PiS w okopach Ziobry

Politycy Solidarnej Polski grożą nieoficjalnie, że ich reakcja na przeforsowanie ustawy likwidującej Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego może być tylko jedna. Opuszczenie koalicji rządowej. Czy tym razem to na poważnie?

Publikacja: 18.02.2022 17:00

PiS w okopach Ziobry

Foto: Reporter, Andrzej Iwanczuk

W międzyczasie do prezydenckiego projektu w tej sprawie dołączył jeszcze jeden, złożony przez grupę posłów PiS. Jest mniej „radykalny". Na przykład Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego ma być zachowana, ale zajmować ma się innymi zawodami prawniczymi, nie sędziami. Istotą zarzutu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej było stworzenie narzędzia opresji właśnie dla sędziów. Choć politycy Solidarnej Polski nie atakują autorów tego projektu tak mocno jak prezydenta Andrzeja Dudy (europoseł Patryk Jaki zdążył go nazwać „zdrajcą"), to jednak odmawiają poparcia także i tej inicjatywie – jako niedopuszczalnej kapitulacji wobec roszczeń TSUE i wobec mieszania się Unii w ustrój polskiego sądownictwa.

Oba projekty przewidują zatrzymanie w składzie Sądu Najwyższego tak zwanych neosędziów (czyli ludzi nominowanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa), ale zdaniem partii Zbigniewa Ziobry stanowią pośrednią drogę do zakwestionowania w przyszłości ich statusu. I przy okazji są wyrokiem na całość zmian w sądownictwie, nawet jeśli nigdzie to nie zostanie zapisane.

Czytaj więcej

Mateusz Morawiecki w rozkroku

Czy kompromis jest możliwy

Czy nieoficjalne groźby wyjścia z rządu, powiązane z gromkimi oficjalnymi wystąpieniami to tylko gra Ziobry na zaznaczenie swojej odrębności, czy jednak zasadnicza sprawa dla jego środowiska? Nikt tego nie jest pewien. Przy okazji kolejnego werdyktu TSUE, w sprawie kryterium praworządności, w ostatnią środę, lider Solidarnej Polski proklamował istną wojnę z premierem Mateuszem Morawieckim, mówiąc o jego „historycznym błędzie", którym miała być zgoda na unijny mechanizm uzależnienia wypłat funduszy od przestrzegania w danym kraju praworządności. – Na razie wyglądają na zdeterminowanych – mówi o ziobrystach ważny polityk PiS, bliski Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Dzieje się to w momencie, kiedy PiS zdawał się być bliski kompromisu z Komisją Europejską, co miało być kluczem do odblokowania środków na Krajowy Plan Odbudowy. Najbliższy tydzień może się okazać rozstrzygający. Andrzej Duda podczas pobytu w Brukseli miał usłyszeć od unijnych urzędników komplementy odnoszące się do kierunku swojej inicjatywy.

Janusz Wojciechowski, unijny komisarz do spraw rolnictwa, polityk wywodzący się z PiS, jest przekonany, że dostał sygnały ze strony Komisji Europejskiej, iż Unia zadowoli się nawet „minimalną" wersją zmian, tą według projektu PiS. Nie ma wprawdzie pewności, na ile te sygnały są definitywne, ale przez kilka dni politycy partii Kaczyńskiego radowali się takim przekonaniem. Chcieli nawet łączyć zapisy projektu prezydenckiego z własnym.

Co więcej, mieli nadzieję na jakiś kompromis także w polskim Sejmie. Pojawiły się nawet pogłoski, że klub PO gotów jest wstrzymać się od głosu. Tym bardziej gotowość do poparcia zdawały się deklarować PSL i mniej kategorycznie Lewica.

I znowu wszystko mogło się rozbić o detale, w rzeczywistości niezwykle istotne. Nawet ludowcy chcieli przyjęcia poprawki wycofującej z Sądu Najwyższego „neosędziów" z Izby Dyscyplinarnej. Nie wiadomo, na ile jest to warunek poparcia ostatecznej wersji. Ale zaświeciła perspektywa przegłosowania tego choćby i bez Solidarnej Polski.

Co po Zjednoczonej Prawicy

No tak, tylko co dalej? A jeśli w tym przypadku Ziobro nie blefuje i naprawdę wyjdzie z rządu? Albo nawet i nie wyjdzie, ale będzie głośno protestować, ustawiając swoich kolegów z PiS w rolach „zdrajców", pożytecznych idiotów na pasku Komisji Europejskiej? Czy da się długo uprawiać fikcję, pozór w miarę klarownej linii Zjednoczonej Prawicy, kiedy jeden z jej członów nieustannie strzela do własnej bramki?

Mamy trzy scenariusze. Pierwszym jest szukanie alternatywnej większości. Jest to jednak przy obecnej politycznej polaryzacji fantasmagoria. Pojawia się czasem fantom gotowych do współpracy z rządzącymi ludowców – wszystkich lub niektórych. Jest to jednak mało prawdopodobne. Wyjęcie jednego, dwóch ludowych posłów skuszonych powtórzeniem drogi Łukasza Mejzy w razie trwałego odstępstwa kilkunastu parlamentarzystów z Solidarnej Polski nic by nie dało. A cały PSL zanadto wpisał się w wojnę z PiS, aby teraz dokonywać nieczytelnej dla nikogo, przede wszystkim dla wyborców, wolty. Przy okazji jednego, kilku głosowań – czemu nie? Klub Władysława Kosiniaka-Kamysza zrobił to i przy zatwierdzaniu Krajowego Planu Odbudowy, i nawet przy decyzji o budowaniu ogrodzenia na granicy z Białorusią. Ale do rządowej koalicji to środowisko polityczne nie wejdzie.

Drugim scenariuszem jest ryzykowanie przez Jarosława Kaczyńskiego rządu mniejszościowego. To jednak raczej także nie wchodzi w grę. Gdyby Ziobro naprawdę zrobił krok w nieznane, musiałby chyba uzasadniać go powtarzaniem aktu nieposłuszeństwa – aby się uwiarygodnić przed prawym skrzydłem wyborców PiS. Groziłoby powstanie trwałej większości negatywnej, na którą składałaby się opozycja i nowi dysydenci. Co z tego, że ich uzasadnienia mogłyby brzmieć całkiem odmiennie. Czy ustawy covidowej Kaczyńskiego nie obalili do spółki posłowie odwołujący się do argumentacji „sanitarystycznej" (większość opozycji) i „antysanitarystycznej" (Konfederacja, część klubu PiS)? To oczywiście wywoływałoby wrażenie totalnej niemożności pisowskiego centrum decyzyjnego – zabójcze wiano przed wyborami za niespełna dwa lata.

Jest naturalnie i trzeci scenariusz. To ponowne zaklajstrowanie różnic i nawet po rozbieżnym głosowaniu wspólne ciągnięcie wózka. Każda ze stron ma poważne argumenty, aby się na to zdecydować. Jarosław Kaczyński nie chce szybszych wyborów, może też się obawiać zatrutego potencjału kryjącego się w materiałach resortu sprawiedliwości, więc będzie się hamował z karaniem za akty nieposłuszeństwa. Z kolei dla lidera Solidarnej Polski opuszczenie koalicji rządzącej byłoby jednak skokiem na główkę do basenu, w którym niekoniecznie jest woda. Do tej pory kilka razy zbierał się do takich skoków, ale za każdym razem rezygnował.

Marsz w prawo, czyli...

Pojawiły się plotki o dogadywaniu się Zbigniewa Ziobry z Konfederacją. Zwłaszcza wtedy, kiedy pięciu jej posłów poparło w głosowaniu Bogdana Święczkowskiego, polityka Solidarnej Polski, wprowadzanego do Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby Ziobro zasilił listy Konfederacji, mógłby ją dowartościować, przechwytując jakąś część antyeuropejskich wyborców PiS. Na dokładkę w Prawie i Sprawiedliwości narasta przekonanie, że jeśli po wyborach jest jakaś szansa na dalsze rządy, to tylko w koalicji parlamentarno-rządowej z Konfederacją właśnie. A to by oznaczało, że Ziobro nadal jest coraz mniej chcianym, coraz bardziej drażniącym, ale jednak partnerem, tym razem już zewnętrznym.

No tak, tyle że owe pogłoski o spiskach Solidarnej Polski z konfederatami są, gdy się im bliżej przyjrzeć, co najmniej przedwczesne. Spośród owych pięciu posłów głosujących za Święczkowskim, czwórka to narodowcy, także w innych kwestiach skłonni czasem dogadywać się z PiS, za cenę różnych doraźnych korzyści. Druga część klubu, „korwinowo-wolnościowa", wolałaby już raczej zbliżenie z PO (skądinąd dziś nieosiągalne). Nie wiadomo, jaki kształt przybiorą listy wyborcze Konfederacji. Obecnie nic nie wskazuje na to, aby Ziobro mógł tam liczyć na cokolwiek.

Za to kolejne głosowania zbliżą go z PiS. W sprawie niedopuszczenia do zawiązania komisji śledczej badającej szpiegowanie opozycji czy odebrania immunitetu prezesowi NIK Marianowi Banasiowi oba człony koalicji są skazane na zaciętą obronę wspólnej polityki. Także niektóre starcia ideologiczne pozwalają na zacieranie różnic. Dopiero co klub Zjednoczonej Prawicy przeforsował wspólnie lex Czarnek dające możliwość stawiania do pionu zbyt liberalnych szkół publicznych.

Warto to podkreślić. Ewolucja PiS w prawo czyni język Ziobry coraz bardziej reprezentatywnym dla całej Zjednoczonej Prawicy. Skądinąd wcale nie wszystkie jego przejawy są zresztą dziełem ministra sprawiedliwości. Czy to on wymyślił, przykładowo, międzynarodową oś z Marine Le Pen, Matteo Salvinim, Viktorem Orbánem czy hiszpańską partią Vox? Nie, to dzieło solennie konserwatywnych europarlamentarzystów PiS: Ryszarda Legutki i Zdzisława Krasnodębskiego. Łajani i ośmieszani przez poprawną politycznie, euroentuzjastyczną większość w Parlamencie Europejskim, poszukali recepty na swoje traumy w pozyskiwaniu sojuszników, których jeszcze kilka lat temu uznaliby sami za egzotycznych. I na dokładkę przekonali do tego Kaczyńskiego, jeszcze bardziej wyczulonego na geopolityczne zagrożenia, co jednak najwyraźniej w tym przypadku nie zadziałało.

A czy to Ziobro kazał wicepremierowi i ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu tolerować finansowanie przez podległy mu Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej rozmaitych neoendeckich inicjatyw? Prof. Gliński wchodził do PiS jako socjalliberał kiedyś z Unii Wolności, dawny ekolog, przywiązany do wspierania obywatelskich inicjatyw. Dziś jest twardym prawicowcem. W tym przypadku za taką polityką idą także doraźne korzyści polityczne. To dlatego narodowcy z Konfederacji są czasem skłonni targować się z PiS o takie czy inne głosowanie. Ale to wynika także z logiki polaryzacji.

Czytaj więcej

Prawo i Sprawiedliwość w epoce niemożności

Inny Kaczyński, inny świat

Jarosław Kaczyński sprzed kilku lat ani nie dopuściłby do marszu w kierunku większej delegalizacji aborcji, ani nie tolerowałby flirtu swojej partii ze środowiskami odwołującymi się do tradycji endeckich, skądinąd dość niszowymi, ale w obliczu ekscesów Strajku Kobiet jednak broniącymi kościołów przed atakami. Ktoś, kto się obruszy na tę ewolucję, powinien sobie przypomnieć, że i Donald Tusk sprzed lat nie traktowałby spotkania z miotającą na lewo i prawo obelg Martą Lempart jako swoistego politycznego atutu, ba, wyróżnienia. Wolał wtedy flirty z liberalnymi biskupami i współtworzenie „kościoła łagiewnickiego". Dziś wszystko stało się zupełnie inne.

Pisząc niedawno o wypłukiwaniu politycznego centrum (porażka Jarosława Gowina, słabość ludowców), przekonywałem, że wynika to z natury wojny cywilizacyjnej, która dzieli świat. I jest sporem o wszystko: o wychowanie, o rolę religii, o kształt kultury, o napływ imigrantów, o granice narodowej suwerenności. To ostatnie to także rysująca się dopiero niedawna kontrowersja wokół federalizacji Europy. Powiązana z coraz większą inwazją politycznej poprawności, której narzędziem stają się instytucje europejskie. W tym sensie, nie pochwalając eurosceptycznych sojuszów profesora Legutki, mogę zrozumieć jego poczucie przyparcia do ściany. Jego poglądom, jego wrażliwości zostawia się coraz mniej miejsca. Więc te poglądy, ta wrażliwość się radykalizują.

Oczywiście, ma to swoją cenę. Bywa nią przekraczanie barier geopolitycznego bezpieczeństwa Polski. Bywa także pasywność i brak wyraźnego kursu. Dobrym przykładem jest unijna polityka klimatyczna. Ziobrze i jego kolegom nie udało się zablokować decyzji obecnego polskiego rządu, aby jednak ją akceptować. Opór jawi się jako daremny, skoro przystały na nią w praktyce wszystkie unijne rządy. Ale też zmarnowano ostatnie lata, nie stawiając na porządną modernizację energetyki. W efekcie tracimy cnotę obrońców dawnej cywilizacji, ale nie umiemy wykorzystać szans i skorzystać z transformacji finansowanej przez Unię.

Ostatnimi czasy nagromadzenie konfliktów, z których przynajmniej części dałoby się uniknąć (bezsensowna wojna o zmiany w sądach), popycha polską prawicę do recept obstrukcyjnych i chyba jałowych. Choćby do nadziei na blokowanie rozmaitych decyzji Unii z myślą, że pozwolą nam na zachowanie „własnej drogi". Ale też nie oszukujmy się – na część tych starć obecny polski rząd był skazany, jeśli chciał realizować własny program i być wiernym swoim zasadom.

Czytaj więcej

Pustka Tuska

Wciąż improwizują i grają na czas

W tym kontekście jasny przekaz Zbigniewa Ziobry: „okopujemy się", jest czytelniejszy niż uniki i wygibasy poliytków głównego nurtu PiS, a w szczególności premiera. Nieszczęściem lidera Solidarnej Polski jest to, że przy okazji wpycha Polskę na rozmaite rafy, podsuwa rozwiązania magiczne i nieprawdziwe („nie płaćmy Unii nic i zobaczmy, co z tego wyniknie").

Nieszczęściem dodatkowym jest jego niewielka charyzma w grach wewnątrz Polski. Jego opowieść jest dla wyborców o tradycyjnym nastawieniu bardziej czytelna. Ale charyzmą, siłą osobowości, asertywnością wciąż wygrywa Jarosław Kaczyński. Techniczną sprawnością zaś – Mateusz Morawiecki.

Co z tego wyniknie w przyszłości, nie sposób ocenić. Zarówno rozbicie Zjednoczonej Prawicy, jak i jej podtrzymywanie jawi się jako rozwiązanie skrajnie niewygodnie, wręcz autodestrukcyjne. Mam wrażenie, że czołowi zawodnicy sami nie wiedzą, co z tym począć. I Kaczyński, i Ziobro (nie mówiąc o nie całkiem podmiotowym Morawieckim) improwizują i grają na czas. Atutem tego pierwszego jest wciąż pakiet kontrolny. Ten drugi może liczyć tylko na zwartość własnego środowiska będącego języczkiem u wagi w koalicji rządzącej i w parlamencie.

Ale mamy do czynienia jeszcze z dodatkowym czynnikiem. Napisałem o technicznej sprawności premiera Morawieckiego. Meandry Polskiego Ładu mocno ją podważyły. Tak naprawdę jako skuteczna zagrywka dająca jakieś szanse PiS na nowe rozdanie i dobry wynik w wyborach nasuwa się wymiana szefa rządu. To jednak nie tylko skrajnie trudna operacja – w warunkach nikłej większości w Sejmie i braku sensownego następcy. To na dokładkę byłoby wielkie zwycięstwo Zbigniewa Ziobry. Jarosław Kaczyński doskonale o tym wie i tego nie chce. Odbiera to jako swoją ewidentną porażkę. To dodatkowo betonuje coraz bardziej absurdalne status quo.

W międzyczasie do prezydenckiego projektu w tej sprawie dołączył jeszcze jeden, złożony przez grupę posłów PiS. Jest mniej „radykalny". Na przykład Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego ma być zachowana, ale zajmować ma się innymi zawodami prawniczymi, nie sędziami. Istotą zarzutu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej było stworzenie narzędzia opresji właśnie dla sędziów. Choć politycy Solidarnej Polski nie atakują autorów tego projektu tak mocno jak prezydenta Andrzeja Dudy (europoseł Patryk Jaki zdążył go nazwać „zdrajcą"), to jednak odmawiają poparcia także i tej inicjatywie – jako niedopuszczalnej kapitulacji wobec roszczeń TSUE i wobec mieszania się Unii w ustrój polskiego sądownictwa.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów