Rodziców Larsa niewiele łączyło. Ani ze sobą nawzajem, ani z synem. Podczas kolacji dorośli wypijali po kieliszku wina, po czym każde z filiżanką kawy wycofywało się do swojego pokoju. Ulf, żeby czytać biografie i rozwiązywać krzyżówki, Inger, by układać pasjansa, a Lars, żeby się bawić. Dopiero kiedy w domu pojawił się telewizor, rodzina zaczęła spędzać więcej czasu razem, przy czym bardzo ważnym punktem dnia było wspólne oglądanie wiadomości, jak wspomina von Trier.
– Oczywiście, bo przecież w domu zawsze były tylko trzy gazety.
Można być staroświecką matką, a jednocześnie wyznawać nowoczesne poglądy wychowawcze. Lars von Trier nie pamięta, żeby choć raz rodzice się z nim bawili. Brat był o dziesięć lat starszy, więc Larsa pozostawiano samemu sobie. Kiedy podrósł, matka kilka razy zabrała go ze sobą do muzeum, parokrotnie też w coś grali, jak sobie przypomina. Nigdy jednak z inicjatywy rodziców. Jego żona, Bente, tak opowiada o jego dzieciństwie:
– Mieszkali w tym pięknym domu z panią Andreą, która parzyła chłopcu herbatę. Był okropnie rozpuszczony. Oni jednak nie widzieli w nim dziecka, którym był.
W domu Trierów niespodziewane wydarzenia należały do rzadkości. Reżyser wciąż pamięta pewien wieczór: już leżał w łóżku, a ojciec jak zwykle czytał zamknięty w swoim pokoju, gdy nagle w drzwiach pojawiła się matka z brzoskwinią na talerzu.
– Owoc był pokrojony w plasterki i matka miała ze sobą mały widelczyk. Jadłem tę brzoskwinię, mimo że dopiero co umyłem zęby, co było... całkowicie niepoprawne! – mówi. – Wspaniałe doświadczenie! Właśnie to, że zrobiła coś innego. Bente ciągle robi takie rzeczy z naszymi dziećmi, ale moja matka nie marnowała energii na zastanawianie się, czego dziecku potrzeba. Nigdy! Starała się tylko unikać większych katastrof. Sądzę, że dzieci w ogóle jej nie interesowały. Czytała tylko całą masę książek. O wszystkim w swoim życiu wyczytała w jakiejś książce.
W książkach pisano, że dzieci to też ludzie, tylko mniejsi, i że jeśli człowiek będzie rozmawiał z dziećmi jak z dorosłymi, którzy biorą odpowiedzialność za swoje decyzje, pozwalał im samodzielnie o sobie decydować i w ogóle będzie traktował je jak niezależne, rozumne jednostki, to rozwiną się w sposób naturalny. Właśnie tak dorastał Lars. Jako mały i całkowicie dojrzały człowiek, który potrzebuje jedynie wody do spodeczka. Jak każdy dorosły, odpowiadał za swoje czyny, czytał na głos książki dla dorosłych – „Klub Pickwicka" Karola Dickensa i powieści detektywistyczne o Peterze Wimseyu – a do swoich rodziców zwracał się po imieniu.
– Ojciec chciał, żeby go nazywać ojcem, ale żebyśmy mogli żyć ze sobą na równej stopie, zwracaliśmy się do siebie po imieniu. Pamiętam, że matka bardzo ironicznie wypowiadała się o ojcu, kiedy coś mu się nie udawało i mówił: „Musisz o to spytać swoją matkę". Natychmiast się zjawiała i czyniła mu wyrzuty: „Nie jestem twoją matką".
Lars nie wierzył w uczucia matki tak bardzo, że gdy jako dziesięciolatek spędzał letnie wakacje w jednym z kurortów narciarskich w Szwecji, wskazując palcem wyciąg krzesełkowy, powiedział: „Jeśli wjadę tam wysoko, a wyciąg się urwie, to pewnie będziecie się cieszyli, że was ze mną nie było". Na co matka odpowiedziała: „Wręcz przeciwnie. Właśnie dlatego chcielibyśmy tam z tobą być".
– Wydało mi się to wtedy wierutnym kłamstwem. Czymś melodramatycznym i fałszywym. Nie wierzyłem jej ani na jotę, że w razie wypadku chciałaby przy mnie być.
Inny problem polegał na tym, że Lars nie zawsze podejmował takie decyzje, do których – wedle tego, co jego matka gdzieś wyczytała – mały, lecz w pełni dojrzały człowiek powinien był dojść drogą rozumową. Tak oto mrzonki o liberalnym wychowaniu spaliły na panewce.
– Gdy raz musiałem zrobić badanie krwi i odmówiłem, matka rzuciła krzesłem, zaczęła krzyczeć i wrzeszczeć. Z poczucia bezsilności. Kiedy wreszcie skorzystałem z wolności, którą ona sama mi przecież ofiarowała, i się sprzeciwiłem, zawalił się cały system, który z góry zakładał, że mała, lecz w pełni dojrzała istota oczywiście powie: tak. Rozmowy zawsze zaczynały się od pytania: co ty o tym sądzisz? A kończyły jakimiś zupełnie szalonymi wrzaskami – mówi Lars. – Pewnie dlatego nigdy się nie przejmowałem tymi rzeczami. Czy chciałbyś pójść do dentysty? Odpowiadałem, że nie. Ale na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że zęby będą cię bolały. W dalszym ciągu nie chciałem. Tak było do pewnego wieku, kiedy rozwinąłem na tyle dobrze samodyscyplinę, że mimo wszystko poszedłem do dentysty. Ale – dodaje i zaczyna się śmiać – tak naprawdę całe to liberalne wychowanie cholernie jej odpowiadało. Im bardziej bowiem mogła traktować mnie jak człowieka dorosłego, tym mniejszą brała za mnie odpowiedzialność.
Człowiek niekoniecznie staje się dorosły, dlatego że w dzieciństwie traktowano go jak osobę dorosłą. Wprost przeciwnie. Gdy dziecku nie wyznacza się granic, wszystko jest możliwe. Wszystko zależy tylko od niego. W żadnym razie jednak nie zapewnia mu to poczucia bezpieczeństwa.
– Przede wszystkim stałem się własnym katem. Musiałem się zmuszać, żeby iść do dentysty, ale rozumiałem, że to konieczne. Wmawiam sobie, że zbyt wcześnie musiałem dorosnąć. Pozostawiono mnie sobie samemu gdzieś między domem, gdzie cieszyłem się całkowitą wolnością, a przeklętą szkołą, autorytarną i straszną – mówi Lars von Trier. – Miało to też związek z poczuciem winy – ciągnie. – Musiałem sam dochodzić do tego, co jest dobre, a co złe. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby matka po prostu mi powiedziała: „To mi się nie podoba, a tego sobie nie życzę". A tak musiałem sam dochodzić do tego, co zrobiłem źle. Sądzę, że nabawiłem się moich lęków, ponieważ nie pozwolono mi być dzieckiem. Doświadczyłem braku miłości. Bo miłość to też wyznaczanie granic.
Fragment książki Nilsa Thorsena „Lars von Trier. Życie, filmy, fobie geniusza", która ukaże się nakładem wydawnictwa Bukowy Las. Śródtytuły od redakcji. Autor książki 29 lipca będzie gościem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
W poniedziałek 18 lipca rozdamy trzy egzemplarze książki w konkursie na profilu „Rzeczpospolitej" na Facebooku: https://www.facebook.com/dziennikrzeczpospolita/
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95