W grudniu 2015 roku rosyjscy deputowani, senatorowie i najważniejsi dostojnicy, w tym ówczesny premier Dmitrij Miedwiediew i patriarcha Cyryl I, zebrali się w jednej z sal Wielkiego Pałacu Kremlowskiego. Szepty rozchodzące się po pomieszczeniu ucichły, gdy na podest pewnym krokiem wszedł Władimir Putin. Część ponadgodzinnego przemówienia do Zgromadzenia Federalnego rosyjski prezydent poświęcił kwestiom żywności. – Naszym narodowym celem powinno być pełne zaopatrzenie krajowego rynku rodzimymi produktami – podkreślił Putin. – Rosja może stać się największym światowym dostawcą zdrowej, ekologicznej i czystej żywności wysokiej jakości, którą zachodnie firmy przestały produkować dawno temu. Światowy popyt na takie produkty stale rośnie – dodał po chwili. Rosyjski przywódca zaznaczył, że aby tak się stało, należy wspierać efektywnie działające gospodarstwa rolne. Sześć lat później marzenie Putina o Rosji jako żywnościowym supermocarstwie powoli się spełnia. Duży udział ma w tym rekordowa produkcja i eksport pszenicy nazywanej czasem „drugą ropą". W przyszłości dzięki globalnemu ociepleniu pozycja Moskwy na rynkach rolnych może się zdecydowanie umocnić.
Blady Putin
Nie mieliśmy nawet rowerów" – mówi dziennikarzom tygodnika „The Economist" rolnik Aleksander Peretjatko, wspominając swoją sytuację w latach 90. Teraz mężczyzna wraz z bratem Jurijem zarządzają liczącym ponad 1,5 tys. hektarów gospodarstwem, które objeżdżają nowym białym lexusem. Ich dzieci, jak podkreśla Aleksander, jeżdżą z kolei range roverami. Z kolei Andriej Burdin zaczynał jako pracownik najemny kołchozu. W 2005 r. sprzedał swoją ładę i kupił wysłużony traktor. Jak mówi Bloombergowi, żył wówczas z dnia na dzień i ledwo starczało mu pieniędzy na jedzenie. Dzisiaj po jego polu jeździ sześć traktorów zagranicznej produkcji, cztery ogromne kombajny i niemiecka maszyna do rozsiewania nawozu. Mężczyzna już kilka razy dostał od lokalnych władz nagrodę za wysokie zbiory pszenicy. Za to Władimir Miszurow w ciągu ostatniej dekady zastąpił starzejący się sprzęt tuzinem nowych amerykańskich maszyn rolniczych. Wykupił także część ziemi od sąsiadów, zwiększając swój areał do 1,5 tys. hektarów. W tych historiach jak w soczewce skupia się historia rosyjskiego rolnictwa od czasów sowieckich, gdy ZSRR mimo rekordowych zbiorów musiał importować żywność, do współczesności.
Czytaj więcej
Jak zakończyć wojnę w Donbasie? – Zlikwidować państwo ukraińskie – proponuje członek kremlowskiej Rady ds. Relacji Międzyetnicznych.
– Związek Radziecki zaczął kupować zboże od 1963 r. Winę za taki stan rzeczy ponosiła prymitywność gospodarki centralnie planowanej, która całkowicie tłumiła inicjatywę. Produkowano co prawda mnóstwo sprzętu rolniczego, ale był on nieefektywnie wykorzystywany. System kolektywnego gospodarowania nie pozwalał na włączenie się w procesy rynkowe. Rosły zaległości w dostawach, przez co brakowało żywności. Do tego trzeba dodać ogromne straty podczas przechowywania i transportu. Zdarzało się, że nawet 50 proc. całych zbiorów było marnowanych – mówi „Plusowi Minusowi" Władisław Inoziemcew, rosyjski ekonomista oraz dyrektor Centrum Studiów Postindustrialnych w Moskwie.
W latach 1980–1985 ZSRR rocznie kupował 30 mln ton amerykańskiej pszenicy, co drenowało rezerwy walutowe kraju. Leonid Breżniew określił nawet żywność jako „główny problem" gospodarki planowej. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej po rozpadzie Związku Radzieckiego. – Większość terenów typowo rolniczych, jak Ukraina, Gruzja czy Uzbekistan, znalazła się poza granicami Rosji. W kraju zostały najmniej przygotowane pod uprawę ziemie. Na to nałożył się zły stan gospodarki i pozostawienie kołchozów bez wsparcia państwa – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem" dr Konrad Prandecki, ekspert z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Szacuje się, że nowo powstała Federacja straciła łącznie ponad 200 tys. kilometrów kwadratowych ziem uprawnych. Należące do państwa gospodarstwa rolne zostały sprywatyzowane, a nowi właściciele nie mieli kwalifikacji ani pieniędzy, by utrzymać się w warunkach wolnego rynku. Rodząca się wówczas oligarchia wolała inwestować w ropę i gaz. Mimo że ekipa Borysa Jelcyna próbowała reformować upadające rolnictwo, przez następne lata wciąż było ono nierentowne. Zmiana nastąpiła po 2000 roku.