Lars von Trier: fragment smutnej biografii

Możliwość samodzielnego decydowania o wszystkim bynajmniej nie uczyniła z małego Larsa wolnego człowieka. Raczej go przeraziła. Okazało się, że liberalne wychowanie można też odbierać jako rodzaj niekontrolowanego upadku.

Aktualizacja: 17.07.2016 21:23 Publikacja: 17.07.2016 01:01

Swoich lęków nabawiłem się w dzieciństwie – wyznaje Lars von Trier. Na zdjęciu na planie filmu „Mela

Swoich lęków nabawiłem się w dzieciństwie – wyznaje Lars von Trier. Na zdjęciu na planie filmu „Melancholia”

Foto: AFP

To było słynne lato idealistów. Rok 1968. Na Zachodzie rewolucja młodzieżowa przeżywała swoje apogeum – wraz z muzyką bigbitową, ideologią dzieci kwiatów i modą na długie włosy. Wszelkie autorytety miały wkrótce upaść. W Paryżu studenci zajęli uniwersytet, w kolejnych miastach organizowano demonstracje przeciwko wojnie w Wietnamie, a w Czechosłowacji ludzie wystąpili przeciwko dyktaturze proletariatu. W tym samym roku trzej astronauci ze statku Apollo 8 jako pierwsi na świecie opuścili pole grawitacyjne Ziemi i wyszli na orbitę Księżyca. Jeden z nich, Jim Lovell, wyciągnął kciuk tak, że zasłonił nim całą kulę ziemską; zrozumiał wtedy, jak niewiele znaczymy, skoro wszystko, co dotąd znał, mogło się zmieścić pod jego palcem.

Gdzieś tam, za kciukiem Jima Lovella, biegał w kowbojskiej kurtce, z włosami obciętymi na pazia i głową pełną marzeń mały chłopiec o wątłej budowie ciała, który nazywał się Lars Trier. Miał dwanaście lat, kiedy przeczytał w gazecie ogłoszenie, że szukają odtwórcy głównej roli w duńsko-szwedzkim serialu telewizyjnym pt. „Hemmelig sommer" („Lato pełne tajemnic") w reżyserii Thomasa Windinga. Dostał tę rolę. Dzięki temu miał kilka tygodni wolnego od znienawidzonej szkoły, ale największym szczęściem była możliwość obserwowania prawdziwej ekipy filmowej w trakcie pracy i podziwiania sprzętu filmowego, o którym do tej pory mógł tylko śnić po nocach lub czytać w książkach.

Mały Lars Trier już od kilku lat kręcił własne filmy, rysunkowe i animowane. Jak powiedział w wywiadzie dla gazety „Aktuelt", nie wiedział jeszcze, czy interesuje go zawód aktora,, gdy telewizja duńska zaczęła emitować „Lato pełne tajemnic". „Ale na pewno chcę mieć coś wspólnego z filmem" – przewidywał jużwówczas.

Lars nie musiał przechodzić młodzieńczego buntu. Jego rodzice załatwili to za niego. W domu Trierów w Lyngby autorytety usunęły się na dalszy plan do tego stopnia, że Lars sam odpowiadał za własne wychowanie. W dużym budynku z czerwonej cegły stojącym przy ulicy Islandsvej 24 to starsze pokolenie przeżywało młodzieńczy bunt, a Lars był jego owocem. Próba stworzenia wolnej jednostki przyniosła niepożądane efekty uboczne. Możliwość samodzielnego decydowania o wszystkim bynajmniej nie uczyniła z małego Larsa wolnego człowieka. Raczej go przeraziła. Okazało się, że liberalne wychowanie można też odbierać jako rodzaj niekontrolowanego upadku.

Lars von Trier to pod wieloma względami dziecko 1968 roku. Głęboko zakorzeniony w ówczesnym progresywnym i humanistycznym poglądzie na życie, był jedną z pierwszych ofiar tamtej atmosfery. Może właśnie dlatego później znalazł się wśród tych, którzy jako pierwsi zbuntowali się przeciwko tolerancyjnej dyktaturze humanizmu. Ubrany na czarno, ogolony na łyso, twórca awangardy, który odrzucił wszystkie hasła pedagogiczne, a w zamian upodobał sobie estetykę dnia sądu ostatecznego, stare mundury nazistowskie i sztukę mającą za zadanie nie naprawę świata, lecz wyłącznie bycie sztuką.

Matka: Jugosławia to raj na ziemi

Inger Host, matka Larsa von Triera, była idealistką. Tak więc nie jest to przypadek, że w kilku filmach jej syna pojawia się żarliwa intelektualistka, która wyrusza w świat z zamiarem ocalenia go lub naprawienia – by koniec końców stać się przyczyną jego zagłady.

– Zasadniczo to właśnie o tym opowiadają moje filmy – stwierdza Lars von Trier. – O ludziach, którzy kierują się pewnymi zasadami i próbują wprowadzać je w życie, a w końcu i tak wszystko diabli biorą.

Inger Host była najstarsza z trojga rodzeństwa w rodzinie zamożnego urzędnika na Frederiksbergu. Jej matka zmarła wcześnie, a stosunki z ojcem nie układały się najlepiej. Pewnego dnia, gdy Inger miała szesnaście lat, ojciec w napadzie furii zniszczył wszystkie jej płyty z muzyką Kurta Weilla. Po tym zdarzeniu wyprowadziła się z domu. Przez kilka lat była związana z architektem Vagnem Kaastrupem, który, podobnie jak ona, był komunistą. Oboje obracali się w kręgu lewicowo-liberalnych intelektualistów, takich jak pisarze Hans Scherfig i Hans Kirk czy poeta Otto Gelsted.

Inger Host nie potrafiła zrozumieć, że można wyznawać inne poglądy niż ona. Wkładała wiele wysiłku w to, by wytłumaczyć innym, jak rzeczy mają się naprawdę. Musiała się powtarzać. I robiła to bardzo chętnie. Jej popisowym numerem były peany wygłaszane na cześć Jugosławii, którą odwiedziła w młodości.

– Jugosławia była rajem na ziemi – mówi Lars von Trier. – Stale to powtarzała. Pojechała tam z oficjalną delegacją. Było to dla niej najszczęśliwsze miejsce na świecie, ponieważ po ulicach biegały małe pstrokate świnki. To taki symbol wolności. Rano trzeba było pić śliwowicę, bo pomagała na żołądek. Słowo śliwowica brzmiało tak pięknie – opowiada reżyser, który ze wstydu aż zaciskał pięści, gdy słyszał, jak matka po raz kolejny wygłasza mowę pochwalną na cześć Jugosławii.

– Ojciec nigdy nie wprawiał mnie w zakłopotanie. Kiedy przechodziłem okres dojrzewania, to matka niekiedy zachowywała się tak, że się jej wstydziłem, jak wielu ludzi w tym wieku. Może też dlatego, że byliśmy do siebie bardzo podobni. Tak jak ona miewałem stany lękowe i podobnie przeżywałem różne rzeczy.

Architekt Vagn Kaastrup zbudował tajne przejście dla matki Larsa, która w czasie okupacji wstąpiła do ruchu oporu. Tak więc, kiedy w 1943 roku do jej drzwi zapukało gestapo, mogła uciec do mieszkania piętro wyżej. Dalsza droga ucieczki prowadziła do Szwecji, gdzie Inger Host spotkała Ulfa Triera, za którego później wyszła za mąż. Prawdopodobnie dlatego, że architekt tymczasem znalazł sobie mniej neurotyczną kobietę.

Inger Host, absolwentka ekonomii politycznej, była zaangażowaną aktywistką, która po wojnie brała udział w przekształcaniu nieludzkich instytucji dla osób upośledzonych umysłowo w nowoczesne placówki. Był to czas wiary w to, że świat w końcu zmienia się na lepsze, czas szczęśliwy i radosny, przede wszystkim w skrajnie lewicowych kręgach, w jakich się obracała.

– Wojna się skończyła, wrócili do domu i znowu we wszystko uwierzyli – mówi Lars von Trier. – I oczywiście pieprzyli się jak szaleńcy, z kim popadnie.

Lars był owocem prawdziwej miłości, ale nie miłości między Inger Host a Ulfem Trierem, lecz owocem fascynacji matki jej przełożonym z Ministerstwa Spraw Socjalnych, z którym to mężczyzną miała kilkuletni romans. Dopiero na łożu śmierci wyjawiła Larsowi, że jego biologicznym ojcem jest niejaki Fritz Michael Hartmann, który w swojej rodzinie miał wielu utalentowanych muzyków, ale najwyraźniej nie odwzajemniał miłości Inger, bo romans zakończył się wraz z ciążą. Sam Lars von Trier uważa, że być może utracona miłość matki do architekta, a następnie przełożonego z ministerstwa, znalazła ujście w podziwie, jakim przez całe życie darzyła architektów, oraz w głębokiej wierze w umiejętności syna.

– Urodziła mnie nie dlatego, że pragnęła mieć więcej dzieci, ale dlatego, że chciała mieć dziecko właśnie z nim, z Hartmannem. Oczywiście liczyła na to, że zdoła go przy sobie zatrzymać. Napisała do niego: „Jestem bardzo rozczarowana twoim brakiem miłości rodzicielskiej do dziecka". Znalazłem ten list – opowiada reżyser.

Nie-rodzina

Matkę i syna łączyła niemal symbiotyczna więź. Oboje mieli trudności z uświadomieniem sobie, że są dwiema odrębnymi osobami. Inger Host doszukiwała się w chłopcu talentu muzycznego odziedziczonego po rodzinie Hartmannów, do której należeli m.in. kompozytorzy Niels Viggo Bentzon i Johan Ernst Hartmann, autor muzyki do hymnu „Kong Christian stod ved hojen mast" (Król Christian stał przy wysokim maszcie).

– Któregoś dnia matka kupiła mi małe organy. Grałem też przez pewien czas w zespole, lecz niczego nie osiągnąłem. A wszystko dlatego, że miała nadzieję, że odziedziczyłem odpowiednie geny. Z tego samego powodu, rzecz jasna, chodziłem na lekcje fortepianu.

Brat Inger, Borge Host, kręcił filmy dokumentalne, potem pomagał młodemu Larsowi w jego eksperymentach. Siostra matki, Kirsten, była bardziej krzepką kobietą. Wszyscy troje reprezentowali typ buntownika, jednak każde na swój sposób i w zdecydowanie innych sprawach. W jednym tylko wydawali się zgodni: nieustannie ze sobą walczyli.

– Cholernie się między sobą kłócili – mówi Lars von Trier.

Rzadko jednak o ważne sprawy życiowe. O drobiazgi – jak najbardziej.

– W tej rodzinie przez cały czas się o czymś dyskutowało. Moja matka i Borge, każde pewne swych racji, wykłócali się najzacieklej. I to o rzeczy mało istotne, na przykład o to, czym się lepiej ścina trawę – kosiarką bębnową czy rotacyjną. Po czym oboje w te pędy ruszali przez cały dom w poszukiwaniu któregoś numeru czasopisma „Tank" („Pomyśl"), żeby porównać oba typy kosiarek.

Matka Larsa sięgała też do starej encyklopedii Salmonsena. Wtedy wujek Borge przynosił niemiecki leksykon, na którym opierał się Salmonsen. Był bardziej precyzyjny.

– I tak to się ciągnęło – wspomina Lars. – Aż w którymś momencie rozstawali się wściekli, a to oznaczało koniec wizyty i musieliśmy wracać do domu.

Rodzina Hostów była „nie-rodziną", mówi Lars von Trier. Tak naprawdę zdał sobie z tego sprawę dopiero później, kiedy ożenił się po raz drugi i wszedł do rodziny, którą nazywa „tak-rodziną".

– Rodzina Bente to ludzie bardzo przyjaźni. Gdy siedzą razem przy stole, mówią: „Jakie to pyszne. To po prostu najsmaczniejsza potrawa, jaką kiedykolwiek jadłem". I wszyscy są tego samego zdania. Kiedy się spotykają z moją rodziną, to na pytanie: „Jak smakuje?", słychać odpowiedź... – w tym momencie Lars von Trier chichocze i zmienia ton głosu na przedrzeźniający: – „Hm... nie znam tego dania, ale mogę sobie wyobrazić, że byłoby lepsze, gdyby..." W mojej rodzinie wszystko zawsze zaczyna się od „nie". Najlepiej byłoby bowiem, gdyby rozmowa przerodziła się w jakąś dyskusję. Mówiąc „tak", powoduje się, że dalsza rozmowa nie ma już żadnego sensu.

Może właśnie stąd bierze się przesadna uczciwość reżysera. W każdym razie kiedy coś przyjdzie mu do głowy, Trier nie jest w stanie zatrzymać tego dla siebie.

– Jeżeli o czymś myślę – mówi – to czuję, że mam również prawo to powiedzieć. Bo to jest dla mnie coś oczywistego, więc oczywiście należy o tym mówić. Właściwie to mam wręcz święty obowiązek o tym mówić.

Połączenie przesadnej uczciwości i nie-rodziny z wyniesioną z domu rodzinnego iście maniakalną skłonnością do dyskusji może mieć przykre konsekwencje. Jak wtedy, gdy w wywiadzie dla dziennika „Berlingske Tidende" uraził swego kolegę Thomasa Vinterberga. Z tego, że tematem rozmowy była ich przyjaźń, zdał sobie sprawę dopiero w trakcie wywiadu i natychmiast zakwestionował, jakoby rzeczywiście byli przyjaciółmi.

– W takich sytuacjach zachowuję się jak wariat. Ktoś powiedział coś, co nie było prawdą. Chciałem o tym porozmawiać. Co więcej, oczekiwałem od Vinterberga, że włączy się do dyskusji.

Nowoczesne wychowanie

Nazwisko Trier pochodzi od nazwy miasta w południowo-zachodnich Niemczech, które Salomon i Ethel Trierowie opuścili w XVIII wieku, by się osiedlić w Kopenhadze, gdzie Salomon założył sklep, poza tym zajmował się też wyrobem świec. Ulf Trier, w połowie Żyd, był człowiekiem bardziej zrównoważonym od swej żony, lecz nie mniej pryncypialnym. Ojciec Ulfa Triera był członkiem parlamentu z ramienia partii socjaldemokratycznej; sam Ulf też był socjaldemokratą i zdeklarowanym ateistą, który spokojnie, acz konsekwentnie, dawał wyraz swej niechęci do ugrupowań społecznych, z którymi się nie zgadzał – jak podczas corocznej wyprawy do Teatru Królewskiego w Dniu Niepełnosprawnych, na którą zabrał ze sobą Larsa. Gdy na widownię wszedł król, wszyscy zgromadzeni powstali. Wszyscy, z wyjątkiem Triera i jego syna, którzy siedzieli na swoich miejscach w loży, choć momentami ojciec musiał siłą przytrzymywać syna na miejscu. Lars von Trier, już jako człowiek dorosły i znany reżyser, przyjął Krzyż Kawalerski Orderu Dannebroga, za który podziękował królowej w liście podpisanym „Rycerz Lars", by kilka lat później odesłać odznaczenie wraz ze słowami „Dziękuję za wypożyczenie". Tym razem podpisał jako „Obywatel Lars". Bo, jak sam mówi, przychodzi taki moment, że trzeba ponieść konsekwencje bycia republikaninem.

Gdy Lars był jeszcze całkiem małym republikaninem, w domu rodzinnym zatrudniano gosposię, panią Andreę, która gotowała, sprzątała i dbała o to, by zawsze ktoś był w domu. Lars nie chodził do przedszkola. Z rodzinnych opowieści wynika, że początkowo nie było miejsca w przedszkolu w Brede, a gdy w końcu ktoś stamtąd zadzwonił, Lars osobiście odebrał telefon i oznajmił, że „sprawa już jest nieaktualna".

Rodziców Larsa niewiele łączyło. Ani ze sobą nawzajem, ani z synem. Podczas kolacji dorośli wypijali po kieliszku wina, po czym każde z filiżanką kawy wycofywało się do swojego pokoju. Ulf, żeby czytać biografie i rozwiązywać krzyżówki, Inger, by układać pasjansa, a Lars, żeby się bawić. Dopiero kiedy w domu pojawił się telewizor, rodzina zaczęła spędzać więcej czasu razem, przy czym bardzo ważnym punktem dnia było wspólne oglądanie wiadomości, jak wspomina von Trier.

– Oczywiście, bo przecież w domu zawsze były tylko trzy gazety.

Można być staroświecką matką, a jednocześnie wyznawać nowoczesne poglądy wychowawcze. Lars von Trier nie pamięta, żeby choć raz rodzice się z nim bawili. Brat był o dziesięć lat starszy, więc Larsa pozostawiano samemu sobie. Kiedy podrósł, matka kilka razy zabrała go ze sobą do muzeum, parokrotnie też w coś grali, jak sobie przypomina. Nigdy jednak z inicjatywy rodziców. Jego żona, Bente, tak opowiada o jego dzieciństwie:

– Mieszkali w tym pięknym domu z panią Andreą, która parzyła chłopcu herbatę. Był okropnie rozpuszczony. Oni jednak nie widzieli w nim dziecka, którym był.

W domu Trierów niespodziewane wydarzenia należały do rzadkości. Reżyser wciąż pamięta pewien wieczór: już leżał w łóżku, a ojciec jak zwykle czytał zamknięty w swoim pokoju, gdy nagle w drzwiach pojawiła się matka z brzoskwinią na talerzu.

– Owoc był pokrojony w plasterki i matka miała ze sobą mały widelczyk. Jadłem tę brzoskwinię, mimo że dopiero co umyłem zęby, co było... całkowicie niepoprawne! – mówi. – Wspaniałe doświadczenie! Właśnie to, że zrobiła coś innego. Bente ciągle robi takie rzeczy z naszymi dziećmi, ale moja matka nie marnowała energii na zastanawianie się, czego dziecku potrzeba. Nigdy! Starała się tylko unikać większych katastrof. Sądzę, że dzieci w ogóle jej nie interesowały. Czytała tylko całą masę książek. O wszystkim w swoim życiu wyczytała w jakiejś książce.

W książkach pisano, że dzieci to też ludzie, tylko mniejsi, i że jeśli człowiek będzie rozmawiał z dziećmi jak z dorosłymi, którzy biorą odpowiedzialność za swoje decyzje, pozwalał im samodzielnie o sobie decydować i w ogóle będzie traktował je jak niezależne, rozumne jednostki, to rozwiną się w sposób naturalny. Właśnie tak dorastał Lars. Jako mały i całkowicie dojrzały człowiek, który potrzebuje jedynie wody do spodeczka. Jak każdy dorosły, odpowiadał za swoje czyny, czytał na głos książki dla dorosłych – „Klub Pickwicka" Karola Dickensa i powieści detektywistyczne o Peterze Wimseyu – a do swoich rodziców zwracał się po imieniu.

– Ojciec chciał, żeby go nazywać ojcem, ale żebyśmy mogli żyć ze sobą na równej stopie, zwracaliśmy się do siebie po imieniu. Pamiętam, że matka bardzo ironicznie wypowiadała się o ojcu, kiedy coś mu się nie udawało i mówił: „Musisz o to spytać swoją matkę". Natychmiast się zjawiała i czyniła mu wyrzuty: „Nie jestem twoją matką".

Lars nie wierzył w uczucia matki tak bardzo, że gdy jako dziesięciolatek spędzał letnie wakacje w jednym z kurortów narciarskich w Szwecji, wskazując palcem wyciąg krzesełkowy, powiedział: „Jeśli wjadę tam wysoko, a wyciąg się urwie, to pewnie będziecie się cieszyli, że was ze mną nie było". Na co matka odpowiedziała: „Wręcz przeciwnie. Właśnie dlatego chcielibyśmy tam z tobą być".

– Wydało mi się to wtedy wierutnym kłamstwem. Czymś melodramatycznym i fałszywym. Nie wierzyłem jej ani na jotę, że w razie wypadku chciałaby przy mnie być.

Inny problem polegał na tym, że Lars nie zawsze podejmował takie decyzje, do których – wedle tego, co jego matka gdzieś wyczytała – mały, lecz w pełni dojrzały człowiek powinien był dojść drogą rozumową. Tak oto mrzonki o liberalnym wychowaniu spaliły na panewce.

– Gdy raz musiałem zrobić badanie krwi i odmówiłem, matka rzuciła krzesłem, zaczęła krzyczeć i wrzeszczeć. Z poczucia bezsilności. Kiedy wreszcie skorzystałem z wolności, którą ona sama mi przecież ofiarowała, i się sprzeciwiłem, zawalił się cały system, który z góry zakładał, że mała, lecz w pełni dojrzała istota oczywiście powie: tak. Rozmowy zawsze zaczynały się od pytania: co ty o tym sądzisz? A kończyły jakimiś zupełnie szalonymi wrzaskami – mówi Lars. – Pewnie dlatego nigdy się nie przejmowałem tymi rzeczami. Czy chciałbyś pójść do dentysty? Odpowiadałem, że nie. Ale na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że zęby będą cię bolały. W dalszym ciągu nie chciałem. Tak było do pewnego wieku, kiedy rozwinąłem na tyle dobrze samodyscyplinę, że mimo wszystko poszedłem do dentysty. Ale – dodaje i zaczyna się śmiać – tak naprawdę całe to liberalne wychowanie cholernie jej odpowiadało. Im bardziej bowiem mogła traktować mnie jak człowieka dorosłego, tym mniejszą brała za mnie odpowiedzialność.

Człowiek niekoniecznie staje się dorosły, dlatego że w dzieciństwie traktowano go jak osobę dorosłą. Wprost przeciwnie. Gdy dziecku nie wyznacza się granic, wszystko jest możliwe. Wszystko zależy tylko od niego. W żadnym razie jednak nie zapewnia mu to poczucia bezpieczeństwa.

– Przede wszystkim stałem się własnym katem. Musiałem się zmuszać, żeby iść do dentysty, ale rozumiałem, że to konieczne. Wmawiam sobie, że zbyt wcześnie musiałem dorosnąć. Pozostawiono mnie sobie samemu gdzieś między domem, gdzie cieszyłem się całkowitą wolnością, a przeklętą szkołą, autorytarną i straszną – mówi Lars von Trier. – Miało to też związek z poczuciem winy – ciągnie. – Musiałem sam dochodzić do tego, co jest dobre, a co złe. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby matka po prostu mi powiedziała: „To mi się nie podoba, a tego sobie nie życzę". A tak musiałem sam dochodzić do tego, co zrobiłem źle. Sądzę, że nabawiłem się moich lęków, ponieważ nie pozwolono mi być dzieckiem. Doświadczyłem braku miłości. Bo miłość to też wyznaczanie granic.

Fragment książki Nilsa Thorsena „Lars von Trier. Życie, filmy, fobie geniusza", która ukaże się nakładem wydawnictwa Bukowy Las. Śródtytuły od redakcji. Autor książki 29 lipca będzie gościem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

W poniedziałek 18 lipca rozdamy trzy egzemplarze książki w konkursie na profilu „Rzeczpospolitej" na Facebooku: https://www.facebook.com/dziennikrzeczpospolita/

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

To było słynne lato idealistów. Rok 1968. Na Zachodzie rewolucja młodzieżowa przeżywała swoje apogeum – wraz z muzyką bigbitową, ideologią dzieci kwiatów i modą na długie włosy. Wszelkie autorytety miały wkrótce upaść. W Paryżu studenci zajęli uniwersytet, w kolejnych miastach organizowano demonstracje przeciwko wojnie w Wietnamie, a w Czechosłowacji ludzie wystąpili przeciwko dyktaturze proletariatu. W tym samym roku trzej astronauci ze statku Apollo 8 jako pierwsi na świecie opuścili pole grawitacyjne Ziemi i wyszli na orbitę Księżyca. Jeden z nich, Jim Lovell, wyciągnął kciuk tak, że zasłonił nim całą kulę ziemską; zrozumiał wtedy, jak niewiele znaczymy, skoro wszystko, co dotąd znał, mogło się zmieścić pod jego palcem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą