Chciałyby one, „żeby było tak, jak było", ale nic z tego. Przemija postać tego świata, z czego zdał sobie nawet sprawę szef formacji niedawno będącej u władzy, a dziś walczącej o przetrwanie w opozycji, który postanowił przesunąć ją w prawo. Jeszcze rok temu ówczesna premier i jego partyjna koleżanka uznałaby taką zmianę za ruch w kierunku „ciemnogrodu".
Są jednak tacy, którzy niezłomnie wierzą w trwałość lewicowo-liberalnej utopii. A przede wszystkim będących dla niej oparciem lewicowo-liberalnych przesądów, do których należy przeświadczenie, że poszukiwanie prawdy jest fanatyzmem, a tolerancja nakazuje przykładać taką samą miarę do wszystkich religii i światopoglądów. Takie trwanie przy swoim ma jednak konsekwencje.
I tak lider Komitetu Obrony Demokracji po lipcowych zamachach we Francji i w Niemczech oznajmił, że wszystkiemu winien jest fundamentalizm, czyli coś, co „jest cechą wspólną dla terrorystów islamskich, dla terrorystów chrześcijańskich czy ateistycznych, dla Erdogana, Putina i dla naszej partii rządzącej". Wniosek? W Polsce u władzy są ludzie, którzy w swoich przekonaniach nie różnią się od zbrodniarzy z Nicei, Würzburga, Ansbach i Saint-Etienne-du-Rouvray.
Żeby takie opinie mogły jeszcze nad Wisłą krążyć w obiegu publicznym, muszą mieć wsparcie zasobnych w pieniądze zachodnich instytucji, bo lud polski coraz mniej daje się nabierać na opowieści o „społeczeństwie otwartym", „prawach człowieka" i innych frazesach, za którymi kryją się aspiracje formacji kulturowej prawdopodobnie przechodzącej do historii. Rzecz w tym, że szeroko pojęta dobra zmiana – w tym zwłaszcza odczarowanie poprawności politycznej – ma zasięg globalny. Ma to swoje odzwierciedlenie chociażby w tym, że na Zachodzie hasła skrajnej prawicy są przejmowane przez partie głównego nurtu. Pierwszy z brzegu przykład – zagrożenia płynące ze strony ludności muzułmańskiej przestały być tematem tabu.
Ale świecki antyimigrancki populizm to wariant prymitywny. Otrzeźwienie Europy powinno bowiem skutkować jej przebudzeniem duchowym – powrotem Starego Kontynentu do chrześcijańskich korzeni, a nie oddanie go w szpony mieszczańskich lęków, których podłożem jest po prostu pragnienie „świętego" spokoju.