Wymaga od swych twórców czujności i wrażliwości, które literackich pięknoduchów albo kryminalnych czy sensacyjnych rzemieślników przyprawiłyby o zawrót głowy. Ma uwieść, ale nie jury przyznające nagrody literackie, tylko masy. Nie ukraść im 39,90 zł, tylko porwać w niewiadomym kierunku, rzucić na stos nieznanej sprawy. Z propagandą jest też trochę jak z „Psami" Władysława Pasikowskiego. Kiedy na początku lat 90. święciły nieznane wcześniej polskiej kinematografii triumfy, jeden z szacownych i wybitnych reżyserów oświadczył, że Pasikowski dowiedział się o Polakach czegoś, czego on sam nie wiedział. I wiedzieć nie chce.
Nie szanujemy więc propagandzistów, jak wszystkich podglądaczy. Ci są może najgorsi, bo zamiast szperać w naszych śmieciach czy uchylać ostrożnie żaluzje, grzebią nam w duszy. I im lepiej im to wychodzi, tym bardziej wkurzają. Uwielbiamy oglądać stare kroniki filmowe, naśmiewać się z emfazy towarzyszącej uruchamianiu hutniczych pieców, bo ten okres mamy już za sobą. Dziś już nas to nie grzeje. To jak przeglądanie aktualnych zdjęć młodzieńczych, niespełnionych miłości – ta sama mściwa ulga. I można oczywiście udawać, że skoro tamte sprawy i twarze zwiędły, to nic więcej nas nie ruszy. Już zawsze będziemy odporni i rozsądni. Ale propaganda, jak każde zauroczenie, ma tysiąc twarzy. A każdą kolejną równie młodą. Niejedna fraza może jeszcze zaszumieć w głowie tembrem Andrzeja Łapickiego. „Komu wydaje się, że stoi, niech baczy, by nie upadł" – otrzeźwiał pierwszych chrześcijan św. Paweł.M
Można się oczywiście zżymać, że „Jeruzalem" zabrzmiało głównie po to, by wciągnąć kolejne setki tysięcy w wir bezsensownej wojny
Ale nie każde uwiedzenie jest przecież zwiedzeniem. Są też takie, które powinniśmy całować po stopach za ich krętactwa i przeinaczenia. Upadki warte niejednego siniaka; przepaści, w które śmiało można skakać na główkę. Są bowiem legendy prawdziwsze od kronik. Przed dwoma tygodniami, jak zawsze na zakończenie londyńskich Promsów, zabrzmiało jedno z najpiękniejszych kłamstw wszech czasów. Pieśń „Jeruzalem" do słów Williama Blake'a, od przeszło stu lat nieoficjalny angielski hymn. Chwila, gdy dyrygent kieruje już nie chórem czy orkiestrą, ale publicznością. I cała Royal Albert Hall, a może i nawet reszta wyspy razem z nią, powtarzają starą legendę, wedle której Chrystus w młodości towarzyszył Józefowi z Arymatei w drodze do Glastonbury. I pytają – zupełnie tak, jakby naprawdę interesowała ich odpowiedź – „Czy to wśród gór zielonej Anglii Jego krok ongi deptał głaz? Czy widział kto na łąkach Anglii, jak się Baranek Boży pasł?". I obiecują, jak gdyby dotrzymać tej obietnicy naprawdę zamierzali: „Myśl moja już nie spocznie w boju, Nie uśnie miecz w uścisku rąk, Póki nie stanie Jeruzalem w Anglii Zielonej, kraju łąk".
Czytaj więcej
Nie interesuje mnie, jak wyglądał jego światopogląd, tylko wieczory.