń

Zeków karmi się trzy razy dziennie. Jedzenie jest okropne. Od biedy nadaje się do jedzenia wyłącznie w dniach kontroli, kiedy spróbować łyżkę zupy może na przykład prokurator.

Więźniowie, zwłaszcza gołodupcy, którzy nie dostają paczek, ratują się tanimi przyprawami kupowanymi w więziennym sklepie. Posypują nimi wszystko: i zlepiającą się w grudki kaszę, nieważne z czego, ale zawsze w grudki, i rzadką masę więziennej zupy, i zwalone na jedną kupę gotowane buraki z kapustą.

Teraz muszą to robić ukradkiem.

Świnie, których przy kolonii jest kilka setek, żywią się odpadkami ze stołówki. Więzienne jedzenie przechodzi przez stołówkę wyłącznie dla rytuału, od razu gotuje się je dla świń. Ale ludzie z uporem chcą je nadal jeść. Po prostu muszą żyć. I dlatego muszą coś jeść, choćby to było dla świń. Świnie jednak nie znoszą przypraw, które ludzie sypią im do jedzenia. Chorują od tego i nie przybierają na wadze. A to jest istotne.

Świnie stają się wieprzowiną, a ta znika, tyle że o tym nie wolno mówić.

I chociaż więźniowie nigdy ich mięsa nie dostaną, świnie muszą być zdrowe i rosnąć.

Dlatego od niedawna zakazano używania przypraw.

To właśnie zostało ogłoszone. Nie wolno używać przypraw poza majonezem.

Bo majonez świnie jedzą.

Głód zabiera chleb ze stołu

Ponadto w stołówce dają chleb. Niekiedy całkiem jadalny. Wtedy ludzie starają się wynieść go do baraku i tam zjeść, położywszy na niego słoninę albo kiełbasę, jeśli mają zapasy, albo posypać cukrem i popić gorącą wodą, jak to robi smutny Chińczyk Wania Czan-Czuń, który nigdy nic nie ma. I nie jest wyjątkiem.

Ale wynosić chleba ze stołówki nie wolno. To dziwaczna zasada. Za wyniesienie chleba ze stołówki – kara, z karcerem włącznie.

Ryzyko jest wielkie, ale głód przemaga strach. Głód zabiera pajdę ze stołu i wkłada do kieszeni. Rozsądek nie jest w stanie powstrzymać ręki.

Siergiej na wolności był adwokatem. Dobrym. Był dumny z tego, że jego klientami są poważni ludzie. Kiedyś, gdy wchodził do więzienia śledczego do klienta, jednego z takich poważnych, przekazał mu dokumenty, o których przekazanie prosili przyjaciele z wolności. Dokumenty nie dotyczyły sprawy, więc nie powinien był nic takiego robić. Ale to nawet nie wykroczenie, wystarczyłoby na drobną wymówkę. Tyle że między papierami tkwiła starannie umieszczona torebeczka z heroiną.

W ten sposób Siergiej został dilerem. Ludzie na procesie przyznali, że heroina wśród dokumentów znalazła się z ich winy, a Siergiej o tym nie miał pojęcia. Ale sąd przecież nie uwolni go od straży, nie uniewinni.

Teraz w zonie dużo pisze, pisze dobre, prawdziwe, solidne skargi w różnych sprawach, ustawiają się do niego kolejki. Bierze za pracę cukier, papierosy, herbatę. Stara się nie obciążać rodziny, dawno zakazał żonie przysyłać mu paczki. Ma trójkę dzieci, żona z trudem daje sobie radę.

On, jego żona i jego dzieci potrzebują tego warunkowego zwolnienia.

Ale dzisiaj wyniósł ze stołówki kawałek chleba. Już przed wejściem do baraku bezpieczniak zatrzymał oddział. Siergiej nie wyrzucił chleba, tak jak to czyni wielu. Nie mógł. Nie każdy jest w stanie zrobić coś takiego. Chleb znaleźli w kieszeni kurtki. Sporządzili protokół.

Teraz Siergiej czeka, chodząc tam i z powrotem.

Po godzinie przyprowadzają go z komisji. Dobrze, że przyprowadzili – to znaczy, że nie poszedł do karceru.

Nagana. A to oznacza, że zwolnienia nie będzie.

Wyjdzie dopiero za rok, po tym, jak nagana zostanie cofnięta, po tym, jak dostanie jeszcze dwie pochwały.

Kara za kromkę, której wielokrotną wartość potrąca się więźniowi z zarobku i emerytury. Kara równa rokowi zony, rokowi oczekiwania, rokowi życia. Rok za kawałek szarego chleba odebranego świniom.

Świniom zjadającym majonez, ale chorującym po przyprawach, które wolni ludzie sprzedają zekom w sklepie więziennym.

Pełnomocny

Dzisiaj zona wyczyszczona jest tak, że aż błyszczy. Wczesnym rankiem wzywają mnie do sztabu, wychodzę z zony swojego oddziału. Przed palarnią nie ma nikogo, zabronili wychodzić z baraków.

Idę wzdłuż budynku stołówki, w tym czasie tutaj zawsze są ludzie, dużo ludzi. Robole formują w szyk, żeby iść do pracy, ale dzisiaj jest pusto.

W ścianie stołówki jest nieduży prześwit, z niego zazwyczaj w tym czasie wylewają się pomyje, wyrzuca się je z kuchni do specjalnego śmierdzącego wozu z wysokimi hermetycznie zespawanymi burtami. Hermetycznie, żeby nic nie przepadło. Świnie muszą jeść, jest ich wiele, kilkaset, nikt nie wie, ile dokładnie, ale wszystkie pomyje ze stołówki, którymi najpierw karmi się zeków, wyrzuca się przez tę szczelinę do śmierdzącego wozu i wiezie świniom. Zostaje dużo, zawsze dużo, bo ludzie nie są w stanie jeść tego, co się tu gotuje. Świnie jedzą, a ktoś potem je ich mięso. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, dzisiaj na obiad trochę tego mięsa przydzieli się więźniom. Starzy gołodupcy, którzy siedzą nie pierwszy rok i nie dostają paczek, wiedzą to dobrze, więc są ożywieni. Mają nadzieję, że podzielą się z nimi porcjami ci, których „grzeją". I dzielą się, tak, a wtedy gołodupcy stawiają sobie na stole po kilka porcji, ile tam kto wydarł, przełykają, milcząc i nie żując, nie ma kiedy przeżuwać, bo na obiad przeznaczono piętnaście minut. [...]

Wszystkie zony lokalne są puste.

Nie ma nikogo przed sztabem, pod specjednostką nie stoi wieczny tłum, uformowany w nierówne kolumny. Ważne, żeby zek czekał w tłumie – należy go wzywać w tłumie, ustawiać w szyku i kazać mu czekać na deszczu, żeby podpisał jakiś jeden papierek. Ale dzisiaj wszystkie papierki będą czekały. Nie są ważne. [...]

W sztabie idę do opera, który mnie wzywał. Pyta mnie, czy oddział jest gotowy. W tym pytaniu mieści się wszystko. Ważne, żeby było czysto, żeby wszystkie ślady trwającego u mnie remontu zostały schowane. [...] Przecież więzień nie remontuje własnego baraku. Barak ma wyremontowany, budżet przydzielił na to pieniądze.

– Jesteśmy rześcy, weseli – odpowiadam.

Czasem tak można. W ramach. Wiem, jakie będzie następne pytanie, zadaje się je wszystkim gospodarzom.

– Pytania będą zadawali?

Robię się odrobinę bezczelny:

– A zajrzą do nas?

– A kto ich wie...

Znam odpowiedź.

Tydzień wcześniej nas zebrano, wszystkich gospodarzy. Przyjeżdża bardzo ważny pełnomocny. Od praw człowieka, z Moskwy. Wszyscy będą siedzieli w oddziałach. Zamkną zonę przemysłową, tego dnia nikt nie wyjdzie do pracy. Jak będą pytać, dlaczego, odpowie się: nie ma prądu, awaria. Nie należy pokazywać zony przemysłowej, bo w rzeczywistości pracuje tam pięć razy więcej ludzi, niż jest odnotowane. Jeśli ktoś zada pytanie, sami wiecie.

Wiemy.

– Moi nie będą zadawać – mówię. – Głupich u nas nie ma. [...]

Teraz pójdą do jedenastego

Ze mną nie ma problemu, wszystko wiem i bronię swoich ludzi przed iluzjami. Moi nie będą zadawać pytań nie dlatego, że się boją, ale dlatego, że to bezcelowe – zadawać pytania człowiekowi, który lubi chodzić wzdłuż potiomkinowskich fasad.

Przychodzę do baraku, zaglądam do kubryków, sprawdzam wszystko jeszcze raz. Prosimy do środka, drodzy goście.

Nasze piętro – pierwsze, stoję przy oknie, trochę z dala, żeby nie rzucać się w oczy. Rozlega się komenda w wewnętrznym systemie łączności – weszli. Przejściówka, punkt medyczny i karcer – to początek trasy, tam wchodzą, ale tam jest do tego stopnia sterylnie, tacy mili i wyszkoleni zekowie, resztę tak pewnie schowano, że pełnomocnemu robi się w duszy promiennie i radośnie. To są potiomkinowskie prawa człowieka, ale czy potiomkinom smutno jest z tego powodu?

Czytaj więcej

Miły pan Putin i przydatne łagry. Kreml uczy dzieci historii

Właśnie wychodzą zza zakrętu. Naczelnik zony, wielki i ciężki, o mądrym obliczu, obok malutki i gruby pełnomocny z rozbieganymi oczami i niespokojnymi rękami. Z tyłu świta operacyjna. Szybko ocenia sytuację. Wszędzie jest spokojnie.

Wchodzą do świeżo odbudowanego baraku. Wyremontował go poważny biznesmen, który niedawno odsiedział swoje. Wszyscy o tym wiedzą, to barak wzorcowy, dla wybrańców.

Wychodzą po kilku minutach, są już blisko. Widzę, jak uśmiecha się pełnomocny.

– Teraz pójdą do jedenastego. – Mój pomocnik Alosza szarpie mnie za rękaw.

Jest młody, ale siedzi długo i widzi to nie po raz pierwszy.

Ja też już widziałem. Teraz będzie scena. Przejdą koło zony jedenastego baraku, potem szef nagle wpadnie na pomysł i zaproponuje, żeby poszli do pierwszego z brzegu baraku, po czym zaprowadzi ich do jedenastego. Tak, właśnie tak.

Barak numer jedenaście też jest świeżo po remoncie, robili go zekowie. Przez dłuższy czas wszystkich, którzy mogli coś dać, wyprawiano do tego baraku. Oszustwo i łapówka w wyroku prowadziły do jedenastki. To znaczyło, że ma pieniądze. Płacili, budowali i zbudowali.

Teraz pełnomocny jest w pełni zadowolony.

Przeszli koło naszego, już wszystko wiadomo, zona jest wzorcowa. Zajrzeli do stołówki, zobaczyli mięso w przydziałach. Pół godziny.

Koniec inspekcji.

Delegacja wyszła, zdjęcie na pamiątkę i – w drogę.

– Wyprowadź ludzi do przemysłówki – rozkaz przez telefon jest jasny, niewolnicy już gotowi. [...]

Fragment książki Aleksieja Fiediarowa „Człowiek, który siedział" w przekładzie Jerzego Czecha, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Siergiej chodzi po zonie przy baraku, ogrodzonym zagonie dla ludzi. Chodzi po prostej – tam i z powrotem.

On w ogóle często chodzi, jest w świetnej formie, i to nie żadne „jak na swoje czterdzieści pięć lat", ale po prostu świetnej. Dzisiaj chodzi szybciej niż zazwyczaj i nie zbliża się do drążka, na którym zwykle z zadowoleniem się podciąga. Dużo i z łatwością.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał