Czy byli przyjaciółmi? Wielu ich wspólnych znajomych twierdzi, że żaden nie był zdolny do przyjaźni. Dorn zawsze sprawiał wrażenie chłodnego w relacjach z ludźmi. Kaczyński miał mu wypominać, że jeszcze w czasach demokratycznej opozycji jako osoba ważniejsza w środowisku „Głosu" Ludwik traktował go z góry. A zarazem, kiedy Dorn kurczowo powtarzał, że znowu jest z Kaczyńskim na pan, czuło się autentyczny zawód i rozgoryczenie.
I mimo to PiS wstawił go jeszcze w roku 2011 na swoje listy (drugie miejsce w tzw. obwarzanku, czyli podwarszawskich powiatach). Miał opinię sumiennego eksperta, zwłaszcza w sprawach obronności. Jako poseł niezależny stał się jednoosobowym think tankiem. Kaczyńskiego szczególnie przekonało to, że Dorn zarzucał rządowi Tuska zaniedbania w sprawie katastrofy smoleńskiej. Z tamtego czasu pozostała znakomita anegdota. Dorn siedział w Sejmie w ostatnim rzędzie. Kaczyński – w pierwszym.
I kiedyś były marszałek Sejmu mówi do posła PiS: „Powiedz tej osobie z pierwszego rzędu, że w waszym projekcie jest błąd". Błąd został poprawiony. Prezes PiS kazał podziękować „temu panu z ostatniego rzędu".
Samotny polityk ponownie został więc posłem. W roku 2007 pomimo różnic z Kaczyńskim podkreślał, że w czasie pierwszego rządu PiS policjanci bali się przyjmować łapówki od kierowców. A w 2011 r., w udzielonym mi wywiadzie, podtrzymywał swoją wizję polityki. PiS miał być rzecznikiem silnego spoistego państwa narodowego, PO – rozrywających Polskę partykularyzmów. Dlaczego więc w roku 2015 Dorn wystartował z list PO? Chyba kluczem była niechęć PiS do korzystania z jego wystąpień i rad. Kaczyński nadal nie chciał z nim rozmawiać (a Dorn z Kaczyńskim). Bez kontaktu z prezesem niczego się w tym klubie nie dawało załatwić. Decyzja, aby kandydować z ramienia formacji, którą przez lata najmocniej krytykował, była błędem Dorna. W 2011 r. sam wyśmiewał Bartosza Arłukowicza i Joannę Kluzik-Rostkowską za przechodzenie do ugrupowań, z którymi dopiero co byli w stanie wojny. To się zarazem nie mogło udać, skoro Dorna wciąż identyfikowano jako symbol pisowskich porządków. Nie uzyskał mandatu.
Kijów i wielka gra Kaczyńskiego
W swoim pomyśle na obronę bardziej suwerennego i tradycyjnego państwa Jarosław Kaczyński wiele reguł polityki połamał, a częściej od naprawiania państwowej machiny wybierał jej upartyjnianie. Nie zmienia to faktu, że może się powoływać na to, że w różnych momentach miał rację, a nawet na swoją odwagę.
Zagubiony w zgiełku
Stał się komentatorem. Pamiętajmy – przez lata był nie tylko politykiem. Tłumaczył książki, od sensacyjnych powieści Le Carrego po grube politologiczne tomiszcza. Pisał nawet bajki. Ale poświęciwszy się polityce, zamknął sobie drogę do poważnego transferu
w innych kierunkach, na przykład do świata nauki. Jak wielu polityków nadmiernie się od tego fachu uzależnił. To zapewne powód jego starań, aby startować z jakiejkolwiek listy. Przez ostatnie lata był analitykiem Nowej Konfederacji i felietonistą „Polityki". Gdyby ktoś mu prorokował współpracę z tym tygodnikiem w roku 1993 albo 2005, wyśmiałby go. Coraz mocniej piętnował swą dawną formację za upartyjnianie państwa, za niekompetencję ministrów, za wojny z instytucjami i środowiskami (prawników, lekarzy, nauczycieli), za ryzykowanie napięć z Unią Europejską. Choć wiele z jego uwag brzmiało celnie, można było odnieść wrażenie, że przemiana jest zbyt pospieszna i nie zawsze przekonująca. Przykładowo jeszcze podczas kampanii 2011 r. ganił Platformę za grę tylko na Niemcy i Francję wewnątrz Unii. W kilka lat później coraz chętniej powtarzał argumenty euroentuzjastów.
Zarazem nie przekroczył granicy, jaką przekraczali niektórzy dawni politycy PiS szukający pomsty na Kaczyńskim w słowach. Pozostał dla niego „panem Kaczyńskim", ale krytykowanym bez przekraczania standardów politycznej kultury.
Zwłaszcza po 2019 r. snuł wizje kolejnych wyborów wygranych przez opozycję, ale stawiał jej merytoryczne wymagania. Nie chciał się pogodzić z radykalizmem języka takich środowisk, jak Strajk Kobiet, choć atakował zerwanie kompromisu aborcyjnego przez PiS. Napisał w jednej z analiz na stronie Nowej Konfederacji. „Albo demokracja liberalna w Polsce będzie umiarkowanie konserwatywna, albo nie będzie jej wcale". Chyba nie uwzględniał siły ideologicznej polaryzacji i trendów światopoglądowych szerzących się na Zachodzie. W roku 2000 w debacie na łamach „Nowego Państwa" tłumaczył swojej dawnej narzeczonej feministce Kindze Dunin, że adopcja dzieci przez pary homoseksualne jest wyrazem nieograniczonego dążenia do szczęścia, być może kosztem cudzej krzywdy. Doczekał się ofensywy tego typu pomysłów.
W tym samym „Nowym Państwie" drwił pod pseudonimem Dorota Lutecka z wojny SLD z AWS. „Są jak dwaj faceci, jeden pokrzykuje do drugiego: Ty większa paskuda. Nie, ty większa paskuda". Chciał innej polityki, a doczekał się chwili, kiedy ta metoda, uprawiana i przez jego dawną partię, i przez opozycję, zdominowała scenę.
Ja zawdzięczam mu godziny ciekawych rozmów. Polska polityka traci wnikliwego recenzenta. Jednego z tuzów wywodzących się z dawnej opozycji, kiedy działało się dla idei i działało się odważnie. Angażując się w PC, a potem w PiS, on tę odwagę miał. Szedł przeciw wpływowym środowiskom.
Wzdychający za nim dziś politycy obozu rządzącego nie umieją objaśnić, dlaczego pozbyto się go z PiS tak łatwo. Dlaczego nie próbowano go słuchać uważniej. Symboliczne: Kaczyński nie przyszedł na jego pogrzeb. Z kolei ludzie obecnej opozycji nie spróbują wyjaśnić, dlaczego człowiek z tak bystrym umysłem przez lata, nim porzucił Kaczyńskiego, traktowany był z lekceważeniem i otoczony ostracyzmem. Zgodnie z logiką bezwzględnej polaryzacji, której sam w końcu uległ, uciekając na drugą stronę.
Nie wychował następców, a polska polityka jest dziś wielkim zgiełkiem. Sam trochę się do tego przyczynił mocnym językiem i tezami. Zarazem wieszał wysoko poprzeczkę: PiS-owi, potem opozycji, przez cały czas Polakom. Tabloidalna polityka wydaje się dziś zbyt łatwa. Nie usłyszymy już jego głosu na ten temat. Kolejny cień lepszej Polski odchodzi na tamtą stronę.
Druga polityczna młodość prezydenta Dudy
Andrzej Duda rozumie, że wobec grozy współczesnego wyzwania nie można powielać ciasnoty podejścia rządów sanacyjnych, które aż do wybuchu wojny nie szukały porozumienia z opozycją. Na ile starczy mu siły i cierpliwości, aby popychać polskie życie publiczne w lepszym kierunku?
Ludwik Dorn zmarł 7 kwietnia 2022 r. w wieku 67 lat. Jego pogrzeb odbył się 13 kwietnia na warszawskich Powązkach