Nie ma nikogo przed sztabem, pod specjednostką nie stoi wieczny tłum, uformowany w nierówne kolumny. Ważne, żeby zek czekał w tłumie – należy go wzywać w tłumie, ustawiać w szyku i kazać mu czekać na deszczu, żeby podpisał jakiś jeden papierek. Ale dzisiaj wszystkie papierki będą czekały. Nie są ważne. [...]
W sztabie idę do opera, który mnie wzywał. Pyta mnie, czy oddział jest gotowy. W tym pytaniu mieści się wszystko. Ważne, żeby było czysto, żeby wszystkie ślady trwającego u mnie remontu zostały schowane. [...] Przecież więzień nie remontuje własnego baraku. Barak ma wyremontowany, budżet przydzielił na to pieniądze.
– Jesteśmy rześcy, weseli – odpowiadam.
Czasem tak można. W ramach. Wiem, jakie będzie następne pytanie, zadaje się je wszystkim gospodarzom.
– Pytania będą zadawali?
Robię się odrobinę bezczelny:
– A zajrzą do nas?
– A kto ich wie...
Znam odpowiedź.
Tydzień wcześniej nas zebrano, wszystkich gospodarzy. Przyjeżdża bardzo ważny pełnomocny. Od praw człowieka, z Moskwy. Wszyscy będą siedzieli w oddziałach. Zamkną zonę przemysłową, tego dnia nikt nie wyjdzie do pracy. Jak będą pytać, dlaczego, odpowie się: nie ma prądu, awaria. Nie należy pokazywać zony przemysłowej, bo w rzeczywistości pracuje tam pięć razy więcej ludzi, niż jest odnotowane. Jeśli ktoś zada pytanie, sami wiecie.
Wiemy.
– Moi nie będą zadawać – mówię. – Głupich u nas nie ma. [...]
Teraz pójdą do jedenastego
Ze mną nie ma problemu, wszystko wiem i bronię swoich ludzi przed iluzjami. Moi nie będą zadawać pytań nie dlatego, że się boją, ale dlatego, że to bezcelowe – zadawać pytania człowiekowi, który lubi chodzić wzdłuż potiomkinowskich fasad.
Przychodzę do baraku, zaglądam do kubryków, sprawdzam wszystko jeszcze raz. Prosimy do środka, drodzy goście.
Nasze piętro – pierwsze, stoję przy oknie, trochę z dala, żeby nie rzucać się w oczy. Rozlega się komenda w wewnętrznym systemie łączności – weszli. Przejściówka, punkt medyczny i karcer – to początek trasy, tam wchodzą, ale tam jest do tego stopnia sterylnie, tacy mili i wyszkoleni zekowie, resztę tak pewnie schowano, że pełnomocnemu robi się w duszy promiennie i radośnie. To są potiomkinowskie prawa człowieka, ale czy potiomkinom smutno jest z tego powodu?
Właśnie wychodzą zza zakrętu. Naczelnik zony, wielki i ciężki, o mądrym obliczu, obok malutki i gruby pełnomocny z rozbieganymi oczami i niespokojnymi rękami. Z tyłu świta operacyjna. Szybko ocenia sytuację. Wszędzie jest spokojnie.
Wchodzą do świeżo odbudowanego baraku. Wyremontował go poważny biznesmen, który niedawno odsiedział swoje. Wszyscy o tym wiedzą, to barak wzorcowy, dla wybrańców.
Wychodzą po kilku minutach, są już blisko. Widzę, jak uśmiecha się pełnomocny.
– Teraz pójdą do jedenastego. – Mój pomocnik Alosza szarpie mnie za rękaw.
Jest młody, ale siedzi długo i widzi to nie po raz pierwszy.
Ja też już widziałem. Teraz będzie scena. Przejdą koło zony jedenastego baraku, potem szef nagle wpadnie na pomysł i zaproponuje, żeby poszli do pierwszego z brzegu baraku, po czym zaprowadzi ich do jedenastego. Tak, właśnie tak.
Barak numer jedenaście też jest świeżo po remoncie, robili go zekowie. Przez dłuższy czas wszystkich, którzy mogli coś dać, wyprawiano do tego baraku. Oszustwo i łapówka w wyroku prowadziły do jedenastki. To znaczyło, że ma pieniądze. Płacili, budowali i zbudowali.
Teraz pełnomocny jest w pełni zadowolony.
Przeszli koło naszego, już wszystko wiadomo, zona jest wzorcowa. Zajrzeli do stołówki, zobaczyli mięso w przydziałach. Pół godziny.
Koniec inspekcji.
Delegacja wyszła, zdjęcie na pamiątkę i – w drogę.
– Wyprowadź ludzi do przemysłówki – rozkaz przez telefon jest jasny, niewolnicy już gotowi. [...]
Fragment książki Aleksieja Fiediarowa „Człowiek, który siedział" w przekładzie Jerzego Czecha, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji