Zatem Orbán jest uczciwszy niż inni?
Trudno byłoby bronić wielu działań Fideszu w polityce wewnętrznej, np. manipulowania granicami okręgów wyborczych czy kwestii mediów. W polityce zagranicznej nie widać jednak niczego szczególnego w postawie Orbána, który jest lojalnym członkiem NATO i UE, choć polemizuje z głównym nurtem europejskim. Jedyna różnica polega na tym, że jest na tyle popularny u siebie w kraju, iż może sobie pozwolić na powiedzenie otwartym tekstem tego, czego większość polityków w innych krajach nie odważyłoby się publicznie stwierdzić – nie zamierzam mieszać się do wojny, a sankcje będę wprowadzał tylko z całą Unią.
Rozumiem, że mimo pozornej wspólnoty losów, doświadczenia krajów byłego bloku wschodniego są zupełnie różne, więc ich postawy też są różne. Czy zatem Polska ma szansę na spełnienie starego marzenia o skupieniu pod swoim przywództwem tych krajów i byciem dla nich punktem odniesienia?
Żaden podmiot w polityce nie jest w stanie długotrwale działać ponad swoje ekonomiczne, demograficzne i inne możliwości. Możemy być dla innych regionalnych członków UE punktem odniesienia jako sojusznik w różnych kwestiach wewnątrz Unii. Nie widać natomiast wśród większości tych państw entuzjazmu dla wizji antyrosyjskiej politycznej krucjaty regionu, nawet przy wsparciu USA. Polska myśl polityczna jest dziś mocno retrospektywna, widać to np. w micie Kresów, w zasadzie zamieniła się w tej materii w politykę historyczną, której nieodłączną towarzyszką jest amnezja. Nasze zaangażowanie na Wschodzie przyniosło nam strategiczne porażki. Im bardziej I RP podążała na Wschód, tym bardziej podlegała procesom rozkładu od wewnątrz. Nie było nas na taką ekspansję stać. Warto pamiętać, że tak naprawdę od początku XVIII wieku do utraty państwowości byliśmy pod wieloma względami satelitą Rosji. W 1920 roku nasze nadzieje skończyły się pod Warszawą. Potem był dramat Katynia i rzeź wołyńska. Przegraliśmy na Wschodzie, choć ostatecznie przegrała także Rosja. Wygrały młode nacjonalizmy i ich dążenia państwowotwórcze. To nowa, bezprecedensowa dla nas rzeczywistość. W tej chwili wszyscy przeżywamy wzmożenie w kontekście ukraińskim. Ale warto też przypomnieć meandry polityki ukraińskiej wobec Polski, nie tylko na niwie polityki historycznej. Liczba gestów wykonanych z naszej strony nigdy nie została symetrycznie odwzajemniona. Paradoksalnie może za prezydentury Wiktora Janukowycza, notabene polityka z polskimi korzeniami, w relacjach polsko-ukraińskich, na niwie stosunku do historii i inwestycji w Polsce, było inaczej.
Kolejny paradoks, bo dla Ukraińców Janukowycz jest tym złym, który chciał powiązać Ukrainę z Rosją.
Ale też nie jest kochany przez Moskwę, która – co bardzo znamienne – nigdy nie zagrała jego kartą, mimo że Janukowycz mógł stać się instrumentem podważania legitymizacji nowej władzy po wydarzeniach na Majdanie w 2014 roku. Co więcej, przez rosyjskie media i tamtejszą opinię publiczną Janukowycz jest traktowany pogardliwie, jako nieudacznik, a na dodatek grający na dwa fronty w czasie sprawowania władzy. Zatem mieliśmy do czynienia z pewnego rodzaju asymetrią w relacjach polsko-ukraińskich i chyba nie doceniliśmy siły lokalnych nacjonalizmów. Ukraina była po 1991 roku miejscem starcia dwóch polityk historycznych – postsowieckiej, opartej na tęsknocie za ZSRR i na micie antyfaszyzmu, która nie była jednak tożsama z kremlowskimi wizjami Ruskiego Miru, a z drugiej strony nasilał się zachodnioukraiński nacjonalizm. Polska postawiła na zachodnioukraińskie siły polityczne. Dostrzegaliśmy, że będą one przeciwne Rosji, ale raczej nie braliśmy pod uwagę, że mogłyby nie zwrócić się ku Polsce.
Radosław Sikorski: Ukraińcy walczą o to, czego my nie szanujemy
Jak mawiał prezydent Lech Kaczyński, Europa nie składa się z samych Polsk. My byliśmy przez 400 lat w tym samym państwie z Ukrainą, nasza perspektywa zatem jest inna. To, że Zachód jest mniej zaangażowany, mniej wie i mniej mu zależy – to jest normalna rzecz - mówi Radosław Sikorski, eurodeputowany PO, były marszałek Sejmu, szef MON i MSZ.
Dlaczego nie?
Ukraina stawiała od początku na graczy dużo potężniejszych od Polski, co nie jest dziwne. Bo co Polska może Ukrainie zaoferować, z wyjątkiem serca? Nic o wymiarze strategicznym. Nie postawimy na nogi tego kraju po latach dezindustrializacji i depopulacji przez cały czas po 1991 roku. Nawet potężne gospodarki miałyby kłopot z rewitalizacją Ukrainy, a co dopiero Polska. Na Białorusi też sukcesu ostatnio nie odnieśliśmy, tak jak i na Mołdawii. Po 30 latach od rozpadu Związku Radzieckiego Białoruś jest najmocniej uzależniona od Rosji. Być może powinniśmy się uczyć od innych państw – Niemców, Izraela – długodystansowości. A my, jak to naród ukształtowany w olbrzymim stopniu przez etos drobnej szlachty, zawsze jesteśmy niecierpliwi. W dzisiejszym świecie to nie jest najlepsza strategia. Inne państwa regionu w większości starają się unikać roli awangardy. A my chętnie się na to piszemy, tyle że nic z tego dla nas nie wynika, z wyjątkiem sympatii, uścisków rąk itd. Nie chcę przez to powiedzieć, że najlepszą polityką wschodnią jest brak polityki wschodniej, ale być może powinniśmy patrzeć bardziej długofalowo niż do tej pory. A w tym celu przede wszystkim powinniśmy sporządzić bilans polskiej polityki wschodniej naszych blisko 33 lat. Powiedzieć, co się udało, a które działania były wręcz przeciwskuteczne. Czy przybliżyliśmy się do deklarowanych celów, czy raczej się od nich oddaliliśmy? I dlaczego wiele krajów wokół nas prowadzi politykę dalece bardziej pragmatyczną?
Dr hab. Rafał Chwedoruk
Politolog, komentator polityczny, profesor Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Zajmuje się polityką historyczną, myślą polityczną, ruchami społecznymi, ekstremizmem politycznym i geografią wyborczą.