I tak jak ten wariat przed wilkami, tak Jarosław Kaczyński obronił nas przed islamistami. Nigdy nie dowiemy się, czy te siedem tysięcy uchodźców skoczyłoby nam do gardeł, bo – dzięki Bogu i premier Szydło – PiS nas przed tym uchronił.
Choć pamiętajmy, że nawet jeśli coś nie zgadza się z rzeczywistością, to jeszcze nie znaczy, że nie da się tego skutecznie wykorzystać w polityce. Wiele badań pokazuje, że często nie dostrzegamy rzeczywistości, jeśli nie zgadza się ona z założeniami, które wcześniej przyjęliśmy. Jest nawet cały nurt psychologii społecznej, który bada ten problem, definiując to zjawisko jako zaburzenie metabolizmu informacyjnego lub redukcję dysonansu poznawczego.
Jednak skoro zarządzanie strachem i lękiem jest odwieczną i naturalną częścią polityki, to czy powinniśmy uznawać je za coś złego? Może powiedzmy jasno, że tak po prostu działa polityka, Platforma musi straszyć dyktaturą, a PiS uchodźcami.
Propaganda może być dobra lub zła. To samo dotyczy gry strachem. Dobre zarządzanie strachem leży u podstaw każdej ludzkiej społeczności. Jeśli rodzice chcą, by ich dziecko było grzeczne, straszą, że zabierze je Baba Jaga. I do pewnego momentu to działa. Później nastolatka, który nie chce się uczyć, straszy się, że nie znajdzie dobrej pracy i będzie musiał pracować na „śmieciówkach". To strach stoi za tym, że dzieci uczą się być grzeczne, punktualne i uprzejme. Strach zbliża nas do siebie. Gdyby ludzie przestali się bać, to przestaliby żyć we wspólnotach.
Umiejętność straszenia jest umiejętnością kierowania wspólnotą. W filmie „Osada" M. Nighta Shyamalana liderzy niewielkiej społeczności stworzyli bardzo skomplikowany mechanizm straszenia „tymi, o których nie mówimy". I on bardzo skutecznie integrował osadę. Do momentu, aż ktoś się zorientował, że „ci, o których nie mówimy", tak naprawdę nie istnieją, że upiory niby czyhające w lesie nie są realne.
Ale to dobrze, że żyjemy w takich osadach? Może wspólnoty nie są nam już wcale potrzebne?
Ewolucja wbudowała w naszą naturę prostą prawdę, że życie w grupie jest dobre, a życie poza grupą – złe. Osobniki niepodporządkowujące się grupie były skazywane na banicję, gdzie ich szanse na przeżycie malały. Osobniki akceptujące reguły życia grupowego przeżywały i miały szansę na reprodukcję. Historia ludzkości, gatunku Homo, to historia grupowego konformizmu i zarazem altruizmu. Zawsze przeżywały te osobniki, które potrafiły współpracować z innymi. Im bardziej człowiek nastawiał się na wspólnotę, tym większe miał szanse na to, że jego gen zostanie przekazany. Inaczej mówiąc, skłonność do niesubordynacji nie jest korzystną cechą z punktu widzenia ewolucji. Dlatego jesteśmy, jak to nazwał Jonathan Haidt, „grupolubni" – chcemy żyć we wspólnotach, stadach, hordach. W grupach po prostu. Od najprostszych i najbardziej naturalnych, jak rodziny, po najdziwniejsze, najbardziej sztuczne i „wyobrażone", jak narody. To ostatnie opisuję w mojej najnowszej książce „Naród urojony".
Ewolucja ewolucją, ale co nam dziś grozi? Osiągnęliśmy taki poziom rozwoju cywilizacyjnego, że chyba możemy trochę wyluzować...
To tak nie działa. Zawsze będą różne zagrożenia. Pomimo wielkiej wolności w internecie i wszystkich nowych technologii my po prostu chcemy żyć wspólnie, chcemy się bać, podskórnie pragniemy być straszeni i wierzyć, że ktoś nad nami czuwa. Naturalnie dążymy i będziemy dążyć do tego, by mieć poczucie bezpieczeństwa, poczucie, że nasze życie jest w rękach kogoś, kto naprawdę potrafi nam to bezpieczeństwo zapewnić. Dlatego zarządzanie strachem było, jest i będzie – nigdy się z niego nie wyzwolimy. I zawsze znajdą się tacy, którzy będą nam oferować uwolnienie od tego strachu: księża, politycy, charyzmatyczni przywódcy, guru, liderzy sekt.
Niemiecki filozof Carl Schmitt miał więc rację, że bez wroga nie ma wspólnoty.
I nigdy nie było. Zewnętrzny wróg jest konieczny do skutecznej integracji grupy. Bez „nich" nie byłoby „nas". Możemy się określać tylko w opozycji do innych, do obcych. Im wróg jest straszniejszy, tym silniejsza jest nasza tendencja do skupiania się wokół naszej tradycji, stada, przywódcy. Im więcej lęków wokół nas, tym większego szukamy ukojenia w życiu grupowym. Stąd popularność w ponowoczesności różnych sekt; stąd integryzm przestraszonych światem islamistów w krajach zachodnich; stąd predylekcja naszych rodaków do patriotycznych i antymuzułmańskich uniesień; i stąd powrót uczuć narodowych, ksenofobicznych czy kreacjonistycznych na całym świecie. Im bardziej rzeczywistość wokół wydaje się niezrozumiała, tym bardziej w cenie będą ci, którzy ukoją nasz lęk przed nią i utulą w swych wspólnotowych ramionach. Przed strachem uciekamy do grupy i jej przywódcy. Im szerzej otwieramy oczy ze strachu, tym bardziej przymykamy je na różne grzeszki naszych liderów. To kolejny powód, dlaczego skuteczne zarządzanie strachem i lękiem jest opłacalne dla każdego przywódcy.
rozmawiał Michał Płociński
Marek Migalski jest politologiem, publicystą i byłym europosłem. Współtworzył partie Polska Jest Najważniejsza i Polska Razem. Pracuje na Uniwersytecie Śląskim.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95