Oficjalnie, bo zwycięski w wojnie Związek Sowiecki załatwił sobie z rozmachu w Jałcie aż trzy miejsca: dla siebie i tak zwanych Socjalistycznych Republik Białorusi i Ukrainy. Stałe przedstawicielstwa Sowietów (również ich republik i krajów satelickich, w tym Polski) w Nowym Jorku słynęły jako siedliska i szkoły szpiegów. Do rozpadu ZSRS władze amerykańskie wydaliły tylko ponad 100 szpiegów, co do których istniały dowody, ale robocze założenie było, że każdy pracownik tych przedstawicielstw jest szpiegiem. Nowy Jork był dla KGB i GRU (nie wymieniam polskich, bułgarskich czy podobnych służb, gdyż i one były wydziałami moskiewskich centrali) dużo cenniejszy niż Waszyngton; kilkunastokrotnie większe miasto niż mała stolica, wielojęzyczna i wielonarodowa ludność, gdzie szpiegom było dużo łatwiej pozyskiwać cenne informacje, jak na przykład sekrety bomby atomowej od słynnych Ethel i Juliusza Rosenbergów.