Reklama

Anglia: Pół wieku od mistrzostwa świata

50 lat temu, 30 lipca 1966 roku, Anglia zdobyła tytuł mistrza świata w piłce nożnej. Nigdy takiego sukcesu nie powtórzyła i wszystko wskazuje, że nieprędko jej się to uda.

Aktualizacja: 24.07.2016 17:50 Publikacja: 21.07.2016 13:45

Kapitan Anglików Bobby Moore z Pucharem Świata na stadionie Wembley.

Kapitan Anglików Bobby Moore z Pucharem Świata na stadionie Wembley.

Foto: DPA Picture-Alliance/AFP

Brexit Anglii to w futbolu nic nowego. Kiedy na początku XX wieku działacze piłkarscy siedmiu europejskich krajów powoływali do życia Międzynarodową Federację Piłkarską (FIFA) i zaprosili do udziału w pracach Anglię, nie tylko spotkali się z odmową, ale też z dyplomatycznym afrontem i lekceważeniem. Anglia miała poczucie wyższości wynikające z faktu, że to ona piłkę nożną w połowie XIX wieku wymyśliła, a poprzez studentów, marynarzy, robotników, inżynierów, na parowcach i kliprach herbacianych wyeksportowała ją na cały świat. Nie widziała potrzeby dzielenia się z kimkolwiek swoimi zasługami, uważając jednocześnie, że ma monopol na szkolenie i taktykę.

Takie podejście wpisywało się w w doktrynę premiera Benjamina Disraelego, znaną jako „splendid isolation". Choć w polityce zagranicznej Wielkiej Brytanii trwała krótko, w piłce nożnej pozostała na kilka dziesięcioleci. Wprawdzie Anglia przeprosiła się z FIFA, a nawet Anglik Daniel Burley Woolfall został jej drugim przewodniczącym, ale w wyniku braku porozumienia w sprawie statusu piłkarzy amatorów Anglia dwukrotnie opuszczała szeregi organizacji. Nie będąc członkiem FIFA, nie wzięła udziału w żadnych z trzech przedwojennych turniejów o mistrzostwo świata. To akurat nie bolało, ponieważ Anglicy wciąż uważali się za najlepszych na świecie i żaden turniej na potwierdzenie tej tezy nie był im potrzebny.

Koncert Realu

Efekty izolacji okazały się jednak fatalne. Anglia kisiła się we własnym sosie, jej futbol stał się tak prosty, że aż prymitywny. Reguła „kick and rush", w wolnym tłumaczeniu na polski nie znaczy nawet „kopnij i biegnij". Drugi czasownik ma formę nakazującą, proszącą się o użycie słowa bardziej kategorycznego, należącego do słownika wyrazów brzydkich. Znakomicie oddaje jednak zasadę, w której próżno szukać taktycznej głębi.

Trener Vittorio Pozzo, który przed wojną z reprezentacją Włoch zdobył dwukrotnie tytuł mistrza świata, powiedział, że gdyby Anglia wzięła udział w tych turniejach, to zakończyłaby je najwyżej na ćwierćfinale. Anglicy tkwili jednak w swym konserwatyzmie, w którym nie było nawet miejsca na stałego trenera reprezentacji.

Wszystko to sprawiło, że kiedy w roku 1946 Anglia wróciła na łono FIFA, wkrótce doznała pierwszego szoku. Cztery lata później, na mundialu w Brazylii, Anglicy przegrali ze skleconą naprędce reprezentacją Stanów Zjednoczonych 0:1, tracąc gola po strzale napastnika, który uczył się kopać piłkę na Haiti. Mieli już wówczas trenera, Waltera Winterbottoma, który miał niewiele wspólnego z zawodowym futbolem. Podczas wojny zajmował się organizacją ćwiczeń fizycznych dla pilotów RAF i nigdy nie prowadził żadnego klubu. Był jednak protegowanym sekretarza angielskiej federacji (The Football Association), który po latach został prezydentem FIFA. Nazywał się Stanley Rous.

Reklama
Reklama

Po blamażu w Brazylii Anglicy szybko wrócili do równowagi. Uznali, że porażka z USA była przypadkiem, a w dobrym samopoczuciu utwierdził ich rok 1953. Na tron wstąpiła królowa Elżbieta II. Jej poddany Edmund Hillary zdobył najwyższą górę świata, koń królowej wygrał derby, finał rozgrywek o Puchar Anglii na Wembley, Blackpool – Bolton 4:3, stał na niebotycznym poziomie, a 38-letniego Stanleya Matthewsa połowa Wysp Brytyjskich uważała za najlepszego piłkarza świata.

Czytaj także:

Dobre samopoczucie zostało nadszarpnięte w listopadzie roku 1953 i wiosną następnego. Najpierw na niezdobytym Wembley Węgrzy pokonali Anglię 6:3, a następnie, już w Budapeszcie, wbili jej siedem goli, tracąc tylko jednego. W gruzach legł nie tylko wizerunek, ale i koncepcja. Węgrzy, na których systemie gry wzorowali się później Brazylijczycy, wysłali na strych angielski system WM. W ten sposób Anglia straciła ostatnią rzecz, jaką w futbolu wymyśliła.

Słynny napastnik Tottenhamu i Chelsea Jimmy Greaves wspomina w swojej książce „The Heart of The Game", że przełomem w mentalności angielskich trenerów i piłkarzy stały się nie porażki z Węgrami, ale rozgrywany w roku 1960 w Glasgow finał Pucharu Mistrzów. Real Madryt pokonał w nim Eintracht Frankfurt 7:3. Ferenc Puskas zdobył cztery bramki dla Realu, a Alfredo di Stefano trzy. Także główny rozgrywający Anglii i Manchesteru Utd. Bobby Charlton wspomina tamten mecz jako koncert, porównuje hiszpańskich piłkarzy do tancerzy, nie ma słów dla rytmu, w jakim atakują bramkę.

To był pierwszy finał rozgrywany na Wyspach Brytyjskich, więc przed epoką telewizji mogli go obejrzeć tamtejsi piłkarze, trenerzy i działacze. Dało im to widocznie do myślenia, stało się też podstawą zmian. W roku 1963 Anglia obchodziła setną rocznicę założenia pierwszej na świecie krajowej federacji piłkarskiej. Z tej okazji na stadionie Wembley rozegrano mecz Anglia – Reszta Świata, transmitowany przez telewizję na pięć kontynentów. Był propagandą angielskiej kultury futbolowej, ale ponieważ Anglicy wygrali 2:1, dawał też nadzieję na prawdziwy sukces sportowy w najbliższej przyszłości.

W roku 1960 FIFA przyznała Anglii prawo organizacji finałów mistrzostw świata w roku 1966. Wprawdzie decyzja nie była jednogłośna, jednak dość zgodnie uznano, że z okazji pięknego jubileuszu takie wyróżnienie twórcom futbolu się należy. Pewne znaczenie w tych staraniach miał też fakt, że funkcję przewodniczącego FIFA pełnił wtedy Anglik Arthur Drewry, a po jego śmierci w roku 1961 zastąpił go rodak Stanley Rous.

Trenerem Anglii w pokazowym meczu z Resztą Świata był już Alf Ramsey. Jego poprzednik Walter Winterbottom odszedł po 16 latach pracy i czterech mundialach, z których Anglicy wracali na tarczy. Wygrali tylko trzy z 14 meczów. Nawet Rous zrozumiał, że nie może w nieskończoność chronić swojego faworyta, który nie daje nadziei na jakiekolwiek ważne zwycięstwo.

Reklama
Reklama

Ale problem reprezentacji Anglii nie ograniczał się do osoby trenera. Nie tylko szkolenie na Wyspach, w porównaniu z innymi krajami, zatrzymało się na latach 30. Także organizacja odbiegała znacznie od tego, co robiono za kanałem La Manche.

Przez ponad dziesięć powojennych lat reprezentację Anglii powoływali dyrektorzy klubów. Kadrę na mundial w Brazylii ustalił Drewry, który był prominentnym działaczem federacji. Winterbottoma nie można więc nazwać selekcjonerem. On miał za zadanie przeprowadzanie z reprezentacją treningów technicznych i taktycznych. Za przygotowanie fizyczne nie odpowiadał. To należało do samych zawodników. A dla wielu z nich palenie i picie mieściło się w pojęciu „sportowy tryb życia".

Winterbottom nie miał więc łatwej pracy, był w dodatku spokojnym człowiekiem, zwracającym się do zawodników jak do dżentelmenów. „To był bardzo kulturalny gość, mówił do nas pięknym językiem, tylko nie rozumieliśmy, co miał na myśli" – tak oceniał go Bobby Charlton.

Alf Ramsey był zupełnie inny. Wywodził się z dołów społecznych, z wioski Dagenham, która jest dzielnicą Londynu. Jego ojciec miał tam stragan z warzywami. Ambicje syna nie sięgały wyżej, oferta pracy w miejscowej fabryce Forda została przez niego odrzucona. Wolał kopać piłkę na ulicach. Miał 19 lat, kiedy wybuchła wojna i trafił do jednostki kwatermistrzowskiej. Teraz kopał piłkę na placu apelowym, na który zaglądali trenerzy. Któryś z nich pracował w Southampton, dzięki czemu Ramsey znalazł się w tym klubie i w wieku 23 lat, a więc stosunkowo późno, zadebiutował w lidze. Po czterech latach wystąpił w reprezentacji Anglii i przeniósł się do Tottenhamu.

Ramsey grał na prawej obronie. Rzadko zapuszczał się za środkową linię boiska. Jeśli już, to tylko po to, by wykonać rzut karny. To była jego specjalność. W „meczu stulecia" Węgrzy mijali go niemiłosiernie, ale przynajmniej zdobył bramkę z jedenastki. Grał też w nieprzynoszącym Anglikom chwały przegranym meczu z Amerykanami.

I przyszedł doktor

Kiedy Winterbottom żegnał się z kadrą, Ramsey był jego naturalnym następcą. Zasłynął jako trener, który w ciągu siedmiu lat pracy w Ipswich Town przeprowadził klub z trzeciej ligi do tytułu mistrza Anglii, dzięki czemu cieszył się wyjątkową popularnością.

Reklama
Reklama

Był człowiekiem prostym i inteligentnym. Jako piłkarz uczył się od partnerów i trenerów. Jako trener musiał współpracować z kolegami po fachu i działaczami. On też widział grę Realu w Glasgow i musiało do niego dotrzeć, że w piłce zachodzą zmiany.

Zaczął od likwidacji komisji selekcyjnej, złożonej z dyrektorów klubów. Osobiście powoływał piłkarzy do kadry, a decyzje konsultował wyłącznie z najbliższymi współpracownikami. Zmusił federację, aby zatrudniła stałego lekarza reprezentacji. Aż do roku 1963 kogoś takiego nie było. Lekarze nie jeździli nawet z kadrą na mundiale. Kiedy w Chile obrońca Peter Swan w wyniku urazu i źle postawionej diagnozy omal nie umarł na boisku, uznano, że tak dłużej być nie może.

W tamtych czasach lekarz pracujący z piłkarzami stawał się ich powiernikiem, doradcą, przewodnikiem. Zawodnicy byli na ogół ludźmi prostymi, pochodzili zazwyczaj z robotniczych rodzin, nie widzieli potrzeby dbania o higienę i zdrowie albo nie mieli takich możliwości. W kadrze Brazylii doktor Hilton Gosling stał się równie ważny, jak kolejni trenerzy. To on oceniał przydatność zawodników do gry biorąc pod uwagę również ich cechy psychofizyczne i miał wpływ na wprowadzenie do zespołu Pelego oraz Garrinchy.

W Anglii podobną rolę spełniał wybrany przez Ramseya lekarz Arsenalu Alan Bass. Piłkarze zaczęli regularnie chodzić do dentysty, musieli przestrzegać diety, ograniczyć palenie, odrzucić picie (co zresztą do końca się nie udało). Bass pokazał im, w jaki sposób należy obcinać paznokcie u nóg, żeby nie wrastały w palce, nie robiły się czarne i nie schodziły, utrudniając bieganie i powodując ból przy kopaniu piłki. Do tej pory mówiło się, że prawdziwy piłkarz to taki, któremu trzy razy zejdą paznokcie.

Wojna z Argentyną

Ramsey był przez piłkarzy lubiany, bo miał takie same korzenie jak oni i mówił tym samym językiem – po angielsku z błędami. Nie lubił dziennikarzy, bo się mądrzyli. Ale mówił to, co chcieli usłyszeć. Zaryzykował, kiedy na jednej z pierwszych konferencji prasowych po objęciu stanowiska powiedział: „Wierzę, że Anglia może zostać mistrzem świata". Nie wiadomo, czy powiedział to, żeby się odczepili, czy rzeczywiście w to wierzył. Ale na trzy i pół roku przed mundialem rozgywanym na angielskich boiskach reprezentacja Trzech Lwów miała jasno postawiony cel.

Reklama
Reklama

Piłkarska Anglia początku lat 60. należała do krajów w pewnym sensie zacofanych. Kiedy Francuzi wymyślili rozgrywki o Puchar Mistrzów, UEFA je zaakceptowała i zaprosiła do udziału w pierwszym sezonie mistrza Anglii – Chelsea. Londyńczycy to zaproszenie odrzucili. Podobnie zachowała się angielska federacja wobec propozycji udziału w pierwszych mistrzostwach Europy, w roku 1960. Anglia uznała, że taki turniej nie ma przyszłości, a jej wystarczą mistrzostwa Wysp Brytyjskich, zwane Home Championship, rozgrywane od roku 1884 pomiędzy Anglią, Szkocją, Walią i Irlandią Północną.

Jak to jednak w przypadku Anglików bywa, najpierw podejmują pochopną decyzję, a później się z niej wycofują. Wrócili do rozgrywek o Puchar Mistrzów, i kto wie czy Manchester Utd nie stawiłby czoła Realowi, gdyby nie tragiczna katastrofa lotnicza w Monachium w roku 1958, w której zginęło ośmiu piłkarzy. Kiedy w roku 1960 UEFA powołała do życia rozgrywki o Puchar Zdobywców Pucharów (PZP), Anglia natychmiast zgłosiła swój akces.

Pierwszym klubem angielskim, który zdobył ważny europejski puchar (PZP), był w roku 1963 Tottenham Hotspur, z reprezentantem kraju Jimmym Greavesem. Dwa lata później ten sukces powtórzył West Ham Utd., mający w składzie filary reprezentacji: Bobby'ego Moore'a, Martina Petersa i Geoffa Hursta: londyńczycy pokonali TSV Monachium. W  roku 1966 FC Liverpool (Roger Hunt, Ian Callaghan, Gerry Byrne) przegrał po dogrywce finał z Borussią Dortmund. To był przedsmak tego, co miało nas czekać na mistrzostwach świata rozpoczynających się 11 lipca 1966 roku.

Mistrzostwa rozgrywano w „słodkich latach 60.". „Satisfaction" Rolling Stonesów było znane od kilku miesięcy, Beatlesi mieli miliony wyznawców, ulica Carnaby w Londynie uchodziła za najbardziej snobistyczne miejsce w Europie. Kiedy Anglia przygotowywała się do mistrzostw, a potem się cieszyła, Michelangelo Antonioni kręcił w Londynie „Powiększenie". Wprawdzie pokazał tam piłeczkę do tenisa (której nie było), a nie futbolówkę, ale to bez znaczenia. Oddał klimat miasta.

Dla przeciętnego Europejczyka Anglia, mimo braku sukcesów, wciąż stanowiła futbolowe centrum. W dodatku, w cieniu Twin Towers Wembley czuło się atmosferę tradycji, niezniszczonej przez wojnę, co 20 lat po jej zakończeniu miało jeszcze znaczenie. Mistrzostwa były po raz pierwszy transmitowane do Polski, na całą Europę i dalej. Polscy piłkarze, którzy osiem lat później staną się sensacją w Niemczech, mieli wtedy po 15–20 lat i nie odchodzili od telewizorów.

Reklama
Reklama

Królowa angielska Elżbieta II otwierała turniej ze swojej loży na Wembley. Przewodniczącym FIFA był Stanley Rous. Na turniej wybrano angielskie piłki marki Slazenger. Angielskiej reprezentacji wyznaczono wszystkie mecze na Wembley, żeby nie musiała podróżować i miała za plecami swoich kibiców. Pierwszy raz w historii mistrzostw świata zaprezentowano maskotkę. Był to okryty Union Jackiem lew o imieniu Willie.

Podczas turnieju nie odgrywano hymnów narodowych. Miało to związek z obecnością reprezentacji Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, z którą Wielka Brytania nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych. Aby decyzja nie miała charakteru manifestacji, hymnów nie grano w ogóle. Wyjątek zrobiono dla dwóch spotkań, które na Wembley oglądała królowa: pierwszego z Urugwajem i ostatniego z Niemcami.

Anglia rozpoczęła mistrzostwa od bezbramkowego remisu z Urugwajem i dwóch zwycięstw po 2:0, nad Meksykiem i Francją. Później zaczęły się schody. Do tej pory Ramsey nie mógł się zdecydować, na jaki atak postawić. Pewnym punktem był tylko środkowy napastnik Jimmy Greaves z Tottenhamu. Obok miał Rogera Hunta z Liverpoolu, a drugie skrzydło zajmował w każdym meczu kto inny:  John Connelly (Manchester Utd.), Terry Paine (Southampton) lub Ian Callaghan (Liverpool). W tych meczach Hunt strzelił trzy bramki, Bobby Charlton jedną, a wszyscy czekali, aż zacznie strzelać zwykle najskuteczniejszy Greaves, bo to był dla Anglii ktoś taki jak dla nas Robert Lewandowski pół wieku później.

Tyle że Greaves odniósł kontuzję i od ćwierćfinału grać nie mógł. W ten sposób, jak to nieraz wcześniej i później bywało, otworzyła się droga dla zastępcy, który nieoczekiwanie został bohaterem. Geoff Hurst zaczynał turniej jako rezerwowy, kończył jako gwiazda. Miał wtedy 24 lata i zaledwie pół roku wcześniej debiutował w reprezentacji. Był środkowym napastnikiem drugiego wyboru: albo superbombardier Greaves albo on. Ramsey nie mógł go sprawdzić nawet jako rezerwowego, ponieważ ówczesne przepisy nie dopuszczały zmian zawodników w trakcie meczu. Kto go zaczynał, ten kończył. Zdarzało się więc, że nawet kontuzjowani piłkarze pozostawali na boisku, żeby chociaż przeszkadzać przeciwnikowi.

Hurst wszedł na boisko w ćwierćfinałowym spotkaniu z Argentyną i strzelił jedyną, zwycięską bramkę. Ten mecz przeszedł do historii jako wyjątkowy przykład wykorzystywania pozycji gospodarza. Argentyna była silniejsza od dotychczasowych przeciwników, Anglia miała problem, który pomógł jej rozwiązać niemiecki sędzia Rudolf Kreitlein. W 35. minucie wyrzucił z boiska kapitana Argentyny i jej głównego rozgrywającego Antonio Rattina.  Zdziwiony był on, kibice i chyba sami piłkarze angielscy. Rattin nie zrobił nic, co zasługiwałoby na taką karę.

Reklama
Reklama

Nic dziwnego, że nie chciał opuścić boiska, usiłował dowiedzieć się od sędziego powodów jego decyzji, ale niczego nie wskórał. Patrzył na niego z góry, bo miał ponad 180 cm wzrostu, a Niemiec niewiele ponad 160 cm.

Wembley było świadkiem scen, jakie dziś nie mogłyby mieć miejsca. Na boisko weszli członkowie kierownictwa argentyńskiej kadry oraz przedstawiciel FIFA Irlandczyk Harry Cavan. Dyskusje trwały 10 minut, Rattin ostatecznie poszedł do szatni, popędzany przez policjantów, którzy na stadionie pilnowali porządku. Zachowywał się godnie, nie robił żadnych prowokujących gestów wobec gwiżdżącej na niego widowni ani nie pozdrawiał tych, którzy bili mu brawo.

Bez niego Argentyna przegrała po strzale głową Hursta i kilku wściekłych Argentyńczyków ruszyło w kierunku Kreitleina. Chronili go ci sami policjanci, którzy godzinę wcześniej eskortowali Rattina, oraz szef komisji sędziowskiej FIFA Anglik Kenneth Aston. Inni gracze chcieli wymienić się koszulkami. Alf Ramsey zachował się w tej sytuacji w sposób niegodny angielskiego dżentelmena. Kiedy prawy obrońca George Cohen wymieniał się z Alberto Gonzalezem, Ramsey wpadł między nich, aby zapobiec wymianie i podobno wspomniał coś o argentyńskich zwierzętach w butach piłkarskich.

Te wydarzenia miały swoje konsekwencje. Ken Aston wziął pod uwagę okoliczności, w których wiele osób było bezradnych, przypomniał sobie mecz, który sędziował w roku 1962 na mundialu w Chile, gdzie pobili się gospodarze z Włochami. Wymyślił więc żółte i czerwone kartki. Użyto ich pierwszy raz na mundialu w Meksyku, w roku 1970.

Gol czy nie gol

W półfinale Anglia rozegrała piękny, zwycięski mecz z Portugalią. Bobby Charlton strzelił dwa gole, Eusebio jednego. Tym razem podejrzeń nie było, jednak po latach Eusebio mówił, że Anglicy zburzyli Portugalczykom program przygotowań do tego meczu. Zażądali wcześniejszego, niż ustalano, przyjazdu do Londynu po ćwierćfinale z Koreą Północną w Liverpoolu. Hotel, w którym umieszczono Portugalczyków, też nie pozwalał wypocząć. Jakkolwiek by było, Anglicy znaleźli się w finale, gdzie mieli się zmierzyć z Niemcami.

30 lipca 1966 roku na stadionie Wembley zebrało się 100 tysięcy widzów, a wśród nich królowa Elżbieta. To był pierwszy finał mistrzostw świata transmitowany przez telewizję na cały świat. Miał fascynujący przebieg. Niemcy prowadzili od 12. minuty (Helmut Haller). Anglicy wyrównali sześć minut później (Geoff Hurst), a w 78. minucie wyszli na prowadzenie (Martin Peters). Kiedy już angielscy kibice na trybunach zaczęli rzucać się sobie w ramiona, w ostatniej akcji meczu, po rzucie wolnym Niemcy wyrównali (obrońca Wolfgang Weber, urodzony w roku 1944 w miejscowości Schlawe – dziś to Sławno nad polskim morzem). Gary Lineker jeszcze nie mógł powiedzieć, że piłka nożna to taka gra, w której zawsze na końcu wygrywają Niemcy, bo miał wtedy niecałe sześć lat.

Zresztą Niemcy nie wygrali. Zadbali o to sędziowie. W 101. minucie (11. minucie dogrywki) Geoff Hurst strzelił tak, że piłka trafiła w poprzeczkę, odbiła się od ziemi i wyszła w pole. Anglicy podnieśli ręce w geście triumfu, a szwajcarski sędzia Gotfried Dienst uznał gola. Niemcy ruszyli do niego z pretensjami, uważając, że gola nie było, bo piłka nie odbiła się za linią bramkową. Problem miał rozstrzygnąć sędzia liniowy, reprezentujący Związek Radziecki Azer Tofik Bachramow. On wątpliwości nie miał. Powiedział, że piłka odbiła się za linią, i na tej podstawie Dienst gola uznał. „Czerwony zawsze za czerwonymi" – miał powiedzieć niemiecki napastnik Uwe Seeler, nawiązując do pochodzenia sędziego i czerwonych koszulek Anglików.

Analizy zapisu filmowego i zdjęć nie rozstrzygnęły wątpliwości. Niemiecki tygodnik „Kicker" ufundował nagrodę dla tego, kto pomoże rozwikłać zagadkę. Nikomu się nie udało. Bramka przeszła do historii i legend. Wprawdzie w ostatniej minucie dogrywki Hurst strzelił jeszcze jednego gola i Anglia wygrała 4:2, ale bez wątpienia wpływ na grę i wynik miała przede wszystkim sytuacja ze 101. minuty.

Bachramow, mimo że był tylko liniowym, stał się najpopularniejszym sędzią świata i bohaterem narodowym Azerbejdżanu. Pod stadionem narodowym w Baku postawiono mu pomnik. Odsłaniał go... Geoff Hurst.

Polski cios

Mistrzostwa w Anglii utwierdziły gospodarzy w przekonaniu o swojej wyższości, ale trzeba przyznać, że nigdy wcześniej ani później Anglia tak dobrej reprezentacji nie miała. Kapitan Bobby Moore (West Ham) stał się synonimem triumfu, a na nowym stadionie Wembley postawiono mu pomnik. Bobby Charlton (Manchester Utd.) był jednym z najlepszych rozgrywających w historii futbolu. Jego brat Jackie (Leeds), który w reprezentacji debiutował w wieku 30 lat, jako środkowy obrońca nazywany był „Skałą Anglii". 21-letni Alan Ball (Blackpool) przez 120 minut finału nie stanął ani na sekundę. Defensywny pomocnik Nobby Stiles (Manchester Utd.) stał się pierwowzorem takich graczy jak Michał Pazdan. Był mistrzem destrukcji. Przed wyjściem na boisko wyjmował protezę górnej szczęki i opuszczał getry, dając sygnał przeciwnikom, że gra bez ochraniaczy, bo nikogo się nie boi. Chodził w okularach, a na mecz wkładał szkła kontaktowe. To efekt zderzenia z autobusem w Manchesterze. Wielbiciele Stilesa mówili, że po tym wypadku wprawdzie słabo widzi, ale autobus „poszedł do kasacji".

Taka to była drużyna. Rozpadała się w sposób naturalny. Cios ostateczny zadali jej Polacy w Chorzowie i na Wembley, siedem lat później. Kazimierz Górski okazał się lepszy niż Alf Ramsey. Angielski trener odszedł w roku 1999. Bobby Moore zmarł na raka w 1993, Alan Ball spłonął w swoim ogrodzie w roku 2007, próbując gasić pożar, John Connelly zmarł w 2012.

Uroczystości jubileuszowe trwają w Anglii od początku roku. Trudno się dziwić. Nigdy później do takiego triumfu reprezentacja nosząca w godle trzy lwy króla Ryszarda Lwie Serce nawet się nie zbliżyła.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Kino, które smakuje. Jak jedzenie na ekranie karmi zmysły i wyobraźnię
Plus Minus
Paul Cézanne w Prowansji: śladami mistrza nowoczesnego malarstwa
Plus Minus
„Piątka dla zwierząt” – ustawa, która wstrząsnęła PiS i wciąż dzieli polityków
Plus Minus
Syn Lwa Pandższiru: Talibowie to brutalna mniejszość
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Realizm Leona XIV
Reklama
Reklama