Dwie twarze Benedykta XVI

Czy papież, który miał ogromne i niewątpliwe zasługi w walce z pedofilią, zostanie zapamiętany jako jej obrońca?

Publikacja: 11.02.2022 17:00

Według raportu, który powstał na zlecenie archidiecezji Monachium i Fryzyngi, w latach 1945–2019 był

Według raportu, który powstał na zlecenie archidiecezji Monachium i Fryzyngi, w latach 1945–2019 było tam co najmniej 497 ofiar nadużyć seksualnych, głównie wobec młodych mężczyzn. W czterech przypadkach kard. Joseph Ratzinger – rządca archdiecezji w latach 1977–1982 – nie zrobił nic w tych sprawach

Foto: GALAZKA/SIPA/EAST NEWS

Opublikowany w styczniu raport kancelarii prawnej Westpfahl Spilker Wastl, dotyczący nadużyć seksualnych w archidiecezji Monachium i Fryzyngi, ogromnie dużo zmienił w postrzeganiu Benedykta XVI. Jeśli szukać historycznych analogii, chyba tylko raz w ostatnich dziesięcioleciach możemy mówić o podobnym wydarzeniu. Mowa o sztuce Rolfa Hochhutha „Namiestnik", która radykalnie zmieniła to, jak oceniano Piusa XII.

Jeszcze w latach 40. i 50. XX wieku powszechnie uważano, że Pius XII wspierał Żydów w czasie II wojny światowej, a władze Izraela oficjalnie dziękowały mu za uratowanie wielu skazanych przez Hitlera na zagładę. Wydana w 1963 r. sztuka niemieckiego dramaturga, przedstawiająca tytułowego namiestnika jako co najmniej obojętnego wobec tragedii Żydów, doprowadziła do zasadniczej i często niesprawiedliwej rewizji wizerunku tamtego papieża.

Wiele wskazuje na to, że w odniesieniu do Benedykta XVI raport kancelarii prawnej zapoczątkował podobny proces. Z bohatera walki z nadużyciami seksualnymi w Kościele papież emeryt stał się „oskarżonym". Nieudolna obrona, a także – jak się zdaje – próby tuszowania błędów sprawiają, że proces zmiany jego postrzegania nabiera tempa. Niemieckie media, także te konserwatywne, zarzuciły Benedyktowi XVI kłamstwo, część z tamtejszych hierarchów wezwała go do szczerych przeprosin i rozliczenia się z własnych win, a z ust wysokich urzędników watykańskich padły nawet sugestie, że styl, w jakim odpowiadał na pytania wspomnianej kancelarii prawnej, jest nie do obrony i nie do pogodzenia z jego własną teologią.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Dominikanie na trudnej drodze

Zdjąć papieża z linii strzału

Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest złożona, bo nie dotyczy tylko samych zarzutów, lepiej lub gorzej uwiarygodnionych przez autorów raportu, ale również tego, jak na nie odpowiedział sam Benedykt XVI (a może lepiej powiedzieć: jego współpracownicy), a także jak odpowiadano na nie przez lata. Wątpliwości dotyczące działań kard. Josepha Ratzingera wobec nadużyć seksualnych w archidiecezji Monachium i Fryzyngi, którą kierował w latach 1977–1982, pojawiły się bowiem już wcześniej. Media informowały o czterech takich sprawach, bliscy współpracownicy późniejszego papieża składali wyjaśnienia, zapewniając, że o sprawie nie miał pojęcia, bo zajmował się nią kto inny, a najbardziej znany biograf papieski Peter Seewald od dawna próbował budować narrację broniącą swojego bohatera.

Czy te argumenty zostały unieważnione przez raport? Nie. Kłopot polega jednak na tym, że odpowiedź na pytania prawników, jaką dostarczył sam papież, pogrąża go w pewnym sensie bardziej, niż sama sprawa, a do tego jeden z kluczowych świadków zmienił swoje zeznania.

Zacznijmy od zeznań samego papieża emeryta. Otóż w odniesieniu do jednej z czterech spraw, jakie badała komisja, zapewniał, że nie brał udziału w spotkaniu rady diecezjalnej poświęconym m.in. sprawie księdza ekshbicjonisty, jakie odbyło się 15 stycznia 1980 r. Autorzy raportu dowiedli, że w spotkaniu uczestniczył, co stało się podstawą do zarzucania mu poświadczenia nieprawdy.

Teraz i sam papież, i prawnicy przyznają, że spotkanie nie tylko się odbyło, ale i uczestniczył w nim kard. Ratzinger, a kwestionują jedynie opis tematyki, jaka miała być poruszana w czasie spotkania. Autorzy raportu twierdzą, że omawiano na niej szczegółowo przypadek księdza ekshibicjonisty, a prawnicy broniący papieża Benedykta XVI przekonują, że rozmawiano wówczas jedynie o jego terapii, bez wskazania winy.

Zostawmy na razie na boku kwestię odmiennej oceny źródeł (typowej w takich sprawach), bo istotniejsze wydaje się co innego. Z informacji, jakie przekazał w swoich oświadczeniach zarówno sam papież emeryt, jak i jego prawnicy, wynika ni mniej, ni więcej, że przygotowywane przez nich memorandum było klasycznym materiałem prawnym, a nie próbą zmierzenia się z tym, co wydarzyło się prawie pół wieku temu. Prawnicy podkreślają, że nieprawdziwa informacja wdarła się do raportu, bo tylko jeden z nich uzyskał dostęp do liczących niemal 8 tys. stron akt i to wyłącznie w formie elektronicznej, analizując te dokumenty doszedł do takiego wniosku, a nikt z nich nie zapytał o fakty samego Benedykta XVI. I w efekcie strategię obrony oparto na nieprawdziwych danych, które natychmiast zbito, i które stały się podstawą do oskarżenia papieża emeryta o kłamstwa.

Benedykt XVI w opublikowanym ostatnio liście dotyczącym tej sprawy zdaje się nie dostrzegać w takiej strategii „przyjaciół" (jak sam określa swoich prawników i doradców) nic nieodpowiedniego. „W gigantycznej pracy tamtych dni – opracowaniu stanowiska – doszło do przeoczenia dotyczącego mojej obecności na spotkaniu rady diecezjalnej w dniu 15 stycznia 1980 r. Błąd ten, który, niestety, wystąpił, nie był zamierzony i mam nadzieję, że jest do wybaczenia" – napisał Benedykt XVI. „W żaden sposób nie umniejsza to troski i poświęcenia, które dla tych przyjaciół były i są oczywistym imperatywem. Byłem głęboko wstrząśnięty tym, że przeoczenie to zostało wykorzystane do podważenia mojej prawdomówności, a nawet do przedstawienia mnie jako kłamcy. Tym bardziej poruszyły mnie liczne wyrazy zaufania, serdeczne świadectwa i wzruszające listy wsparcia, które otrzymałem od bardzo wielu osób" – uzupełniał. W tych słowach nie ma śladu odniesienia do ewidentnej nieprawdy, której użyto, by bronić papieża, a jest jedynie smutek spowodowany jej efektami.

Smaczku tej strategii dodaje inny element raportu, z którego wynika, że do budowania narracji o tym, że kard. Joseph Ratzinger nic o takich sprawach w swojej diecezji nie wiedział, używano (tego akurat nikt nie zarzuca samemu papieżowi) fałszywych zeznań. Kluczowy dla wcześniejszej obrony papieża świadek, czyli wikariusz generalny archidiecezji za czasów Ratzingera ks. prałat Gerhard Gruber, od lat zeznawał i świadczył, że kardynał o sprawie nic nie wiedział, jednak w listopadzie 2021 r., podczas wysłuchań do obecnego raportu oznajmił, że do składania tych zeznań był nakłaniany przez swoich przełożonych. Ci mieli go prosić, by „zdjął papieża z linii strzału".

Niesamowite, że to napisał

Ale jest jeszcze jeden element, który nie odnosi się do przeszłości, lecz do teraźniejszości. Mowa o języku, stylu usprawiedliwiania tamtych decyzji, a nawet ich opisu, jaki znajdujemy w odpowiedziach Benedykta XVI (a przynajmniej przez niego podpisanych) na pytania komisji. Papież – a może lepiej powiedzieć: jego obrońcy – skupia się w nich na duchu czasów, analizuje, czy to, że ksiądz nie dotykał dziecka, a jedynie się przed nim masturbował, ma większe znaczenie, a nawet rozważa kwestie, czy dla oceny czynu nie ma znaczenia fakt, że kapłan molestujący dziewczynkę nie był w sutannie. Padają w tych rozważaniach terminy takie jak „grzech" czy „moralna naganność", ale użyte w tonie, który jednoznacznie wskazuje, że szuka się usprawiedliwienia tamtych wydarzeń.

Niezwykle ostro skomentował to członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich i dyrektor Centrum Ochrony Dziecka na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim o. Hans Zollner SJ. „Jedną z rzeczy, których nie rozumiem w dokumencie, który podpisał Benedykt XVI, którego oczywiście nie napisał on sam w całości, są wyrażenia, które stoją w sprzeczności z jego własną wizją teologiczną od zawsze. Na przykład odnosi się do »ducha czasów« lat 60., 70. W tamtym czasie inaczej odnoszono się do przypadków wykorzystania seksualnego. I właśnie papież senior zawsze podkreślał, że istnieją wartości moralne niezależne od czasu. (...) jeszcze bardziej niesamowite jest to, że w odpowiedzi napisał, że jeśli ksiądz, który popełnia wykorzystanie, nie jest ubrany jak ksiądz i popełnia wykorzystanie seksualne prywatnie, to biskup nie jest za to odpowiedzialny. To jest naprawdę niesamowite, bo jaki ksiądz był ubrany w strój kapłański, kiedy wykorzystywał kogoś seksualnie? (...) czy mamy jakąś formę kapłaństwa, którą można odstawić, zdejmując sutannę?" – mówił w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną.

Niestety, choć papież Benedykt XVI opublikował w tym tygodniu istotny list, będący odpowiedzią na zarzuty formułowane przez media i autorów raportu, to akurat do tej jego części nie odniósł się w ogóle. Problem uzasadnienia tamtych decyzji, zaskakującej teologicznie perspektywy, jest nieobecny w znakomitym skądinąd tekście. Papież-emeryt z mocą podkreśla w nim, że „każdy przypadek wykorzystywania seksualnego jest straszny i nie do naprawienia", ale milczy w sprawie tamtych konkretnych wyjaśnień, które naprawdę wzburzyły media i część obserwatorów.

Brakuje też w tym liście wzięcia osobistej odpowiedzialności za błędy i zaniedbania, osobistych przeprosin. Papież mocno wskazuje na błędy systemowe, bierze na siebie systemową odpowiedzialność, wskazuje problem lekceważenia, ale nie odnosi się do konkretnych zaniedbań w archidiecezji monachijskiej. „We wszystkich moich spotkaniach, zwłaszcza w czasie moich licznych podróży apostolskich, z ofiarami nadużyć seksualnych popełnianych przez kapłanów, patrzyłem w oczy konsekwencjom bardzo wielkiej winy i nauczyłem się rozumieć, że my sami jesteśmy wciągani w tę bardzo wielką winę, kiedy ją lekceważymy lub kiedy nie stawiamy jej czoła z konieczną stanowczością i odpowiedzialnością, jak to się nazbyt często działo i dzieje. Podobnie jak podczas tamtych spotkań, po raz kolejny mogę jedynie wyrazić wszystkim ofiarom wykorzystywania seksualnego mój głęboki wstyd, mój wielki ból i moją szczerą prośbę o przebaczenie. Niosłem wielką odpowiedzialność w Kościele katolickim. Tym większy jest mój ból z powodu nadużyć i błędów, które miały miejsce w czasie sprawowania przeze mnie posługi w poszczególnych miejscach. Każdy przypadek wykorzystywania seksualnego jest straszny i nie do naprawienia. Ofiarom wykorzystywania seksualnego składam wyrazy najgłębszego współczucia i ubolewam nad każdym poszczególnym przypadkiem" – napisał Benedykt XVI.

Na ten brak odpowiedzi na ból konkretnych skrzywdzonych, wzięcia osobistej odpowiedzialności, zwracają zresztą uwagę osoby seksualnie wykorzystane. „Papież mniej skupia się na własnych działaniach, a tym samym na swoich własnych niedociągnięciach i błędach, a bardziej na sobie jako na odpowiedzialnym za rzeczy, które inni ludzie zrobili w tym systemie" – mówił w wywiadzie dla katolickiego portalu domradio.de Johannes Norpoth, rzecznik rady wspierającej Konferencję Episkopatu Niemiec w walce z wykorzystaniem seksualnym nieletnich. „Odpowiedzialność osobista wygląda inaczej, wymaga jasnego wskazania, »biorę winę na siebie«" – tłumaczył Norpoth.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Wiarygodność hierarchów błyskawicznie spada

Rozmontuje dzieło swego życia

Linia obrony przyjęta przez Benedykta XVI i jego doradców prowadzi – i to chyba najmocniejszy komentarz, jaki wygłosił Norpoth – do „rozmontowania dzieła jego życia". Nikt bowiem nie może zakwestionować, że bez papieża Benedykta XVI nie dokonałaby się ogromna zmiana w Kościele w tej kwestii. To on najpierw naciskał na otoczenie św. Jana Pawła II, by załatwić sprawę założyciela Legionistów Chrystusa, i on, gdy został papieżem, zaczął ją załatwiać. Bez jego zaangażowania i decyzji nie byłoby ogromnej pracy abp. Charlesa Scicluny, który wprowadził nowe standardy w badaniu takich spraw.

Decyzje personalne Benedykta XVI, odwołanie wielu biskupów, reforma zasad prawnych, a także osobiste spotkania papieża ze skrzywdzonymi miały ogromne znaczenie dla walki z nadużyciami seksualnymi w Kościele. I tego nie mogą zmienić wydarzenia z ostatnich dni.

Tyle że, o czym także nie wolno zapominać, od teraz całe zaangażowanie papieża Benedykta XVI, jego nauczanie w tej sprawie będzie interpretowane właśnie przez wydarzenia z początku roku 2022. Może zresztą, choć to raczej hipoteza, właśnie to nauczanie wyjaśnia takie, a nie inne podejście do tej sprawy przez bliskich współpracowników i samego Benedykta XVI. Jeśli uważnie wczytać się w programowo podejmujący problem pedofilii i skandali seksualnych „List o przyczynach kryzysu Kościoła" Benedykta XVI z 2019 r. widać, że wśród przyczyn tego rodzaju skandali papież szczególne znaczenie przypisuje „duchowi czasów" (rewolucja seksualna 1968 r.), upadkowi teologii moralnej, błędnemu rozumieniu prawa kanonicznego, ale pomija problemy głębsze, systemowe, związane z klerykalizmem, wyniesieniem kapłaństwa. Można odnieść wrażenie, że papież emeryt uważa, że problem ten jest nowy i związany z wypaczeniami ostatnich lat, a nie jest w stanie wskazać jego głębszych korzeni.

Perspektywa ofiar jest oczywiście w tym liście obecna, ale istotą zadania, jakie pisząc go, stawiał przed sobą papież emeryt, była obrona instytucji. „Dzisiaj oskarżenie wymierzone w Boga jest nade wszystko charakteryzowaniem Jego Kościoła jako całkowicie złego i w ten sposób odwodzeniem nas od niego. Idea lepszego Kościoła stworzonego przez nas jest w rzeczywistości propozycją diabła, przy pomocy której chce nas odwieść od Boga żywego, poprzez oszukańczą logikę, na którą zbyt łatwo dajemy się nabierać. (...) Bardzo ważne jest przeciwstawianie się kłamstwom i półprawdom diabła pełną prawdą: Tak, jest grzech w Kościele i zło. Ale nawet dzisiaj jest święty Kościół, który jest niezniszczalny" – pisał Benedykt XVI. W tych słowach zawarta jest oczywiście głęboka prawda, a jednocześnie jest w nich pewien brak, który wyjaśnia postawę obecnych obrońców papieża emeryta.

Ich postawa ma jednak także inne powody. Benedykt XVI jest symbolem tradycyjnego rozumienia katolicyzmu, jest jednym z najwybitniejszych, a prawdopodobnie najwybitniejszym przedstawicielem tego, co określić można „konserwatywnym skrzydłem teologii katolickiej". Uznanie, że w pewnych kwestiach się mylił, że był – tak samo jak inni – dzieckiem swoich czasów, przyjęcie perspektywy, w której także niektóre z diagnoz samego papieża związane były z jego wyborami życiowymi i pasterskimi, oznacza podważenie jednego z fundamentów, na których budowana jest tożsamość konserwatywnego katolicyzmu. Procesowi mierzenia się z zakorzenieniem historycznym wybitnej teologii Benedykta XVI nie sprzyja także fakt, że zarzuty wobec niego wykorzystywane są do bieżącej walki teologicznej w Kościele niemieckim. Część z gorących zwolenników „drogi synodalnej", która zbudowana jest na założeniach fundamentalnie obcych Benedyktowi XVI, chce wykorzystać zarzuty wobec niego do zdyskredytowania całej tradycyjnej teologii. Jeśli jednak chcieliby być w tej postawie szczerzy, musieliby pamiętać, że poważne zarzuty postawiono także kard. Reinhardowi Marxowi, który jako żywo jest raczej symbolem teologii progresywnej. Od niego jednak wymaga się zdecydowanie mniej, a on sam – choć raport również jemu zarzuca zaniedbania – już teraz zapowiada, że będzie pracował na rzecz głębokiej reformy Kościoła.

Raport kancelarii Westpfahl Spilker Wastl pokazuje, że systemowe problemy, lekceważenie ofiar obecne jest nie tylko po konserwatywnej, ale i liberalnej stronie debaty. I obie strony wykorzystują tę kwestię we własnym interesie, co niewiele ma wspólnego z dobrem ofiar. Jedni chcą doprowadzić do głębokiej reformy Kościoła w duchu bardziej liberalnym, drudzy przekonują, że konieczny jest powrót do bardziej tradycyjnego modelu, który rzekomo miał służyć czystości księży. Dowodów na to nie ma, a wiele wskazuje, że to właśnie tamten dawny model miał istotne znaczenie dla zrodzenia się problemu. Stronie liberalnej nie przeszkadza za to fakt, że przez lata argumenty za ochroną księży przestępców pochodziły z repertuaru raczej progresywnej strony teologicznej.

Czytaj więcej

Watykan, Rosja, Chiny. W co naprawdę gra Franciszek

Czy to zdrada?

W jaki sposób raport o nadużyciach seksualnych wpłynie to, jak zostanie zapamiętany Benedykt XVI? Na razie obie strony – przeciwnicy i zwolennicy papieża emeryta – tylko utwierdzą się w swoich opiniach. Konserwatyści już teraz przekonują, że cały raport, a przynajmniej jego medialna interpretacja, jest jedynie atakiem na Benedykta XVI, porównywalnym z tym, jaki na Piusa XII przeprowadzić miał Rolf Hochhuth (według niektórych świadectw piszący „Namiestnika" za podpuszczeniem sowieckich agentów). Rolą dobrego katolika powinna być zaś obrona papieża. Zwracanie uwagi na fakt, że źródłem ogromnej większości problemów związanych z tym raportem jest działanie prawników Benedykta XVI, a także styl odpowiedzi, traktowane jest jako dowód przejścia na drugą stronę barykady i zaangażowania w walkę z ortodoksją.

Najmocniejszym chyba przykładem takiego myślenia jest wypowiedź kard. Dominika Duki, który raport określa mianem „drugiej zdrady monachijskiej", czyli odnosi się do zdrady mocarstw zachodnich wobec Czechosłowacji. Teraz papieża emeryta mieli zdradzić przedstawiciele metropolii monachijskiej, pozwalając na taką, a nie inną interpretację raportu.

Drugiej stronie zaś sprawa raportu przesłaniać zaczyna realne zasługi Benedykta XVI. Spór o dokument staje się rytualną walką „katolicyzmów". I to ona przyczynić się może do tego, że w dalszej przyszłości papież, który miał ogromne zasługi w walce z pedofilią, zostanie zapamiętany jako „obrońca pedofilii". Czy można tego uniknąć? Można, ale to wymaga zmierzenia się nie tylko z samym raportem, ale też ze źródłami intelektualnymi i teologicznymi takiej, a nie innej strategii obrońców Benedykta XVI.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy